https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Od strzelców celnych do profesjonalistów, czyli o snajperach w Wojsku Polskim

Paweł Stachnik
Przemysław Wójtowicz podczas akcji w Afganistanie
Przemysław Wójtowicz podczas akcji w Afganistanie archiwum Przemysława Wójtowicza
Wyjazdy na misje do Afganistanu i Iraku wymusiły na polskiej armii konieczność posiadania profesjonalnych snajperów. Skończył się czas półśrodków. Dobre strzelający żołnierze zawsze byli cenieni w wojsku. Strzelec o celnym oku i pewnej ręce był na wagę złota, bo sam jeden potrafił unieszkodliwić wielu przeciwników. Sławni stali się ci strzelcy (łucznicy, kusznicy), którzy podczas bitwy swoim pociskiem zdołali dosięgnąć wielkich królów, władców czy wodzów. Z tych właśnie powodów do szeregów chętnie przyjmowano (lub wcielano) ludzi obeznanych z bronią palną i doświadczonych w strzelaniu – myśliwych, gajowych, kłusowników czy po prostu osoby z naturalnym talentem strzeleckim.

Zmienić bieg historii

Tak było również w wojsku dawnej Rzeczypospolitej. W wydanej właśnie książce „Zanim naciśniesz spust. Pierwszy poradnik polskich snajperów” jej autorzy Artur Panasiuk i Przemysław Wójtowicz opisują sytuację z bitwy pod Tczewem z 17-18 sierpnia 1627 r. Starły się tam siły szwedzkie dowodzone przez króla Gustawa Adolfa oraz polskie kierowane przez hetmana Stanisława Koniecpolskiego Chodziło o kontrolę nad Pomorzem, a zwłaszcza nad Gdańskiem.

W drugim dniu bitwy Szwedzi zbliżyli się do jednej z grobli na Wiśle, której bronili Polacy. Gustaw Adolf, zawołany wojownik i wódz, wysunął się na czoło, by osobiście przyjrzeć się przeprawie. Przez lunetę dostrzegł go wtedy dowódca roty pieszej Samuel Stanisław Nadolski. Natychmiast wezwał swoich dwóch najlepszych muszkieterów i wskazał im władcę. Strzały były celne: Gustaw Adolf został trafiony w szyję i ramię i osunął się z siodła. Niezdolny do dowodzenia odstąpił od walki, a niebawem wrócił Szwecji.
„Postrzelenie szwedzkiego króla to jeden z pierwszych udokumentowanych przypadków, gdy precyzyjny strzał wstrzymał natarcie i ruch armii” – czytamy w książce. Poważnie raniony Gustaw Adolf nigdy nie odzyskał dawnej sprawności prawej ręki. Nie był też w stanie nosić zbroi, a to pośrednio mogło przyczynić się do jego śmierci od kuli w bitwie pod Lützen w 1632 r. Jak widać, celny strzał strzelca wyborowego może wpłynąć na bieg historii…

Nie było to ostatnie bliskie spotkanie szwedzkiego władcy z polską kulą. W 1708 r. podczas Wojny Północnej maszerujące przez Puszczę Zieloną na Kurpiowszczyźnie oddziały króla Karola XII zostały zaatakowane przez miejscowych chłopów. Kurpie, żyjący z bartnictwa i myślistwa, byli znakomitymi strzelcami i świetnie orientowali się w lesie. Organizowali zasadzki na szwedzkie kolumny, nękając je celnymi strzałami z ukrycia. Podobno Karol XII o mało nie zginął, gdy wystrzelony przez jakiegoś młodego chłopca pocisk gwizdnął mu nad uchem. Dodajmy jeszcze, że według przekazów Kurpie ze Szwedami walczyć mieli też podczas „potopu” w latach 1655-1660.

Celni strzelcy

W XVIII w. w wojsku Rzeczypospolitej pojawiły się kompanie strzelców. Ich żołnierze strzelali lepiej niż zwykła piechota, jako że byli staranniej wyszkoleni i posługiwali się lepszą bronią. Wydany w 1777 r. „Regulamen Musztry Dla Regimentów Pieszych Koronnych y W.X. Litewskiego” przewidywał powstanie kompanii strzelców przy każdym pułku.

O skuteczności dobrze wyszkolonych strzelców przekonał się Tadeusz Kościuszko podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Tam ochotnicze oddziały kolonistów złożone z myśliwych i farmerów dobrze władających bronią palną zadawały duże straty regularnym wojskom angielskim. „Karabiny myśliwskie były o niebo lepsze od broni wojskowej, dlatego Amerykanie razili Anglików z dużej odległości, sami pozostając poza zasięgiem ognia” – piszą autorzy książki.

Po powrocie do kraju Kościuszko w październiku 1789 r. przedstawił na sejmie projekt sformowania oddziałów tzw. strzelców celnych (czyli, używając współczesnego określenia, wyborowych). Amerykańskim wzorem miano do nich przyjmować leśniczych i myśliwych, a zwłaszcza – uwaga! – Kurpiów, którzy słynęli z umiejętności strzeleckich. W bitwie mieli oni prowadzić precyzyjny ogień z dużej odległości, w przeciwieństwie do piechoty liniowej prowadzącej zmasowany ogień oddawany salwami.
W 1791 r. ukazała się przygotowana przez Kościuszkę specjalna „Instrukcja ćwiczenia strzelców celnych”. Przewidywała ona, że w każdej kompanii będzie 15 strzelców i jeden podoficer. Do 1792 r. wyszkolono 896 strzelców w siedmiu regimentach piechoty. Złożone z nich jednostki uczestniczyły w wojnie polsko-rosyjskiej w 1792 r. i powstaniu kościuszkowskim w 1794. Bataliony strzelców celnych jako jednostki nieregularne formowano także podczas powstania listopadowego. Tworzyły je poszczególne ziemie, województwa, a także osoby prywatne. Wśród 11 batalionów znalazły się 6. Batalion Kurpiów i 7. Batalion Strzelców Celnych Krakowskich.

Rozkwit strzelectwa

Skuteczność strzelców wyborowych na polu walki potwierdziły kolejne wojny: secesyjna w USA, krymska, francusko-pruska i rosyjsko-japońska. Po tej ostatniej niektóre armii ujednoliciły mundury oficerów i żołnierzy, co było efektem działania strzelców wyborowych. Natomiast I wojna światowa przyniosła na froncie zachodnim rozkwit strzelectwa wyborowego. To tam właśnie żołnierze wyposażeni w dobrą broń z celownikami optycznymi, działający z ukrytych stanowisk, polowali na żołnierzy przeciwnika, zwłaszcza zaś na oficerów, łączników, obserwatorów artyleryjskich.

W odrodzonym Wojsku Polskim w latach 30. ub.w. w drużynie piechoty przewidziany był etat strzelca wyborowego. Zostawiali nimi żołnierze wyróżniający się wynikami w strzelaniu, którym przydzielano standardowy karabin Mauser fabrycznie odznaczający się celnością (jednak bez celownika optycznego). Od 1931 r. prowadzono w WP prace nad karabinami z celownikiem optycznym, ale nie udało się wprowadzić ich wyposażenie. Występujące często w niemieckich relacjach z września 1939 r. przekazy o „polskich snajperach” i stratach, jakie zadawali Wehrmachtowi, odnoszą się po prostu do celnie strzelających żołnierzy.
Podczas II wojny światowej strzelcy wyborowi pojawili się w 1. Armii Wojska Polskiego, II Korpusie Polskim, 1. Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej oraz 1. Samodzielnej Kompanii Commando. Byli też po wojnie w ludowym Wojsku Polskim. Używano tam radzieckich karabinów wyborowych: SWT-40, AWS-36 i Mosin wz. 91/30, w latach 60. Zastąpionych przez SWD, czyli karabiny wyborowe Dragunowa. Były one w użyciu aż do lat 2000.

- SWD wbrew pozorom odpowiadał wszystkimi swoimi parametrami technicznymi karabinom, które były używane na Zachodzie, na przykład amerykańskiemu M-21. Strzelałem z obu i jeżeli chodzi o precyzję strzału wiele od siebie nie odbiegały. M-21 miał trochę lepszą optykę. SWD używano z rozwagą, a na strzelców wyborowych wybierano najlepszych żołnierzy, z najlepszymi do tego predyspozycjami – mówi chor. rezerwy Przemysław Wójtowicz, krakowianin, były snajper, weteran wojny w Afganistanie, współautor książki.

Prawdziwe wojny

Sytuacja pogorszyła się znacznie w latach 90. Wobec redukowania armii i obcinania budżetu nie było mowy o szkoleniu profesjonalnych snajperów. Nadal byli wprawdzie strzelcy wyborowi w wojskach zmechanizowanych i powietrznodesantowych, ale uczono ich tak samo jak w ludowym Wojsku Polskim. Szkolenia snajperskie prowadzili jedynie na własną rękę pasjonaci, przeznaczając na to własny czas i pieniądze, a niekiedy także kryjąc się przed przełożonymi.

Zmiana nastąpiła dopiero w latach 2000., gdy Wojsko Polskie wzięło udział w misji w Afganistanie i w Iraku. Okazało się, że na tych prawdziwych wojnach potrzeba prawdziwych snajperów, bo od tego zależy życie żołnierzy. Zwolennikiem profesjonalnego przygotowania strzelców wyborowych był ówczesny dowódca 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Wędrzynie gen. Mirosław Różański, który starał się postawić szkolenie swoich snajperów na wysokim poziomie. Wspierał go ówczesny Dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak. Jak czytamy w cytowanej tu już książce, gen. Różański doprowadził do realizacji pomysł powołania szkoły snajperskiej. Ruszyła ona w Węgrzynie w 2008 r. Co ciekawe, zajęcia prowadził nie wojskowy, lecz policyjny antyterrorysta i snajper Zbigniew Świerczek.

Z kolei gen. Skrzypczak nawiązał kontakt z armią kanadyjską, w której snajperskie przeszkolenie przeszli przyszli polscy instruktorzy. W 2008 r. na poligon w Wędrzynie przyjechali po raz pierwszy kanadyjscy szkoleniowcy. W 2011 r. w Toruniu – nie bez oporów ze strony części generałów – powstał ogólnoarmijny Ośrodek Szkolenia Strzelców Wyborowych, będący kontynuacją kursu z Wędrzyna. Jego współtwórcą był Przemysław Wójtowicz mający za sobą bojowe doświadczenia w Afganistanie. Niestety, w tym samym roku Ośrodek stracił samodzielność i został włączony do toruńskiego Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia. Centrum prowadzi dwumiesięczny kurs snajperski, podczas którego żołnierze uczą się podstaw balistyki, obsługi broni wyborowej, taktyki, maskowania itd.

- W Wojsku Polskim obowiązuje kanadyjska szkoła szkolenia snajperów. Kanadyjczycy uczą solidnych rzemieślników, do bólu precyzyjnych i profesjonalnych. Nie ma w tym amerykańskiego gwiazdorstwa i opowiadania o tym, jakim się jest wielkim i ilu ludzi się zabiło. I uważam, że to bardzo dobry wybór - – podkreśla Przemysław Wójtowicz.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska