Sam uchodźcą nie byłem, ale mam informacje z pierwszej ręki, od kolegi, który pobyt w Traiskirchen zaliczył. Koleś był zamieszany w głośną w latach 80. próbę porwania samolotu z Balic, więc miał się czym wykazać przed austriackimi urzędnikami decydującymi o przyznaniu azylu. Nawet jednak dysponując tak piękną kartą musiał w Traiskirchen wiele miesięcy przesiedzieć, zanim mógł rozpocząć nowe życie w ówczesnym RFN.
Czekając na decyzję uczył się niemieckiego i prowadził z rodakami nocne Polaków rozmowy. Wynikało z nich, że nie wszyscy nasi uchodźcy byli w komunistycznej Polsce uciemiężeni wystarczająco mocno. Niektórzy byli uciemiężeni tak słabo, że w Traiskirchen powstał dla nich specjalny rynek informacji. Na tym rynku za opłatą można było uzyskać od innych uchodźców wiedzę, gdzie w PRL są ruskie bazy wojskowe, gdzie tankują okręty podwodne - i o wielu innych rzeczach, którymi można było zainteresować obozowych urzędników.
Jaka była realna wartość takich rewelacji, wiedzą tylko austriaccy funkcjonariusze, którzy to wszystko spisywali, prowadząc przesłuchania polskich kandydatów na obywateli wolnego świata. A spisywali wszystko solennie, z niemiecką dokładnością, bo przecież trzeba wiedzieć, kogo się wpuszcza do swojego domu.
Nie od rzeczy będzie zresztą przypomnieć, że wtedy nawet Herbert Hupka wraz z Herbertem Czają, którzy do Polaków mieli różne pretensje, nie sugerowali, że jakikolwiek uciekinier znad Wisły może mieć zamiar wysadzenia się w powietrze na rynku - co ludziom na Bliskim Wschodzie przecież się zdarza.
Piszę o tym dlatego, żeby zwrócić uwagę, że zachodnie kraje przyjmując uciekinierów z komunistycznej Polski nie tylko oferowały im pomoc, wiedzione humanitaryzmem. Przy okazji załatwiały też inne ważne sprawy, o których nie pada ani słowo w płomiennych przemówieniach polityków wzywających do solidarności.
W takim porządku rzeczy nie ma zresztą nic dziwnego. Wszystko powinno być załatwiane starannie i mądrze. Miejmy nadzieję, że uda się to też w Polsce. Teraz wojewoda sonduje grunt, żeby się zorientować, ilu uchodźców może przyjąć Małopolska. Z informacji na ten temat wynika, że Małopolska niewiele może. Np. Zarząd Budynków Komunalnych w Krakowie nie ma ani jednego lokalu, w którym mógłby umieścić przybyszów. To się może zmienić, jeśli w sprawę relokacji uchodźców zostaną zaangażowane fundusze rządowe i unijne. Skoro Polska się zobowiązała, że tych ludzi przyjmie, trzeba dokładnie sprawdzić, kto do nas przyjedzie, a potem znaleźć dla nich miejsce - nie tylko w sercach, ale w mieszkaniach. Nawet jeśli uchodźcy zaraz z tych mieszkań wyjadą do Niemiec czy Szwecji.