Kiedy wybucha wojna w Ukrainie, pięć kobiet zmuszonych zostaje do podjęcia desperackiej walki by ocalić siebie oraz swoich najbliższych. Lekarka, która staje przed ogromnym dylematem moralnym. Niewidoma dziewczynka, która zostaje opiekunką grupy sierot. Nastolatka, która za wszelką cenę usiłuje ocalić swoją malutką siostrę. Starsza kobieta, która po wielu latach wspólnego życia traci męża. Matka, która rusza na front, by odnaleźć syna. Ich przeplatające się losy łączą się w symboliczną opowieść o człowieczeństwie, i przypominają, że wojna toczy się tuż za rogiem.
- Wielokrotnie deklarował pan, że nie zamierza już reżyserować kolejnych filmów. Co sprawiło, że zmienił pan zdanie?
- Putin postanowił najechać Ukrainę. Początkowo chyba nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że to jest coś, co zamieni się w wojnę, która może stać się wojną światową i dotknąć też Polskę. Widziałem koszmar – gwałty, morderstwa, prześladowanie ludności cywilnej. Myślałem, że wojna w takiej formie już nigdy się w Europie nie wydarzy. To wszystko straszliwie mnie poruszyło. Wielu ludzi rzuciło się wtedy do różnych form pomocy. Jestem filmowcem, więc co mogłem zrobić? Film. To jedyny powód, dla którego wróciłem za kamerę. Wcześniej tego nie chciałem robić, bo po pierwsze, myślałem, że już się do tego nie nadaję, po drugie, wiedziałem, że za wiele będzie mnie to kosztować, a po trzecie, patrząc na sukcesy Warszawskiej Szkoły Filmowej, którą założyłem i prowadzę, wychodziłem z założenia, że nieźle wychodzi mi uczenie i nie muszę już kręcić filmów.
- Jak wyglądały prace nad scenariuszem „Ludzi”?
- Scenariusz napisał mi się sam. Wystarczyła decyzja, żeby nad tym usiąść i w trzy tygodnie miałem gotowy tekst. Potem, kiedy oglądałem dokumentalne filmy o tej wojnie, okazało się, że moja wyobraźnia nie rozmija się z prawdą. I to było naprawdę straszne. Oczywiście, to nie jest film dokumentalny, więc nie oddaje jeden do jednego tego, co się działo i wciąż dzieje w Ukrainie. Zależało mi na tym, by pokazać cierpienie cywili – ale nie przez pryzmat jednej osoby, tylko szerzej. Podjąłem decyzję, że bohaterkami tego filmu będą kobiety, bo to one są najbardziej niewinne i bezbronne. Wśród nich jest niemowlę, którego oczami momentami patrzymy na wojnę. Ono jeszcze nie mówi, ale wszystko widzi i nasiąka koszmarem grozy wojennej, która już z nim zostanie. I z tymi, którzy przeżyją. Bo często mówimy o tych, którzy zginęli, ale zapominamy o tym, że w tym narodzie okrutnie przejechanym przez Rosjan, zostanie trauma, z której Ukraińcy nie otrząsnął się jeszcze przez wiele pokoleń. Już na etapie pisania wiedziałem, że język naszego filmu musi być nietypowy i zapisałem to w scenariuszu. Niewinne niemowlę jako jeden z bohaterów filmu wymusiło niezwykłą formę – część filmu, jego najbardziej dramatyczne fragmenty, jest opowiadana w bardzo długich, niczym nie przecinanych ujęciach z punktu widzenia niemowlaka i są to ujęcia, jakich jeszcze nigdy nie robiłem, ale też w polskim kinie jeszcze nie widziałem.

- Często podkreśla pan, że to nie jest film wojenny, tylko film o wojnie. Na czym polega różnica?
- Filmy wojenne kojarzą się z bohaterskimi żołnierzami, którzy walczą na froncie. W „Ludziach” tego nie ma. To film o cywilach. O koszmarze i chaosie wojny, które najbardziej dotykają nie tych, którzy ją wywołują, tylko tych, na których spadają bomby. Może zabrzmi to cynicznie, ale gdy szukaliśmy dystrybutora, to jedna z firma odpisała nam, że to ważny i potrzeby film, ale temat Ukrainy już się wyczerpał. Otóż nie – nie wyczerpał się i tak długo, jak na wojnach będą ginęli cywile, to się nie wyczerpie. To może dziać się w Ukrainie, w Strefie Gazy albo w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Ten koszmar, dotykający niewinnych ludzi, ciągle gdzieś się powtarza. I również z takiej perspektywy można szerzej patrzeć na nasz film.
- Skąd tytuł „Ludzie”? Jak go rozumieć?
- Ten tytuł wymyślił Filip Hillesland – reżyser, którego zaprosiłem do współpracy. Idealnie pasuje on do tego, co nakręciliśmy. To film o ludziach, których dotyka coś, na co nie mają wpływu, a w czym próbują się odnaleźć, zachować godność, człowieczeństwo, miłość – to, co czyni z nas ludzi.
- Skąd decyzja o zaproszeniu do współpracy Filipa? Przecież mógł pan wyreżyserować ten film w pojedynkę.
- Pewnie, że mogłem. Natomiast ten film produkowała Warszawska Szkoła Filmowa, w związku z tym do współpracy zaprosiłem zarówno naszych obecnych, jak i byłych studentów. Czuję dużą satysfakcję z tego powodu, że wszystkie najważniejsze funkcje w ekipie filmowej pełnili moi byli uczniowie, którzy dziś są już samodzielnymi filmowcami. Za dźwięk odpowiadał Maciej Amilkiewicz, za montaż – Piotr Gorszczyński, za zdjęcia – Mateusz Pastewka, a za reżyserię – wspomniany już Filip Hillesland, który jest fantastycznym, młodym twórcą. Miał wiele świetnych pomysłów, a dodatkowo sprawił, że fizycznie mogłem przeżyć pracę nad tą produkcją. Wiedziałem bowiem, że mam obok siebie drugiego reżysera, który mówi tym samym językiem co ja.
- W produkcję zaangażował pan też aktorów i realizatorów z Ukrainy. To była dla pana naturalna decyzja?
- Oczywiście. Gdy pisałem scenariusz „Ludzi”, myślałem o tym, żeby nakręcić ten film w Ukrainie. Jednak ostatecznie nie odważyłem się podjąć takiego ryzyka. Poza tym, nie mieliśmy pieniędzy na robienie filmu za granicą. Wszystko kręciliśmy w Polsce, natomiast aktorzy i aktorki – z wyjątkiem Czarka Pazury, a także duża część ekipy, to ludzie z Ukrainy. Muszę przyznać, że ukraińscy aktorzy są dla mnie wielkim odkryciem. Warto zobaczyć ten film dla nich, bo są wspaniali.
- Skąd pomysł zatrudnić Cezarego Pazurę? Mam poczucie, że to rola, w jakiej widzowie jeszcze go nie widzieli.
- Od samego początku myślałem o Czarku. Wiem, że on ma takie emploi, jakie ma – sam się do tego przyczyniłem – i najczęściej zapraszany jest do innego rodzaju produkcji, ale to genialny aktor. Umie zagrać wszystko. Prawda jest taka, że jeśli ktoś dobrze radzi sobie w komedii, to poradzi sobie w każdym gatunku. W drugą stronę tak to już nie działa.
- Cały czas miał pan poczucie, że nie jest to po prostu kolejny film, tylko coś ważniejszego?
- Tak. Wszyscy czuliśmy, że robimy coś ważnego – że ma to głęboki sens. Już wtedy mieliśmy świadomość, że wojna prędko się nie skończy i że, niestety, przyzwyczaimy się do niej. Że ona przestanie robić na nas wrażenie. Co więcej, zacznie nas trochę denerwować, przeszkadzać nam w komforcie życia. I tak się stało. Teraz kłócimy się o ukraińskie zboże, a zaraz wybuchnie spór o coś innego. Ale musimy pamiętać - nam rakiety na głowy nie spadają. To podstawowa różnica, która nie podlega dyskusji. Niemniej jednak nastąpiło zobojętnienie i zmęczenie wojną. I nasz film jest po to, żeby przypomnieć o tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą i jakie dramaty przeżywają tam ludzie. Nie relacjonujemy tego w sposób dokumentalny, tylko artystyczny. Fabuła tym się różni od dokumentu, że zawsze jest pewną syntezą.
Film „Ludzie” zostanie zaprezentowany w ponad 50 miastach w ponad 40 krajach na całym świecie w ramach wydarzenia „Trzecia rocznica. Jedność w obliczu zagrożenia”, upamiętniającego trzecią rocznicę obrony Ukrainy przed rosyjską inwazją.