Trudno się więc dziwić, że kolejki do lekarzy stają się coraz dłuższe, a oczekiwanie na zabiegi i operacje zajmuje miesiące, a nawet lata.
Rząd Mateusza Morawieckiego stoi przed karkołomnym wręcz wyzwaniem: podtrzymać tempo rozwoju gospodarczego, zwiększyć pieniądze na wydatki medyczne i jednocześnie ograniczyć w ochronie zdrowia rolę sektora prywatnego, za którym minister Konstanty Radziwiłł, delikatnie rzecz ujmując, nie przepada. A przecież prywatna służba zdrowia, wprawdzie coraz mniej wydolnie, bo ją również dotyka problem braku lekarzy, jednak uzupełnia tę państwową.
Naturalne więc, że finansowe oczekiwania rezydentów konsekwentnie przyjmowane są z taką rezerwą przez stronę rządową. Pod znakiem zapytania stoi nawet dotrzymanie obietnicy złożonej jesienią ubiegłego roku przez rząd Beaty Szydło, czyli stopniowego podnoszenia nakładów na służbę zdrowie do 6 proc. PKB w 2025 roku.
Jednak nawet zwiększenie wydatków na ochronę zdrowia i to do poziomu oczekiwanego przez rezydentów, szybko nie rozwiąże problemu braku lekarzy w Polsce.
Tu raczej potrzebna jest długotrwała, pozytywistyczna praca nad odbudowaniem medycznej kadry, której niestety w resorcie kierowanym przez Konstantego Radziwiłła nie zauważamy.
Nie dostrzegamy też przejawów racjonalnego gospodarowania energią tych lekarzy i pielęgniarek, którzy jeszcze nie wyjechali za granicę. Choćby odciążając ich od wykonywania czynności biurokratycznych, jakimi mogą się zająć inne osoby, których kształcenie trwa krócej i kosztuje mniej. Lekarze zaoszczędzony czas mogliby wtedy wykorzystać na to, co powinni, czyli leczenie chorych.