Nie dziwię się, że podświadomie takie oczekiwanie wobec kina istnieje. Jeśli prawdą jest, jak mówią niektórzy teoretycy, a praktycy o tym wiedzą, że świat jest najlepszym materiałem dla kina, to takie oczekiwanie jest nawet w pełni uzasadnione. Zresztą, oba przytoczone przykłady zaowocowały rzeczywiście imponującą liczbą i jakością filmów, które potrafiły pokazać przytoczone tu fakty historyczne w bardzo wszechstronny sposób.
Jeśli przecież, przykładowo, motywy wietnamskie znalazły się we wszystkich gatunkach, stając się zarówno ostrymi i czarnymi filmami antywojennymi, jak i opowieściami obyczajowymi, czy psychologicznymi, a nawet musicalami, jak choćby "Hair", to trudno się dziwić, że taki związek między wojną a filmem wydawać się musi w pełni naturalny.
Do tego doszła ta specyficzna atmosfera, inna niż w filmach o II wojnie światowej, tzn. amerykańskiego rachunku sumienia. Nieco inaczej, choć niezmiernie ciekawie, wyglądała sytuacja filmowa w drugim przypadku, bo przecież po tamtym kryzysie niemal zmieniło się całe kino jako sztuka. Zmienił się jego warsztat i jego świadomość. Inna tematyka, inna forma, inni bohaterowie
- rzecz nie mogła więc nie być zauważona.
Teraz jednak trudno być prorokiem, by wyrokować, co i jak potrafi odnotować ekran. Zwłaszcza że wtedy kino było mniej jeszcze pewne swoich ról społecznych. A teraz jest przecież inaczej: do chwili obecnej sztuka filmowa przeżyła i przeszła tak wiele ważnych, tragicznych i chwalebnych okresów istnienia społeczeństw, że inaczej patrzy. Jest inna. Bogatsza, bardziej wszechstronna.
Czy teraz więc kino będzie nastawione tak wprost na rzeczywistość? Czy będzie chciało straszyć, czy uspokajać? Demonizować, czy spoglądać realistycznie? Czy zwróci się w stronę faktów, czy
w stronę cierpiącego z powodu tych faktów człowieka? Zapewne trudno powiedzieć.
Wszystko przed nami, choć lepiej, aby kryzysu nie było i kino nie musiało się z tego powodu zmieniać. Jeszcze zresztą nie wiemy, jak w rzeczywistości cała sprawa się rozwinie. Wczoraj słyszałem wypowiedź jakiegoś ekonomisty amerykańskiego, który powiedział, że ten kryzys będzie trwał 10 lat.
A nawet postraszył, że wszystko się dopiero zacznie, bo ten typ tąpnięcia rozwija się powoli,
a powinien przechodzić swoje różne fazy, aż do wyjścia, przez 8 - 10 lat. Więc perspektywa miła nie jest.
W sensie bliskofilmowym inna rzecz może być dla nas, widzów, tu i teraz interesująca: jak zmienią się nasze, nawet polskie, bardzo liczne telewizyjne reklamy bankowe. Bo, że muszą się zmienić, nikt nie ma wątpliwości.
Wszyscy, oglądający telewizję, natrafiają przecież często na różne małe, nieraz pełne fabularnych pomysłów, realizowanych w dobrej, filmowej konstrukcji, opowiastki o potędze jednego czy drugiego banku.
Opowiastki, w których często biorą udział znani aktorzy, a zawsze takie filmiki realizowane są przez profesjonalne ekipy filmowe. Jeszcze niedawno sam się zachwycałem profesjonalizmem tych filmów, nieraz zaskakującymi, inteligentnymi pomysłami. Teraz nie wszystkie z tych fabułek godzi się pokazywać. Wiem coś o tym, bo i my, z moim Maćkiem, zaczęliśmy ostatnio brać udział w takich produkcjach. I mamy jeszcze dwie takie fabułki z zaprojektowanej wcześniej serii przedstawić.
Ale czekamy, bo tzw. "nasz" bank pisze w tym celu całkiem nowe scenariusze. Gdyż oczywiście nie mogą one być takie, jak miały być, że bierzcie kredyty - i już.
Więc pewnie i inne banki wzięły się do podobnej pracy. Ja nie jestem tu oczywiście scenarzystą, ale mam dobry pomysł na taki "30-sekundowy" film, że obaj z Maćkiem łapiemy w popłochu wszystkie swoje rekwizyty i ... uciekamy z banku. Ale to pewnie by nie przeszło. I słusznie.
W takim przypadku bowiem działanie na rzeczywistość jest zbyt bezpośrednie, więc reakcja mogłaby być tylko jedna: ogólna panika. A to jeszcze chyba nie ten czas.