Jak można podsumować pontyfikat papieża Franciszka?
Jako próbę reformy Kościoła w taki sposób, żeby mógł przyjąć świat w XXI wieku bardziej w siebie. Kościoła z jednej strony synodalnego, z drugiej - co z tego miałby wynikać - Kościoła na peryferiach i będącego, jak mówił papież, szpitalem polowym, nie skupionego na sobie, odklerykalizowanego i będącego w misji. Na tym zależało papieżowi Franciszkowi i było to centralne przesłanie jego pontyfikatu. Natomiast jako papież, zarówno swój pontyfikat, jak i wszystko, co w Kościele chciał zrobić, wiązał z doświadczeniem Bożego Miłosierdzia. Od strony duszpasterskiej to miała być - i była, bo Franciszek już to zainicjował - reforma Kościoła pod kątem miłosierdzia tak, żeby ono bardziej wybrzmiało w posłudze Kościoła. Żeby nie było reglamentacją łaski tylko dopuszczaniem do niej, ufając Bogu i człowiekowi, że z tego spotkania coś autentycznego może się narodzić.
Papież Franciszek zasłynął z wielu niestandardowych zachowań, co z pewnością miało wpływ na postrzeganie papieża jako takiego, ale czy można powiedzieć, że zmienił Kościół? Czy jeden człowiek jest w stanie coś zmienić w monolicie jakim jest Kościół?
Na pewno zdawał sobie sprawę, że to jest ponad barki jednego człowieka, chociaż oczywiście mamy w historii Kościoła papieży, którym nadano przydomek Wielki ze względu na to, że w swoich czasach udało im się głębiej zreformować Kościół. Myślę, że właśnie wizja Kościoła synodalnego, który nie jest oparty tylko na papieżu, ale na strukturalnej reformie Kościoła to jest coś, co udało mu się zrobić. Bez względu na to, kim będzie jego następca, od tego nie da się już uciec. Można próbować spowolnić, łagodzić, w jednych miejscach świata pozwalać na to bardziej, w innych mniej, ale o 180 stopni już się od tego nie można odwrócić. I to niewątpliwie jest reforma Kościoła. To, co udało się również osiągnąć na niższych szczeblach, choć wymaga kontynuacji, to jest reforma Kurii Rzymskiej. Nie udało się to żadnemu z jego poprzedników, przynajmniej w XX wieku. Natomiast, oczywiście, to nie jest dzieło jednego człowieka i na barki jednego człowieka, zobaczymy kogo kardynałowie wybiorą na następcę Franciszka, wówczas będziemy wiedzieli, w jakim kierunku się te zmiany potoczą. Jednak twierdzenie, że synodalność nie jest żadną reformą Kościoła, byłoby też niezgodne z prawdą, więc w tym sensie udało mu się zmienić Kościół.
Jaki Kościół zostawia po sobie Franciszek?
Kościół, który nie jest europocentryczny, tzn. nie jest przekonany, że Kościół Katolicki bez Europy nie ma swojej przyszłości. Zostawia Kościół, który docenił peryferia czy marginesy. Dużo nominacji kardynalskich w czasie pontyfikatu Franciszka było z zupełnie nieoczekiwanych miejsc, dotąd w ogóle nie branych pod uwagę. Kościół, który zbliżył się do osób nie mogących się w nim wcześniej odnaleźć, albo wprost z niego wykluczanych, Kościół bliżej człowieka. Równocześnie pokazał, że jeśli chodzi o opinię i stanowiska to Kościół bardziej zróżnicowany, niż to było dotąd. Na poziomie kolegium biskupów czy kardynałów papież nie bał się różnicy zdań, dopuścił ją także w debacie w Kościele. Starał się unikać polaryzacji, natomiast uważał, że różnorodność jest siłą, a nie słabością Kościoła. Tę różnorodność też pokazał. Oczywiście ona generuje konflikty, ale Franciszek się ich nie bał. Mam wrażenie, że zostawił Kościół bardziej otwarty na dalsze reformy i zmiany, ale też bardziej otwarty na wiernych i na tych, którzy dotąd na Kościół patrzyli krytycznie.
Czy ten pontyfikat miał wpływ na to, jak wygląda polski Kościół?
Myślę, że nie. To wynika właśnie z faktu, że papież nie był europocentryczny. Nie uważał też, że nie można rozmawiać o Kościele bez Polski. Co, oczywiście, niektórzy mają mu za złe. On nie żył naszymi fantazjami i mitami na temat polskiego katolicyzmu, co nie oznacza, że był mu przeciwny. Natomiast nie doszło do nominacji, których byśmy się spodziewali. Był życzliwie nastawiony do polskiego Kościoła, co podkreślił podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, ale nie patrzył na Kościół, patrząc najpierw na Polskę.
To, że Franciszek był jezuitą miało wpływ na to, jak sprawował swój urząd?
Myślę, że tak, I to na dobre, i na złe, ponieważ wiele się na sobie nauczył, będąc jezuitą i będąc także człowiekiem u władzy jako jezuita. To nie był człowiek bez własnych ograniczeń czy słabości i jako papież ewidentnie wyciągał z tego pozytywne wnioski. Jako jezuita, który był kiedyś prowincjałem i sam zarządzał jezuitami w trudnych czasach i w niełatwym miejscu, potrafił być liderem, który umie wziąć trudne decyzje na własne barki, nie bojąc się konfrontacji, konfliktu, czy krytyki. Chyba żaden papież w XX wieku, nawet Paweł VI, nie był tak krytykowany wewnątrz Kościoła jak papież Franciszek. Myślę, że taki styl liderowania miał właśnie z doświadczenia jako jezuita. Także otwartość i wielokulturowość, to, że nie bał się różnych kontekstów geograficznych i religijnych, był otwarty na to, co nowe - to też jego jezuickość. On jej zresztą nie ukrywał i nie odciął się od niej jako papież. Na pewno bycie jezuitą wpłynęło to, jak myślał o swojej funkcji. Choć pewnie bardziej widoczne będzie to z perspektywy czasu, jak został ukształtowany jako papież, będąc wpierw i do końca życia także jezuitą.
--
O. Jacek Prusak - jezuita, teolog, psychoterapeuta, psycholog, publicysta, doktor nauk humanistycznych w zakresie psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytet Ignatianum w Krakowie. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala”, "Kościół na kozetce - Rozmowy o niełatwej relacji psychologii i wiary", "Czuwajcie, czyli żyjcie. Ewangelia ma moc".
