MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Okiem Jerzego Stuhra. Niespodziewany powrót do czasu, który minął

Jerzy Stuhr
Marcin Makówka
Od miesiąca, z sukcesem kasowym, krąży po naszych ekranach włoski film o tytule: "Wielkie piękno", będący właściwie specyficznym, bo głośnym, bardzo dynamicznym i "szalonym" w obrazie portretem Rzymu. Film na ogół wywołuje zachwyt. Czy Pan, miłośnik i znawca tego miasta, też się zachwyca?

Nikt nie jest znawcą Rzymu, więc i ja nigdy bym o sobie tak nie pomyślał. Nie można być znawcą tego miasta, można tu przyjeżdżać lub nawet mieszkać od lat, ale wciąż tylko chłonąć, poznawać, próbować zbliżyć się do tego fascynującego, pełnego tajemnic organizmu.

A wracając do filmu, to w Rzymie spotkał się on ze sporą krytyką. Zwłaszcza w zestawieniu z filmami Federico Felliniego, którego reżyser Paolo Sorrentino, poczuł się spadkobiercą. Mówiono więc, że "Rzym" Felliniego jednak opierał się na prawdziwym Rzymie.
Jeśli była u mistrza Federico Via Veneto, jedna z najsłynniejszych i najdroższych ulic w Rzymie - to była ona rzeczywista. A u Sorrentina pojawia się Rzym, którego nie ma. Nawet taki drobiazg, jak mieszkanie bohatera, które jest umiejscowione przed Koloseum, jest fikcją, bo tam w ogóle nie ma budynku mieszkalnego, w którym mieszkanie mogłoby mieć taki widok. I druga rzecz - także funkcjonuje, jako zarzut - że reżyser zamiast Rzymu zrobił scenografię.

Nawet w zeszłym tygodniu broniłem twórcy w wywiadzie we Włoszech, do "Il Messaggero". Mówiłem, że Fellini też robił "scenografię": kiedy np. Casanova płynie z San Giorgio na plac św. Marka, to nawet morze jest z plastiku, co jest przecież ostentacyjną scenografią. Sporo zresztą sztucznych obrazów budował Fellini świadomie w Cinecitta, w Studiu nr 5! Więc po tej linii patrząc, można powiedzieć, że Sorrentino kontynuuje Felliniego.

Mnie się akurat to podobało, że nie mogłem tego Rzymu rozpoznać. Że to były takie zaułki, takie miejsca, które czyniły mi ten Rzym jakąś ogromną tajemnicą. A artysta ma prawo do tego, aby mi w ten sposób zaprezentować swój obiekt zachwytu.
Ale jest jeszcze inna sprawa, która powoduje, że jest ten film dla mnie… bardzo nostalgiczny.

Był przed laty taki obraz Felliniego, który nazywał się "Wałkonie". O "nierobach" właśnie, choć z nieco innej warstwy społecznej, ale o podobnym "nieróbstwie".

Takich ludzi, zwłaszcza z kręgów artystycznych, znałem mnóstwo. Gdy przyjechałem do Włoch w 1980 roku, to oni byli piękni, młodzi - i takie "piękne nieróbstwo" było ich stylem życia.

To pokolenie odchodzi, co dokładnie widać na tym filmie. Takich bankietów już nie ma - a ja brałem w takich bankietach udział.
Pamiętam, jak w nocy staliśmy z moim kolegą aktorem na tarasie jego mieszkania i oglądaliśmy Panteon - bo mieszkał właśnie w takim miejscu - a obok były na tym tarasie piękne kobiety i koledzy aktorzy, i wszyscy piliśmy szampana, to jakbym widział scenę z tego filmu.

Ale patrzę dziś na bohaterów "Wielkiego piękna" i widzę, że są to starsi ludzie, którzy w dużej mierze przegrali życie, ale i życie wokół nich się zmieniło.

Włosi się zmienili. Nie mają już takiej fantazji, jak niegdyś mieli. Nawet ich bankiety są śmieszne: trochę zgorzkniali, starsi ludzie, na siłę zatrzymują świat, który odszedł.

Są w tym filmie też inne "włoskie smaki": wspaniały aktor Carlo Verdone, towarzyszący głównemu bohaterowi, to artysta ogromnie związany z Rzymem. Jest jak "kamień milowy" rzymskiej kultury popularnej, czasem ocierającej się o farsę i "wygłup"…ale to jest Rzym!
I jak on mówi na końcu, że opuszcza Rzym, to tylko u nas to nic nie znaczy - i nie ma to właściwie polskiego odpowiednika, bo nie ma takiego mocnego związku między miastem i aktorem!

Ale tam - jest to także związek "języka". W filmie włoskim jest to dopuszczalne, że każdy mówi swoim dialektem: on mówi rzymskim, a Toni Servillo, główny bohater, mówi neapolitańskim. W teatrze byłoby to niedopuszczalne!
I kiedy ten Verdone mówi, że wyjeżdża z Rzymu, to jest szok! I prawdziwa nostalgia.

I trzeci - ważny dla mnie aspekt tego filmu: że połowa tych aktorów, to są moi koledzy. Na bankiecie byliśmy np. z Iaią Forte, dziś, jak widać, starszą panią, która grała moją żonę dwadzieścia lat temu. Roberto Herlicka tu grał kardynała, znakomity aktor, gratulowałem mu roli w "Kupcu weneckim". Vernon Dobtcheff, aktor, który grał tu opiekuna Świętej, grał ze mną w "Habemus papam".

To są moi koledzy… Patrzę i mówię: odchodzimy!
Odchodzi czas cudownych "Wałkoni", którzy dzisiaj we Włoszech urośli do jakichś wzorów, że można było nic nie robić, koszulki zmieniać dwa razy dziennie, po Via Veneto się przechadzać… i cieszyć się życiem!

Wprawdzie nostalgicznie mówią, że zmarnowało się życie, bo nie napisało się tych wielu książek, które mogło się napisać! Ale było coś fantazyjnego w tym "pięknym nieróbstwie"!

Dlatego mój odbiór filmu był specyficzny. Byłem nim nostalgicznie poruszony.
Film "Wielkie piękno" to historia starzejącego się dziennikarza, który przemierzając ulice Wiecznego Miasta, wspomina swoją pełną namiętności, lecz bezpowrotnie utraconą młodość.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska