- Wróciłam na zgliszcza i z leżącej na chodniku sterty rzeczy, które strażacy wyrzucili z płonącego pokoju, wybieram to, co ocalało i może jeszcze nadawać się do użytku, a najbardziej dokumenty i kwity bankowe - mówi 87-latka siedząca na małym taborecie ustawionym na chodniku przed wypalonym oknem swego mieszkania i przerzucająca przedmioty nadpalone, powyginane od żaru oraz nasiąknięte wodą laną na ogień przez strażaków.
Rozalia Czarnecka relacjonuje, że w niedzielne przedpołudnie ogień zaczął nagle rozprzestrzeniać się od elektrycznego pieca akumulacyjnego ogrzewającego pokój, w którym przebywała.
- Nie miałam szans na samodzielne gaszenie - tłumaczy staruszka.
Zdołała wydostać się na klatkę schodową. Zaalarmowała jeszcze sąsiadkę mieszkającą naprzeciwko, która niedobrze słyszy. Razem wyszły na zewnątrz.
- Nawet nie wiem, kto wezwał strażaków. Nie ja, bo mój telefon komórkowy został w płonącym pokoju. Pewnie teraz leży na chodniku w tej stercie zniszczonych przedmiotów, które wyrzucili strażacy. Pierwsza rzecz, którą tam znalazłam bez śladów zniszczenia, jest szklany litrowy słoik z sokiem z czarnych porzeczek. Ocalała także moja ulubiona sukienka - podomka. Trzeba ją tylko wyprać i wyprasować.
Rozalia Czarnecka i jej sąsiadka bardzo mocno odczuły skutki zadymienia, które powstało w trakcie pożaru. Karetka zabrała je do szpitala.
Pani Rozalia wyszła już po siedmiu godzinach. Ale jej mieszkanie nie nadawało się do spędzenia w nim nocy. Została więc odwieziona do znajomych mieszkających w Limanowej. W poniedziałek koło południa wróciła na pogorzelisko. Zastała tam policjantów dokonujących oględzin i ustalających przyczyny pożaru w mieszkaniu.
- Ogień drugi raz zabiera mi dobytek - ubolewa Rozalia Czarnecka. Poprzedni pożar zdarzył się równo rok temu. Także w marcu. Wówczas przyczyną była awaria telewizora. Zniszczenia i straty były jednak mniejsze.
Jako możliwą przyczynę niedzielnego pożaru strażacy wskazują nie tylko piec, ale także świeczkę. Starsza pani twierdzi jednak, że zapala ją wyłącznie na czas modlitwy. Nie modliła się, gdy wybuchł ogień.
Pożar, który w niedzielę zniszczył mieszkanie Rozalii Czarneckiej, wybuchł w kamienicy, która stoi tylko kilkanaście metrów od rynku i kilkadziesiąt metrów od ratusza.
O nieszczęściu, które dotknęło inwalidkę, dowiedział się wczoraj wiceprezydent miasta Jerzy Gwiżdż. W rozmowie z dziennikarzem „Gazety Krakowskiej” zapewniał, że samorząd miejski pomoże starszej pani.
- Nie chcę korzystać z lokalu Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, ale możliwie najszybciej wrócić do swojego mieszkania - przekonywała wczoraj Rozalia Czarnecka.
Dramat starszej pani, która przez wiele lat pracowała w służbie zdrowia w Zakopanem, a od kilkudziesięciu lat mieszka w Nowym Sączu, poruszył świętujących wczoraj swój jubileusz rzemieślników.
Zniszczone mieszkanie obejrzał w ich imieniu Janusz Leśniak, specjalista od instalacji wodno-kanalizacyjnych i gazowych. Jego zdaniem wypalone pomieszczenia wymagają osuszenia i poprawy tynków, a potem, oczywiście, odmalowania.
Tadeusz Szewczyk, prezes Sądeckiej Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości, zapewnia, że fachowcy zrobią wszystko, co może zostać zrobione przed tegorocznymi świętami Wielkiej Nocy. Oczywiście gratis .
Autor: Stanisław Śmierciak