https://gazetakrakowska.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Ofiary prawa protestowały przed sądem

Artur Drożdżak
Ludzie nie wierzą w sprawiedliwość sądów
Ludzie nie wierzą w sprawiedliwość sądów Artur Drożdżak
Kilka godzin demonstrowali przed krakowskim sądem członkowie i sympatycy Stowarzyszenia Obrony i Rozwoju Polski wyrażając swoje niezadowolenie z nieprzestrzegania prawa.

Kilka godzin przed krakowskim sądem demonstrowali wczoraj członkowie i sympatycy krajowego Stowarzyszenia Obrony i Rozwoju Polski, wyrażając swoje niezadowolenie z nieprzestrzegania prawa. Manifestacje odbyły się w kilku miastach w Polsce.

- Marzy mi się odpolitycznienie wymiaru sprawiedliwości, lustracja sądownictwa, walka z korupcją, nagrywanie rozpraw i udział w nich tzw. czynnika społecznego - mówi 60-letni Adam Anusz, który od lat procesuje się o majątek ze swoją siostrą. Krakowskie sądy do tej pory nie przyznawały mu racji.

Do rozmowy włącza się Maria Borowska z Rabki. Ona także walczy z nieludzkim systemem wymiaru sprawiedliwości. - W moim przypadku chodzi o córkę, którą porwał pedofil i znana pani adwokat. Jej znajomi prokuratorzy i sędziowie z Podhala zrobili wszystko, by pani mecenas czuła się bezkarna. Na szczęście błędy w tej sprawie, m.in. okręgowej rady adwokackiej, wytknął rzecznik praw obywatelskich - zaznacza.

Kobieta pokazuje dokumenty, wycinki z lokalnej prasy i przekonuje, iż to "klika prawnicza stoi za tym, że przez trzy lata nie widziała córki". Pisała już skargi do ministra sprawiedliwości Mieczysława Czumy, rzecznika praw obywatelskich, planuje wysłanie skargi do Strasburga. To typowe postępowanie osób bezskutecznie szukających pomocy w trudnych, ciągnących się latami sprawach. - Zainteresowałam też niektórych posłów. Większość z nich przyznaje mi rację - dodaje.

Uczestnicy manifestacji rozdawali ulotki: ,,Nie mamy zaufania do wymiaru sprawiedliwości, takie mamy prawo, jakie państwo, fałszerstwo pozaprawnie wytworzonych dokumentów, wchodzisz tutaj, zapomnij o sprawiedliwości". - Manifestacja była legalna i pokojowa. Policjanci asystowali tylko jej organizatorom, którzy jednemu z sędziów wręczyli swoją petycję - informuje Michał Kondzior z biura prasowego krakowskiej policji.

Sędzia Rafał Lisak, rzecznik krakowskich sądów, mówi, że niektóre postulaty protestujących są słuszne, zauważa jednak, że nie odnoszą się do konkretnych spraw, ale są zbyt ogólne, dotyczą całego wymiaru sprawiedliwości.

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

z
zbulwersowana
jestem zbólwersowana , ale także mam obawy bo jestem w trakcie rozwodu a pani mecenas Lewińska mazór jest obroncą mojego męża. To co teraz Sąd ustanawia w sądzie to cyrki, już rok jak uciekłam z domu razem z dziećmi od mojego oprawcy. Mam wrażenie że sąd w nowym sączu jest stroniczy, posidam żetelne dowody czyli wiarygodnych świadków ale nie chcą ich dopóścić do zeznań, moje wnioski znikają w sądzie, postanowienia sądowe nawet są nie lopgiczne sformułowane to jest poprostą sąd to jakaś farsa mam nadzieje że ktoś się za to weźmie bo mi rece opadają.
M
MATKA
Artykuł z Tygodnika Podhalańskiego "TRZY LATA BEZ NIEJ"

tygodnikpodhalanski.pl


Trzy lata bez niej

Jadwiga Lewińska-Mazur, znana nowosądecka adwokat, pomaga w ucieczce 15-letniej Agaty – uważa mama dziewczyny. Agata jest świadkiem oskarżenia o pedofilię klienta pani mecenas. Przez trzy lata państwowe instytucje zrobiły niewiele, aby pomóc matce w w odzyskaniu zaginionej córki.


Rodzina Borowskich wciąż czeka na Agatę.
Fot. Jurek Jurecki

Ładny dom, ogród. Ulica Kręta w Rabce. To tu od trzech lat trwa dramat. Maria Borowska jest już po pięćdziesiątce. Ma trójkę dzieci. Starsi – Szymon i Dorota są już dorośli, spokojni, rozsądni. Agata jest najmłodsza. Zniknęła z domu, gdy miała 14 lat. Chodziła do gimnazjum. Szukała lepszego życia, padła ofiarą osoby podejrzanej dziś o pedofilię. – Byliśmy biedni, straciłam wtedy pracę, a Agata chciała się ładnie ubierać. Chciała mieć ładne buty, a nas nie było na to stać. Gdy pojawił się Krzysztof K., złapała się na lep – kupował jej ciuchy – opowiada Borowska. Krzysztof K. miał zamożnych rodziców, w Skomielnej prowadzili sklep. Gdy pojawiło się oskarżenie o kontakty z nieletnimi, znaleźli mu adwokata w Nowym Sączu. – Potrzebny był ktoś bez skrupułów, wiadomo, walczyli o swoje dziecko. Mnie na to nie było stać. Naiwnie myślałam, że państwo pomoże mi odzyskać moją córkę. Prawo było przecież po mojej stronie – mówi Maria Borowska.

Legenda o okrutnej matce

Jadwiga Mazur-Lewińska, znana w Nowym Sączu jako adwokat od spraw wyjątkowo trudnych, chętnie przyjęła obronę Krzysztofa K. To ona, zdaniem Borowskiej, wpadła na pomysł, aby nie dopuścić, by Agata wróciła do domu przed uzyskaniem pełnoletności. – To miał być sposób na pełną kontrolę nad świadkiem oskarżenia – przekonuje matka dziewczyny. Resztę miała załatwić wymyślona legenda. – Chodziło o stworzenie obrazu złej matki i zakochanej, gnębionej przez nią córki – twierdzi kobieta. Udało się. Agata miała zniknąć i zniknęła. Gdy rodzice zgłaszali zaginięcie córki, w środowisku małego miasta ktoś rozpuszczał plotkę, że ta uciekła przed zwyrodniałą matką. Borowscy rwali włosy z głowy, ale ich rozpaczy nikt specjalnie nie dostrzegał. Policja przyjęła zgłoszenie o zaginięciu, podobnie instytucje, zajmujące się poszukiwaniem zaginionych. Na stronach internetowych ITAKI pojawiło się zdjęcie młodziutkiej blondynki i apel matki o powrót do domu.

Państwowa litość

Matka wiedziała, gdzie trzeba szukać jej córki, policja działała w silnym przekonaniu, że dziewczynie nic się nie dzieje, skryła się przed złą mamą. Legenda działała. – Wylewałam łzy, gdy dowiedziałam się, że sama Agata opowiada o mnie niestworzone rzeczy. Dostałam list. Ktoś jej to musiał dyktować.. List miał uwiarygodniać tę wersję z okrutną matką – opowiada zrozpaczona matka. Maria Borowska pojawiła się w sklepie rodziców Krzysztofa K. – Uwięzili mnie, zamknęli drzwi, abym nie mogła wyjść, przez kilka godzin trwała awantura o Agatę. To jasne, oni bronili swojego trzydziestoparoletniego dziecka przed zeznaniami Agaty, a ja walczyłam o swoją 15-letnią wówczas córkę – mówi.

Im więcej słała pism na policję, do prokuratury, do rzeczników, skarg na opieszałość, na lekceważenie sprawy, tym łatwiej przyjmowana była przez urzędników i funkcjonariuszy legenda stworzona na potrzeby obrony Krzysztofa K. Po wizycie w sklepie rodziny K. zrozpaczona matka dostała wezwanie do Sądu Grodzkiego w Nowym Targu. – Tam nie było litości dla mnie, dla osoby, której przecież pedofil odebrał dziecko – wspomina. Sąd Grodzki skazał Marię Borowską na grzywnę za rzekome obelgi pod adresem rodziny K. – Kwota nie była wysoka – 50 zł. Ale powoli zaczynałam odchodzić od zmysłów – dodaje.

Syndrom Agaty Kern

Borowska nie dawała jednak za wygraną. Pęczniały kolejne teczki skarg, pism. – Interwencje działały w instytucjach w Warszawie, bo pisałam, co czuję i jak jestem traktowana – uważa kobieta. Mijały tygodnie bez kontaktu z Agatą, bez żadnej wieści. Rosła desperacja. W pismach zaczęła stawiać coraz poważniejsze zarzuty. Powoli zaczęła wierzyć, że za wszystkim stoją pieniądze K. Prowadziła własne śledztwo. – Nie miałam wsparcia, adwokaci, gdy dowiadywali się, że K. broni Mazurowa, odmawiali mi. Oskarżała o korupcję na lewo i prawo. To działało. Instytucje centralne w Warszawie domagały się weryfikacji postępowań. Sprawdzali umorzenia, ale w konsekwencji sami sprawy umarzali. Dlaczego? Według Borowskiej w małym środowisku sprawy trafiały do weryfikacji do tej samej, wąskiej grupy ludzi, przekonanej od długiego czasu do wersji okrutnej matki i zniewolonej przez nią córki. Trudno dziwić się urzędnikom, skoro i dziennikarze śledczy telewizji i gazet odstępowali od sprawy, uznając, że to typowa historia rodzinna, w której racje są raczej po stronie córki. Taki syndrom Agaty Kern w pierwszym stadium rozwoju. Wszyscy jakby zapomnieli, że idzie o nieletnią i o osobę podejrzaną o pedofilię.

W Rabce już wcześniej chyba nie przywiązywali do tego większej wagi. Tuż przed zaginięciem Agaty Borowska zgłosiła na policję, że K. podjeżdża samochodem pod gimnazjum i zabiera jej nieletnią córkę. W odpowiedzi usłyszała, że każdy może wsiadać i wysiadać. Tymczasem rabczańska policja wiedziała, z kim ma do czynienia. Świadczy o tym telefonogram do komisariatów na terenie całej Małopolski, do którego udało nam się dotrzeć. "Z zebranych dotychczas materiałów wynika, iż Krzysztof K. od kilku lat dopuszczał się czynów przestępczych o charakterze seksualnym z udziałem małoletnich. (...) Najczęściej pojawiał się w okolicach szkół podstawowych i gimnazjum. Proszę o potraktowanie sprawy jako b. pilnej" – pisał nadkomisarz Henryk Chudy, prosząc policjantów o zbadanie, czy taki człowiek nie pojawiał się na ich terenie. Dzięki temu policja w trakcie śledztwa odnalazła na terenie Polski jeszcze dwie nieletnie, niewykluczone, że były pokrzywdzone przez Krzysztofa K. Jedna, 11-letnia dziewczynka z okolic Siedlec, druga – 13-letnia z Sokółki pod Białymstokiem. Informacji tej nie udało nam się jednak potwierdzić w prokuraturze.

Obosieczny miecz

Skoro policja nie potrafiła przyprowadzić Agaty do domu, za poradą nowotarskiego pedagoga szkolnego Bożeny Rode, Borowscy postanowili w inny sposób ratować córkę. – Powiedziała nam, że jeśli zwrócimy się do sądu rodzinnego o ograniczenie naszych do córki praw, to sąd wyda nakaz jej zatrzymania i umieszczenia w ośrodku dla dzieci. Tam będzie bezpieczna. Przystaliśmy na ten pomysł – opowiada matka. Sąd Rodzinny ograniczył prawa rodzicielskie Borowskich na ich prośbę i wydał nakaz zatrzymania. Dla matki pojawiła się nadzieja, że Agata zostanie wyrwana z jakichś złych rąk. Dla innych jednak był to kolejny argument, świadczący o braku miłości ze strony rodziców do córki. – Proszę pana, przecież oni nawet sami pozbawili się praw do niej. Co to za matka? – pytał retorycznie szef nowotarskiego wydziału kryminalnego.

Po miesiącach uporczywego chodzenia po komisariatach, prokuraturach, Borowska była coraz częściej traktowana jak natręt i intruz. Z niedowierzaniem przyjmowano kolejne jej wnioski. Gdy mówiła, że obawia się o siebie i swoją rodzinę, bo ma głuche telefony, nikt tego nie traktował zbyt poważnie. Ku swojemu zdziwieniou, wśród dziesiątków pism, zgromadzonych w tej sprawie, natrafiłem na list z 30.08.2007 roku, kierowany do niej przez Ewę Przybyło, burmistrza Rabki. "Informuję, że państwo K. zwrócili się do tutejszego urzędu o informację o pismach kierowanych do burmistrza przez Panią, jednak na podstawie art. 5 ust. 2 Ustawy o dostępie do informacji publicznej, decyzją administracyjną odmówiłam udostępnienia powyższej informacji" – pisała burmistrz.

Pierwsze przesłuchanie

Gdy Borowscy poszukiwali córki, równolegle przed nowotarskim sądem powoli rozpoczynał się proces przeciwko Krzysztofowi K., podejrzanemu o pedofilię. Policja zabezpieczyła u niego komputery, dyski, dyskietki. Zebrano dane nieletnich, które mogły być jego ofiarami. Sprawa była głośna, bo K. na początku czerwca 2005 roku wyrwał się policjantom i wyskoczył z pierwszego piętra rabczańskiego komisariatu. Przeżył. Marii Borowskiej przyznano status oskarżyciela posiłkowego i adwokata z urzędu. Świadkiem oskarżenia miała być także, rzecz jasna, Agata.

W lipcu 2005 roku Maria Borowska pojawiła się w sądzie w towarzystwie swojego dorosłego syna Szymona. Nawet nie liczyła na obecność córki. Sąd wysłał Agacie wezwanie na jej normalny, domowy adres, skąd zatem mogłaby dowiedzieć się o tym, że ma się także stawić. Była przecież zaginiona. Co także ciekawe, nowotarski Sąd wysłał dwa zawiadomienia – w pierwszym uznawał ją za pokrzywdzoną, w drugim wzywał ją w charakterze świadka. -–Osłupiałam, gdy zobaczyłam wchodzącą do sądu córkę z jakąś kobietą. Szybko okazało się, że to adwokatka oskarżonego – Jadwiga Lewińska-Mazur. Chyba puściły mi nerwy. Płakałam albo wrzeszczałam, tak na zmianę – wspomina. Agata nie zostawiła na matce suchej nitki. Deklamowała oskarżenia pod jej adresem. Mówiła o przyjaźni z Krzysztofem i jego dobroci. Mówiła, że nie utrzymywała z nim kontaktów seksualnych, a od kiedy go poznała, rodzice znęcali się nad nią – zamykali w domu, nie dawali jeść ani pić. Dla obrony jej zeznanie było zwycięstwem.

Porwanie?

Przesłuchanie Agaty odbywało się już po tym, jak Sąd Rodzinny wydał wyrok nakazujący jej zatrzymanie. Sędzia Bożena Mikołajska-Dąbek nie mogła o tym wiedzieć. W aktach sprawy nie było jeszcze żadnej wzmianki na ten temat. (Sędzia odmówiła rozmowy z Tygodnikiem na ten temat.)

Agata opuszczała salę sądową, gdy Borowska przez łzy wykrzyczała do sądu informację, że jest wyrok w sprawie jej zatrzymania. – To był początek, nie miałam pojęcia, jak się w sądzie zachowywać. Nie wiedziałam, kiedy mogę mówić, a kiedy milczeć. Sędzia powiedziała, żebym biegła do sądu rodzinnego po odpis tego wyroku. Było już dobrze po godz. 15. Na nic by się to zdało – opowiada matka. Na korytarzu siedział i czekał na matkę brat Agaty – Szymon. Szymon pamięta, jak mama wyszła z sali. Płakała, potem wróciła do środka. – Nie wiem, jak to się stało, że pod koniec drzwi do sali rozpraw były otwarte. Pamiętam, że wyszła Agata i chwilę za nią wybiegła ta adwokatka Mazurowa. Dopadła ją przy schodach, mówiła jej, żeby szybko uciekała, bo może zostać zatrzymana – Szymon nie ma wątpliwości, że Jadwiga Mazur-Lewińska doprowadziła potem Agatę do swojego prywatnego samochodu i razem odjechały. Odjeżdżające kobiety miał widzieć przez okno prokurator Aleksander Jędryka. – Sam osobiście nam o tym mówił. Jeśli się wyprze, będzie to dowód, że boi się Mazurowej. To było normalne porwanie mojej nieletniej córki – mówi Maria Borowska. – Porwała ją, żeby nie dopuścić do zatrzymania. To jak trzeba nazwać takie zachowanie? – pyta i pisze kolejne pisma, tym razem do Rady Adwokackiej w Krakowie. O tę sprawę pytam prokuratora Aleksandra Jędrykę. Uważa, że Borowska przeinterpretowała jego wypowiedź, bo jego wiedza na ten temat opiera się wyłącznie na informacji od niej oraz kasety z monitoringu, którą oglądał. – Z budynku sądu kobiety wychodziły osobno. Czy potem Mazurowa odwoziła Agatę na przystanek, nie wiadomo – kamera na zewnątrz budynku nie widzi tej części, gdzie stał jej samochód. Wiadomo tylko, że pani adwokat wróciła kilka minut potem do budynku sądu. Zdaniem Szymona Borowskiego miała dość czasu, żeby podrzucić Agatę na przystanek, w ten sposób gwarantując jej bezpieczne zniknięcie.

Adwokat niewinna

12 stycznia 2006 roku Jan Kuklewicz, sekretarz Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie, udziela Marii Borowskiej odpowiedzi na jej skargę: "W swoich wyjaśnieniach pani mecenas J. Lewińska-Mazur zaprzeczyła wszystkim stawianym jej zarzutom, a w szczególności by miała ukartować przesłuchanie Agaty Borowskiej, przywieźć ją do sądu, manipulować jej przesłuchaniem, czy też zataić istnienie jakichkolwiek orzeczeń sądowych. (...) Zdaniem Okręgowej Rady Adwokackiej wszystkie postawione zarzuty wywodzą się z tego, że Pani nie rozumie istoty wykonywania obowiązków obrońcy, zwłaszcza gdy między Panią a reprezentowaną przez p. mecenas osobą istnieje silny konflikt".

Jadwiga Mazur-Lewińska odmówiła rozmowy na ten temat z Tygodnikiem. Stwierdziła tylko, że ze strony Marii Borowskiej ma wiele kłopotów i nie chce mieć już ich więcej. – Byłam zmuszona nawet bronić się, przekazując Rzecznikowi Praw Obywatelskich opinie biegłych psychiatrów na jej temat. To wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia – oświadczyła.

– Odchodziłam powoli od zmysłów – wyznaje Borowska. – Miałam coraz więcej dowodów, że sprawę ktoś chce zatuszować. Maria Borowska przekonuje, że nie zależało jej na skazaniu Krzysztofa K., ale odzyskaniu z jego rąk dziecka. – Czułam, że nawet sąd mi nie sprzyja. Zażądałam zmiany sędziego, jak usłyszałam, że pani sędzia zwraca się do pani adwokat po imieniu – wspomina. Wniosek odrzucono.

Poszukiwana

Pod koniec 2006 roku nazwisko Agaty pojawia się w wykazie osób zaginionych Fundacji Przeciwko Handlowi Ludźmi "La Strada". Jest też jej wizerunek na liście osób zaginionych Komendy Głównej Policji i fundacji ITAKA. Informacje te bagatelizują wszystkie miejscowe państwowe służby, których urzędnicy, funkcjonariusze doskonale wiedzą, jak Agatę można znaleźć. Dowodem są np. wezwania sądu, które trafiają do zainteresowanej najprawdopodobniej za pośrednictwem pełnomocnika Krzysztofa K. – Czy to nie jest chora sytuacja? – pyta Borowska. W sądzie pojawiają się też pisma od Agaty, w których informuje o swojej skrzynce pocztowej, a na policji o tym, że nie życzy sobie kontaktów z matką. Nikomu nie przychodzi do głowy, że warto powiadomić fundacje poszukujące ludzi, a przede wszystkim rodzinę, że Agata jest i żyje. W tym kontekście jak żart brzmią słowa Doroty Krzysztoń, Głównego Koordynatora Programu ds. Pomocy Ofiarom Przestępstw, która w lipcu 2007 roku pisze do Marii Borowskiej: "Rzecznik otrzymał zapewnienie komendanta wojewódzkiego policji w Krakowie, że w sprawie poszukiwania Pani córki są nadal prowadzone czynności z wykorzystaniem wszystkich dostępnych policji metod i środków. Sprawa ta jest monitorowana i pozostaje pod ścisłym nadzorem."

List mecenasa

Gdy Warszawa śle rodzinie Borowskich zapewnienia o poszukiwaniach zaginionej córki i o trosce o nią, w sądzie pojawia się nowa postać – pełnomocnik prawny Agaty, Maciej Boryczko, adwokat z Myślenic. – Nie będę z panem rozmawiał. Proszę się do mnie nie zbliżać – odpowiada, gdy przed jedną z rozpraw próbujemy dowiedzieć się, dlaczego nie powiadomił nikogo, że Agata żyje. – Kto mu płaci za usługi? Przecież moja córka nie pracuje, jest poszukiwana, zaginiona. To rodzina oskarżonego wynajęła adwokata oskarżycielowi? – zastanawia się matka. My też nie potrafimy znaleźć odpowiedzi na te pytania, Odnajdujemy tylko w skrzynce pocztowej list od mecenasa Boryczko. Adwokat dopytuje się, jakim prawem Tygodnik publikuje wizerunek Agaty? Informuje równocześnie gazetę, że w imieniu Agaty Borowskiej oddaje nas za to do sądu. (Tygodnik Podhalański dwukrotnie opublikował wizerunek zaginionej Agaty. Mieliśmy nadzieję na kontakt z nią. W tym czasie pojawiły się także informacje od rodziny, że zaginiona dziewczyna nie żyje).

Rzecznik, poseł i ksiądz

W czasie, gdy Maria Borowska pisze skargi na urzędy, do instytucji odwoławczych trafiają także pisma sygnowane przez Agatę. Dochodzi do sytuacji kuriozalnych. Na przestrzeni czterech miesięcy z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich wychodzą np. dwa pisma: w jednym rzecznik informuje Marię Borowską, zam. w Rabce przy ul Krętej, o tym, że wyczerpane zostały możliwości w kwestii ustalenia miejsca pobytu córki Agaty i w drugim pisze do Agaty Borowskiej, zamieszkałej w Rabce przy ul Krętej, że "(...) z wyjaśnień prokuratury wynika, że nigdy w przeszłości nie było prowadzone postępowanie w sprawie znęcania się nad panią przez pani matkę, gdyż nie wpłynęło zawiadomienie o takim czynie". Ta odpowiedź na pismo Agaty to zdaniem Marii Borowskiej kolejny dowód na podtrzymywanie legendy. Rzecznik nie zorientował się, że pisze do osoby zaginionej. – Chodziło o poinformowanie rzecznika, że ta sprawa to efekt przemocy domowej, a nic innego. Takie antidotum na moje pisma, w których domagam się interwencji – wyjaśnia Borowska. Rzecznik Praw Obywatelskich to jeden z wielu adresów, gdzie trafiła Borowska. Tak wspomina wizytę u posła PiS Edwarda Siarki. – Uśmiechał się i pouczył mnie, że nigdy w sądach nie doczekam się sprawiedliwości i że tam zawsze z winnego można zrobić niewinnego. Na tym skończyła się jego pomoc – irytuje się pani Maria. Borowscy to katolicy. Matka Agaty postanowiła szukać pomocy w swojej parafii. – Niestety, i tu jej nie znalazłam – znowu płacze.

Już wam nie wybaczę

Zamiast jakiegokolwiek wsparcia dla matki, w listopadzie ubiegłego roku zachowanie świadka Marii Borowskiej podczas rozprawy sądowej poddano ocenie psychiatry Izabeli Niewiadomskiej-Marko i psychologa Zofii Bulas. Oto jeden z ich wniosków: "Maria Borowska ma tendencje do zniekształcania informacji tak, aby potwierdzały one jej przekonanie, że otoczenie jest do niej wrogo nastawione i działa na szkodę jej i jej córki. Prezentuje silne "walczące" poczucie racji, niedostosowane do sytuacji: zamiast koncentrować się na przywróceniu kontaktu z córką, koncentruje się na walce opartej na niepotwierdzonych, "spiskowych" wyjaśnieniach wydarzeń dotyczących córki i całego sytemu prawnego".

Mijają trzy lata od chwili zniknięcia z domu Agaty Borowskiej. Mijają także trzy lata procesu sądowego przeciwko Krzysztofowi K. Wśród pokrzywdzonych są cztery dziewczynki. Niedawno Agata uzyskała pełnoletność. – Im wszystkim o to chodziło. Trzy lata ukrywali ją przede mną. Wygrali – nie kryje rozpaczy matka. W marcu odbyła się kolejna rozprawa. Agata przyjechała w towarzystwie Krzysztofa K., jego rodziny i swojego pełnomocnika z Myślenic. Na rozmowę z nami nie zgodziła się ani ona, ani nikt z jej otoczenia. Po raz pierwszy od trzech lat Agatę zobaczyła jej mama. – Ładnie wyglądała, ma długie, czarne włosy. Jest już pełnoletnia. Chciałam zagadnąć, zapytać, czy jest jej dobrze – płacze. W lutym tego roku Maria Borowska napisała odręcznie list do sądu i do wszystkich, którzy – jak uważa – ją i jej rodzinę skrzywdzili, nie pomogli jej odzyskać dziecka. Większości zdań nie sposób zacytować. "Walczyłam o Agatę i przegrałam tę walkę (...) Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie wam wybaczyć, za dużą mam ranę w sercu. Jeśli umrę, zanim będzie mi dane zobaczyć się z Agatą, to przyjdę do was po śmierci i odbiorę swoje krzywdy, to wam zaręczam. Wam, którzy jesteście po stronie przestępców, po stronie zła, które was toczy jak rak."

Jurek Jurecki
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska