Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od trenera bije pewność siebie

Bartosz Karcz [email protected]
Trzeba wierzyć, że to, co najgorsze jest za nami - mówi Małecki
Trzeba wierzyć, że to, co najgorsze jest za nami - mówi Małecki fot. wojciech matusik
- Słyszałem na swój temat opinie, że gram pod siebie, a nie dla drużyny. To nie jest prawda - mówi piłkarz Wisły Patryk Małecki, który w dwóch ostatnich meczach pokazał się z bardzo dobrej strony

W dwóch ostatnich meczach z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza i Jagiellonią Białystok zagrał Pan bardzo dobrze. Można nawet stwierdzić, że przypominał Pan starego, dobrego Patryka Małeckiego. Była bramka, były asysty, udane zagrania. Skąd taka nagła reaktywacja?

Odpowiedź jest prosta - ciężki trening, zaufanie trenera i od razu są efekty.

Zdaje Pan sobie jednak sprawę, że gdy zimą wracał Pan do Wisły po dwóch latach gry w Pogoni Szczecin wiele osób nie do końca wierzyło, że stać Pana jeszcze na tak dobrą grę, jak choćby wtedy, gdy w 2011 roku zdobywaliście mistrzostwo Polski?

Wiem o tym. Wiem również, że moje liczby, jeśli chodzi o gole i asysty, jeszcze z okresu gry w Pogoni Szczecin wyglądały słabo. Tylko, że w piłce nożnej nie wszystko można oceniać przez pryzmat liczb. Kiedyś kolega powiedział mi, że gdyby większość moich podań w Szczecinie została wykorzystana, to nikt nie mówiłby o tym, że nie mam asyst. Mogę się zgodzić z tym, że bramek było bardzo mało, ale też były mecze, gdy stwarzałem partnerom po kilka okazji, lecz zawsze albo był słupek, albo strzał był niecelny, albo bramkarz obronił. Czy to jednak powinno wpływać na obiektywną ocenę mojej gry? Ja zawsze wiedziałem, że przyjdzie taki moment, kiedy moja ciężka praca, której nigdy się nie bałem, w końcu zaowocuje. Tak do tego podchodziłem.

A może jest tak, że Panu służy tylko krakowskie powietrze, bo ani w Pogoni, ani wcześniej w Turcji Pańska gra nie wyglądała tak dobrze.

Coś w tym jest, bo w Krakowie rzeczywiście czuję się najlepiej. Tutaj przecież zaczęło się dla mnie poważne granie w piłkę, znam ten klub od podszewki. Tutaj debiutowałem, stąd trafiłem do reprezentacji Polski. Tutaj jest moje miejsce i mogę powtórzyć tylko to, o czym mówiłem już wiele razy - cieszę się, że wróciłem do Wisły.

Początek po tym powrocie do Krakowa nie był jednak dla Pana udany, bo zaczął Pan sezon od ławki rezerwowych. Co Pan sobie pomyślał, gdy nie wyszedł w podstawowym składzie na mecz ze Śląskiem Wrocław?

To nie było fajne, bo praktycznie we wszystkich sparingach grałem w podstawowym składzie. Tak było nawet tydzień przed pierwszym meczem ze Śląskiem Wrocław, gdy rozgrywaliśmy sparing z Górnikiem Zabrze. Już jednak na treningach poprzedzających mecz we Wrocławiu zauważyłem, że od początku nie zagram, że usiądę na ławce. Trener chciał coś pozmieniać i wyszło tak, że nie zmieściłem się w składzie. Pomyślałem sobie, OK, zawsze można usiąść na ławce, ale miałem nadzieję, że wejdę na boisko. Tak się nie stało i nie było to miłe uczucie. W drugim meczu też była ławka, choć przynajmniej wszedłem na boisko po przerwie. Nie tak wyobrażałem sobie oczywiście początek wiosny, ale co miałem zrobić? Trzeba to było przyjąć z pokorą.

W końcu jednak do tego wyjściowego składu Pan wskoczył. Podobno przed meczem z Termalicą trenerzy pokazali Panu najlepsze momenty z przeszłości. Mówili, żeby robił Pan to, co najlepiej potrafi, czyli biegał skrzydłem i starał się dokładnie dośrodkować piłkę. Zrodziły się z tego bramka i dwie asysty przy trafieniach kolegów.

Słyszałem na swój temat opinie, że gram pod siebie, a nie dla drużyny. To nie jest prawda. Przychodząc do Wisły, chciałem się pokazać trenerowi z jak najlepszej strony. W sparingach biegałem wszędzie, bo chciałem udowodnić, jak bardzo mi zależy. Rzeczywiście jest tak, że jako skrzydłowy powinienem stwarzać kolegom sytuacje, ale też nie mogę cały czas biegać czy stać przy linii. Są takie momenty w meczu, kiedy wręcz muszę zejść do środka boiska, choćby po to, żeby zrobić miejsce dla Maćka Sadloka, czy innego bocznego obrońcy, gdy ten włącza się do akcji ofensywnych. Muszę też czasami wbiegać w pole karne, w pobliże bramki, żeby szukać swojej szansy. Generalnie lubię być w ciągłym ruchu, ciągnie mnie do przodu, choć w tym wszystkim muszę wykonywać zadania, jakie stawia przede mną trener. Staram się to robić jak najlepiej.

Po tych dwóch ostatnich zwycięstwach z Termalicą i Jagiellonią Wisła ma najgorsze już za sobą? Myśli Pan, że w kolejnych meczach będzie już łatwiej?

Trzeba do sprawy podchodzić spokojnie, nie można wpadać w nadmierną euforię tylko dlatego, że w efektowny sposób wygraliśmy dwa mecze. To już historia, a przed nami jeszcze dziewięć spotkań do końca sezonu. Do każdego z nich trzeba podejść w stu procentach skoncentrowanym. W każdym meczu trzeba dawać z siebie wszystko. Myślę, że udowodniliśmy, że mamy ogromny potencjał, każdy z nas potrafi grać na wysokim poziomie. Oby tylko jak najczęściej udawało nam się to pokazywać w taki sposób, jak w dwóch ostatnich meczach.

W szatni Wisły jest Pan piłkarzem, który najlepiej zna trenera Dariusza Wdowczyka, z którym współpracowaliście w Pogoni Szczecin. Co ten szkoleniowiec wniósł do waszego zespołu, że tak szybko odblokowaliście się pod jego kierunkiem?

Od trenera Wdowczyka bije pewność siebie. Gdy przychodziłem do Pogoni, miałem z nim kilka rozmów. Zawsze powtarzał mnie i innym zawodnikom, żeby wierzyć w swoje umiejętności, żeby nosić wysoko głowę. Pamiętam sytuacje po przegranych meczach, gdy każdy był zdenerwowany, a on wchodził do szatni, zamykał drzwi i powtarzał: Panowie, głowy do góry! Za tydzień jest następny mecz i musimy zrobić wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi.

Teraz trener Wdowczyk nie miał jednak zbyt wiele czasu, a jednak zobaczyliśmy w tych ostatnich meczach inną, znacznie lepszą Wisłę niż wcześniej.

Czas w takich sytuacjach nie jest najważniejszy. Są momenty, w których wystarczą dwa odpowiednie zdania trenera, żeby wszystko się ruszyło do przodu, wskoczyło na właściwe tory. Ja zresztą uważam, że w wielu wcześniejszych spotkaniach brakowało nam takiego zwykłego piłkarskiego szczęścia. Wystarczy przypomnieć, ile sytuacji mieliśmy w meczach ze Śląskiem Wrocław, Górnikiem Łęczna, Podbeskidziem Bielsko-Biała, Piastem Gliwice czy Koroną Kielce. Gdyby to szczęście przyszło do nas wcześniej, pewnie dzisiaj bylibyśmy w innej sytuacji w tabeli, a szanse na pierwszą ósemkę byłyby większe. Tak czasami jednak bywa. Teraz trzeba rzeczywiście wierzyć, że to, co najgorsze jest już za nami.

Wisła się zmienia w ostatnim czasie. Przychodzą nowi zawodnicy, w większości przypadków dość młodzi. Zastanawia się Pan już, jaka przyszłość może was czekać już w następnym sezonie? Myśli Pan, że możecie powalczyć o coś więcej niż tylko pierwsza ósemka?

Taką mam nadzieję. W klubie są ludzie, którzy będą przygotowywać kadrę na nowy sezon. Od nich będzie zależało, jak Wisła będzie wyglądała za kilka miesięcy. Ja jednak myślę, że tej drużynie na dzisiaj niewiele już brakuje, żeby śmiało można było myśleć nawet o pierwszej trójce. Teraz trzeba dokończyć sezon, powalczyć o jak najwyższą lokatę, a od nowych rozgrywek pomyśleć już rzeczywiście o powrocie na dobre do walki o czołowe miejsca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska