Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ortodoksyjny fanatyk klasyki

Halina Gajda
Halina Gajda
fot. archiwum prywatne
Łużnianin Rafał Gryboś to człowiek o anielskiej cierpliwości i wielkim zamiłowaniu do starych samochodów i motocykli. Reperuje i odnawia to, co niegdyś schodziło z polskich taśm produkcyjnych.

Dziewięcioletni Rafał Gryboś z wprawą godną wytrawnego motocyklisty lekko odpala wysłużoną WSK-ę. Ciężki motor zaczyna pomrukiwać silnikiem. Chłopiec wskakuje na siodełko. Ziemi sięga jedynie czubkami palców. Odjeżdża sprzed domu. Po kilku minutach dociera do szkoły. Nie ma na tyle siły, żeby postawić motocykl na podpórce. Przecież ten waży prawie sto kilogramów. Opiera go więc o ścianę budynku. Wbiega do środka, lada chwila zaczynają się lekcje...

Łużniańska stajnia polskich „ferrari”
Gdyby historia dojazdów Rafała do szkoły działa się współcześnie, jego rodzice mieliby pewnie do czynienia z całą rzeszą obrońców praw dziecka, nie wspominając już o tym, że niejeden urzędnik wnioskowałby o pozbawienie ich praw rodzicielskich. Bo kto to widział, żeby dziecko takie rzeczy robiło, na pewno jest niedopilnowane, trzeba temu zaradzić - grzmiałby chór potencjalnych oskarżycieli. Na szczęście wszystko działo się pod koniec lat osiemdziesiątych. Nikt niczemu się nie dziwił, a Rafał bynajmniej nie był dzieckiem zaniedbanym. - Motocykl należał do taty, wcześniej do dziadka, poza tym nikogo nie przerażało, w jaki sposób dojeżdżałem do szkoły. W końcu miałem do niej trzy kilometry w jedną stronę - śmieje się dorosły już dzisiaj Rafał.

Szkolne wspomnienie przywołuje nie bez kozery. Wszak wtedy zaczęła się jego wielka miłość do wszelakich koni mechanicznych. Z czasem uczucie przerodziło się w pasję do kolekcjonowania modeli, które wyszły już dawno z użycia. - Nie jest ważne - samochód, motocykl czy motorower - wszystko, byle polskiej produkcji - opowiada.

Efekt jest taki, że gdyby na domowym podwórku zgromadził wszystkie swoje motoryzacyjne skarby, na postawienie stopy nie zostałoby wiele miejsca.- Dwie syrenki na chodzie, jedna do remontu, kolejna służąca jako „dawca narządów” dla poprzednich, potem jeszcze cztery maluchy, volkswagen caddy MK I, czyli niemiecka wersja pickupa na golfie I, mercedes, kilkanaście motocykli, jakieś motorynki, komarki - wylicza jednym tchem. - Trochę się tego nazbierało, ale jak już coś kupię, to potem szkoda mi sprzedać - tłumaczy.

Bynajmniej nie czuje się winny. Ot, ma tylko trochę kłopotów z parkowaniem całego nagromadzonego dobra. Trochę po rodzinie, trochę po znajomych trzeba było poupychać, żeby po wszystkim deszcz nie padał. - Marzy mi się sponsor na taaaki garaż - mówi i pokazuje rękami coś zbliżonego, jak mniemam, do hangaru lotniczego.

Na wyciągnięcie ręki, czyli przy łóżku w sypialni...
Miłość naszego bohatera do starej motoryzacji ma kilka wymiarów. Egzemplarze najbliższe sercu, fizycznie też ma na wyciągnięcie ręki. Dowód? Proszę bardzo - motocykl SHL U 48, jakieś dwa metry od... łóżka.

- Stoi w sypialni. Może trochę głupio to wygląda, ale zważywszy, że na jego odremontowanie poświęciłem setki godzin, zainwestowałem pieniądze, o których lepiej, żeby żona nie wiedziała, nie wspominając już, że w Polsce są tylko trzy takie modele, trudno się dziwić, że znalazłem mu takie, a nie inne miejsce - śmieje się.

Uspokaja - nic w sypialni nie śmierdzi, bo motocykl nie jest zalany paliwem. Stoi trochę jak eksponat w muzeum. Od czasu do czasu trzeba go poprzecierać z kurzu, strząsnąć jakiś pyłek, zdmuchnąć ewentualną pajęczynkę. - Odpalić też się go da. Pojedzie bez najmniejszego kłopotu - zapewnia właściciel.

Motocykl ma bogatą, wyścigową historię. - Kupiłem go w zasadzie jako złom od starszego pana z Mszanki. I jak to bywa, od ludzi do ludzi, dotarłem do pierwszego właściciela, który - okazało się - mieszkał w Bieczu i niegdyś był zawodnikiem Klubu Motorowego Górnik. Nie zwlekając, pojechałem do niego. Powiedziałem o zakupie. Wzruszył się i pokazał całą kolekcję dyplomów i pucharów, które zdobył, jeżdżąc na tymże motocyklu w motosporcie - opowiada.

Syrenka-skarpetka, nasza polska królowa szos
Poczytne miejsce w jego stajni zabytkowych pojazdów mają syrenki, niegdyś przez złośliwców nazywane skarpetkami. Wzięło się to stąd, że auto z racji napędu było zasilane mieszanką benzyny i oleju, co sprawiało, że spaliny miały niebieski kolor i charakterystyczny, jakby skarpetkowy zapach.

- Pierwszy w życiu egzamin na prawo jazdy oblałem. Tata, chcąc mi pomóc, kupił syrenkę 102, tak zwaną kurołapkę, z drzwiami otwieranymi „po królewsku”, czyli zawiasami na środkowym słupku, mówiąc: „ucz się, dziecko, jeździć, żebyś zdał następnym razem” - wspomina. - No to ćwiczyłem tak mocno, że się w syrenkach zakochałem - żartuje.

Wbrew pozorom, niby proste w swej konstrukcji auto jest prawdziwą mechaniczną zagadką. Tam jakakolwiek część z jednego żadną miarą nie pasuje do drugiego. Ma się wrażenie, że każdy egzemplarz to swoisty oryginał. Monterzy przy taśmie produkcyjnej mieli wyobraźnię: jak się im coś nie mieściło, to przycinali, gdy zaś okazywało się za małe, to dosztukowywali.

U Rafała na stanie jest między innymi model 104. Z 1963 roku. Ponoć należał niegdyś do księdza. Duchowny znał się nieco na rzeczy, bo drążek zmiany biegów przy kierownicy polecił „dla szpanu” zamontować w podłodze. - To był kiedyś modny zabieg. Można było wręcz kupić rzemieślniczy zestaw „małego montera” i zrobić taką przeróbkę samemu - opowiada. - Ja wolę ją w oryginale - dodaje.

Auto nabył przypadkowo. Zobaczył kawałek karoserii wystający z jakiejś szopy. Zainteresował się, zagadnął właściciela. Ten ochoczo pozbył się zajmującej miejsce samochodowej skorupy. Teraz syrenka czeka na generalny remont na podwórku Rafała Grybosia. W przeciwieństwie do jej „siostry” kupionej od byłego komendanta milicji w Sanoku. Ta, wyrobiona w najdrobniejszych szczegółach, z karoserią w biszkoptowym kolorze, jest taką wisienką na torcie taboru kolekcjonera.

- Remont trwał i trwał, bo syrenki były w Polsce produkowane do 1983 roku. Części na rynku wtórnym nie ma zbyt wiele, a jeśli już, ceny bywają zawrotne. Dlatego każdy ich miłośnik kupuje części niejako na zapas - nawet jak teraz nie są potrzebne, to w przyszłości, kto wie - tłumaczy pan Rafał.

Zabytkowe auto do zadań iście specjalnych
Auto jeździ nie tylko na zloty zabytkowych samochodów, ale bywa, że wozi nowożeńców - choć usadowienie się na tylnej kanapie wymaga nie lada ekwilibrystyki. Syrenka ma też inne właściwości. - Uczestniczy w porwaniach pana młodego z orszaku weselnego - uściśla. - Oczywiście, wszystko dzieje się podczas bram weselnych, zazwyczaj na zlecenie pani młodej - dodaje.

Trzy tygodnie temu z domowej taśmy remontowej zjechało inne zabytkowe cudo, a mianowicie poczciwy maluch, czyli fiat 126, rocznik 77. - Wybrałem się na auto-złom szukać potrzebnych mi części. Przed bramą natknąłem się na starszego mężczyznę siedzącego w tym cacku - bo trzeba wiedzieć, że jest to oryginalny, licencyjny, włoski maluch, z felgami na „cytrynkach” i chromowanymi zderzakami. Prosiłem, zaklinałem wręcz, żeby mi go sprzedał, zamiast oddawać na złom. W końcu zgodził się - wspomina. - Musiałem tylko obiecać, że jak go wyremontuję, to przyjadę do niego, żeby pokazać auto - dodaje.

Odtwarzanie oryginalnych części, blacharki i mechaniki zajęło trzy lata. By odwzorować numer lakieru, pisał maile do zakładów Fiata we Włoszech. - Prosiłem o „przepis” na kolor - opowiada. - Widać uznali, że trafili na pasjonata, który łatwo nie odpuści, i zdradzili recepturę - dodaje. Pierwotny właściciel nie doczekał, niestety, końca remontu.

- Nie wiedziałem i pojechałem do niego. Zastałem żonę. Opowiedziałem o umowie sprzed lat. Wyszła, obejrzała auto. Wzruszyła się, ale nic nie powiedziała - wspomina Rafał Gryboś.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska