MKTG SR - pasek na kartach artykułów

OKIEM Jerzego Stuhra: Włochów jednoczy pełny stół

Wysłuchała: Maria Malatyńska
Jak jeść? Co jeść? Przykładać do tego wagę nadmierną? Jak Pan widzi, żal mi odejść od tematu jedzenia, bo mocno związany jest ten temat z kulturą! W spostrzeganiu, w akceptacji, w konsumpcji i nawet w interpretacji "zjawisk kuchni". Nawet antropolodzy twierdzą, że już po twarzy człowieka można rozpoznać jego zamiłowanie do jadła lub napoju... Usta, oczy, policzki, radość spojrzenia... wszystko podlega naukowemu oglądowi. A Pan? Lubi Pan jeść?

To zależy. Gdy pracuję, nigdy nic nie jem, bo cały organizm mam jakby zamknięty, oczyszczony, lekki, zwrócony gdzie indziej. Do jedzenia to ja muszę mieć spokojną głowę. Muszę wiedzieć, że nie idę na żadną próbę, do żadnego teatru, nie mam premiery. I wtedy bardzo lubię jeść. A najbardziej lubię kosztować.

Najcudowniejsze we Włoszech są te restauracje - oczywiście, można to przeżyć, gdy jest się już trochę zaprzyjaźnionym - gdzie się nic nie zamawia, nie ma karty, siadasz, podają ci wodę, pytają, jakie chcesz wino, a potem podchodzi szef, kłania się, patrzy na człowieka i mówi: Maestro, my sami pomyślimy, na co pan dzisiaj ma ochotę...

I za chwilę wjeżdżają ci trzy rodzaje makaronu, cztery rodzaje rybek, różne dodatki, wszystko
na osobnych talerzykach. I zapełnia ci się cały stół. To dopiero jest uczta!
Niestety, Włosi mają okropny zwyczaj, którego ja nienawidzę. Podjadają z cudzego talerza, a nawet
z cudzego stołu. Bo oni są tacy serdeczni, że sami mają wprawdzie pełen stół, ale jeszcze chcą spróbować, jak twoje smakuje, czy jest podobne. Więc nagle ktoś się z widelcem nachyla, żeby dziobnąć z twojego talerza.

Bo każde jedzenie wywołuje ich niezmienne zainteresowanie. Raz w restauracji przy sąsiednim stoliku siedział gość, jadł i rozmawiał przez komórkę. Z rozmowy wywnioskowałem, że on rozmawia z kimś, kto siedzi w innej restauracji i też zajada, ale wymieniają się uwagami o smaku i rodzaju wrażeń.

Ale Włosi tacy są, że zawsze stół jest dla nich najważniejszy! Jak grałem w filmach włoskich, to nie mogłem wyjść ze zdumienia, jak oni potrafią zorganizować jedzenie na planie. Wiemy, jak u nas się wtedy je: gdzieś chyłkiem, jakiś barowóz podjeżdża, polowe warunki...

Tam, żebyśmy nawet grali w kanałach, gdy przychodzi czas obiadu, Włosi w każdych warunkach potrafią przed człowiekiem "rozłożyć restaurację". Musi być stół, muszą być krzesła, musi być kucharz w białej czapce, biały obrus, kieliszki, wina...

Żeby wszyscy, jak rodzina, zjedli. Włochów jednoczy stół. Przy całym zachodnim kryzysie rodziny, oni mają ten jedyny, niezmienny i najważniejszy symbol jedności rodzinnej, czyli stół z białym obrusem.
Pamiętam czasy, zwłaszcza na południu Włoch - teraz już tego nie ma - gdy Włosi na plaży gotowali! Przychodzili całymi rodzinami, faceci się kładli, coś tam perorowali, papierosy palili,
a kobiety w ogóle się nie rozbierały.

Siedziały na piasku w czarnych sukienkach i chustach, a gdy przyszła godz. 12.30, wyciągały
i zapalały maszynkę, stawiały na ogień makaron, makaron się gotował, a one ustawiały stół, wyciągały z walizek talerze... Teraz już tego nie ma.

Teraz mają różne, zaskakujące restauracyjki, usadowione nawet na najdalszych plażach! Byłem np. na plaży, do której trudno dojechać, najdalszy koniuszek Europy, który łączy dwa morza: Jońskie
i Śródziemne, czyli tzw. "Wyspa Prądów" i nagle patrzymy, jest bar, cztery stoły przykryte czystymi obrusami, wino, sześć różnych dań rybnych. Jak oni to tutaj dowożą? Coś niebywałego! Kultura jedzenia jest u Włochów niesamowita!
A umiejętność zadbania o proste pożywienie doprawdy niebywała! Pamiętam np. w Palermo była taka "dziura", takie nic, nazywała się Casa del Brodo, ale zupełnie nieokazała i tam chodził zawsze dziki tłum klientów. Zajrzałem i ja. A tam stały na paleniskach wielkie cztery gary, w których gotowały się mięsa.

Serwowali tylko drugie danie. A jak chciałeś pierwsze, to w tym rosole gotowano ci tortellini.
W siatkach wkładano je do kotła z rosołem i one się gotowały.

To było genialne! I to był lokal, do którego turysta by nie wszedł. Tu nie liczył się szyk restauracji, ale smak. Na tej wąskiej specjalizacji właściciele zdobyli sławę. Mięso liczyło się tylko u nich!

We Włoszech, na południu, jem zawsze raz dziennie, wieczorem i to zupełnie wystarczy. Rano
w hotelu stoi kawa, są małe bułeczki, w południe Włosi chrupią jakąś sałatę. A od 20 dopiero zaczyna się życie. Je się i pije do północy.

I tak siedzisz z nimi na plaży, bo restauracje są na plaży i widzisz, że wszystkich rozpiera radość.

Bo z takiego nastawienia płynie zupełnie inny stosunek do życia. To zasługa słońca! Rzecz dla nas nie do osiągnięcia i nie do podrobienia!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska