Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oddam firmę w dobre ręce. Dzieci jej nie chcą… Tylko 9 procent założycieli polskich firm rodzinnych mówi, że ma następców

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Marian Bryksy (z lewej) przeprowadził kilka lat temu udaną sukcesję w swojej firmie. Należy do wąskiego grona twórców polskiego kapitalizmu, którzy mają w tym zakresie bezcenną wiedzę i doświadczenie.
Marian Bryksy (z lewej) przeprowadził kilka lat temu udaną sukcesję w swojej firmie. Należy do wąskiego grona twórców polskiego kapitalizmu, którzy mają w tym zakresie bezcenną wiedzę i doświadczenie. Andrzej Banas / Polska Press
Coraz więcej rozmów polskich przedsiębiorców dotyczy tego, co się stanie z firmą, gdy oni przejdą na emeryturę. I potem. Jak wynika z badań stowarzyszeń firm rodzinnych, w mniej niż co dziesiątej z nich dzieci lub wnuki zainteresowane są przejęciem i prowadzeniem biznesu. Głównie z tego powodu udana sukcesja, polegająca na płynnym przekazaniu firmy następcom, jest wciąż nad Wisłą niepokojąco rzadka.

– Syn zajął się muzyką, a córka wolała stworzyć własną firmę w innej branży – mówi znany małopolski przedsiębiorca budowlany. Jego rówieśnik z branży zaawansowanych usług instalacyjnych, który ze swą fenomenalną ekipą wielokrotnie okrążył glob, ma identyczny problem. Pyta wprost: „Zna pan kogoś, kto przejąłby ode mnie mój biznes i nie zmarnował? Ba, rozwinął, podchodząc doń z takim oddaniem i sercem, jak ja?”

Na Zachodzie wiele znanych marek należy do firm, albo fundacji rodzinnych, bo taką formę przybrało po latach rozwoju i dojrzewania sporo biznesów. W Polsce prawo nie przewiduje tworzenia fundacji rodzinnych - a szkoda. Zapewne ułatwiłoby to sprawne dziedziczenie firm i zarządzanie nimi. Zwłaszcza że definitywnie kończy się era pionierów, którzy zbudowali polski kapitalizm. Z przyczyn biologicznych: większość jest już w wieku emerytalnym, często mocno zaawansowanym.

Jak wynika z badań stowarzyszeń firm rodzinnych, w mniej niż co dziesiątej z nich dzieci lub wnuki zainteresowane są przejęciem i prowadzeniem biznesu. Głównie z tego powodu udana sukcesja, polegająca na płynnym przekazaniu firmy następcom, jest wciąż nad Wisłą niepokojąco rzadka.

Pionierzy budowali swe firmy i majątki od zera. W zupełnie innych realiach. Wykorzystywali wiedzę, intuicję, spryt. Wszystkich cechuje wybitna pracowitość. Zaczynali od importu ciuchów i elektroniki, składania komputerów, kręcenia lodów w budkach, sprzedaży kwiatów w lokalach wynajętych od GS-u, roznoszenia ulotek, handlu używkami.

Dziś niektórzy prowadzą nowoczesne przedsiębiorstwa o zasięgu pozakrakowskim, pozamałopolskim, a często – pozapolskim. Ale z tyłu głowy mają obrazki z prapoczątków i wyboistej drogi od fiacika do porsche. Ich dzieci, o wnukach nie wspominając, wyrosły już w zupełnie innym świecie.

To z jednej strony dobrze: jeśli rodzice i dziadkowie, właściciele firmy, zadbali, by pociechy skończyły odpowiednie szkoły związane z prowadzonym biznesem lub – szerzej - zarządzaniem (zwłaszcza dobre MBA), można to wykorzystać z pożytkiem dla rodzinnego przedsiębiorstwa. Z drugiej strony – jeśli dziecko nie było od najmłodszych lat kształcone na następcę – w praktyce, na różnych stanowiskach w firmie, albo nie miało do tego serca – może być problem.

Widać to po sukcesjach w najbardziej znanych małopolskich przedsiębiorstwach: w nielicznych wszystko poszło gładko (bo była i dobra szkoła, i odpowiednio wczesne wciąganie w rodzinny biznes), a w innych zupełnie nie. Bywa że nawet w biznesach-samograjach, zarabiających miliony, brakuje sukcesora. A co dopiero w firmach codziennie walczących o każdy tysiąc złotych – a takich jest przecież w małopolskim i polskim krajobrazie zdecydowana większość.

Dzieciom nie zawsze „chce się chcieć”. Wiele woli pracować u obcego – np. w dużej, oferującej dobre zarobki i bonusy organizacji – niż ponosić ryzyko prowadzenia firmy. I to jeszcze często – na warunkach narzuconych przez rodziców.

Na Zachodzie firmami dużymi i średnimi, nawet w przypadku znanych rodów, zarządzają coraz częściej wynajęci menedżerowie. U nas mamy przedsiębiorców, którzy do wszystkiego doszli sami, obcym nie ufają i wolą wszystkim zarządzać osobiście. To tacy trochę „panowie i władcy” – także w relacjach z dziećmi. To też nie ułatwia zgrabnej sukcesji.

- Rozpocząłem z synami męskie rozmowy: co właściwie chcą w życiu robić. Czy interesuje ich najemna praca do emerytury, czy rodzinny biznes na… zawsze. Trochę to trwało, ale wybrali firmę rodzinną. Zacząłem ich wdrażać, uczyć zarządzania firmą rodzinną. Oni mieli w głowach sporą wiedzę, teorię. Ale to nie wszystko. Musiałem im uświadomić, że wystawiamy na społeczny osąd swoje nazwisko, które stało się marką – opowiadał nam Marian Bryksy, twórca znanej krakowskiej firmy budowlanej, a potem deweloperskiej, a zarazem szef Małopolskiego Związku Pracodawców Lewiatan. Jego synowie od ładnych paru lat kierują biznesem, on pozostał szefem Rady Nadzorczej.

Eksperci podkreślają, że taka udana sukcesja jest warta nagłośnienia w szczegółach. Bo niesie ze sobą cenną wiedzę. Polski biznes rodzinny prowadzony jest w większości nadal w pierwszym pokoleniu, więc nie ma za sobą doświadczenia sukcesji. W ogóle nie wie, jak to się robi. A ta wiedza jest niezbędna. Jak uczy doświadczenie najbardziej rozwiniętych krajów - bez niej i bez odpowiedniego przygotowania następców, biznesy zaczynają się sypać lub są przejmowane przez ponadnarodowe korporacje. A tego twórcy polskiego kapitalizmu nie chcą.

FLESZ -Nowa ulga. Zerowy PIT dla młodych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska