W to sobotnie popołudnie czas na moście kolejowym spędzało około 15 nastolatków. O godz. 19.30 młodzi prawdopodobnie chcieli zrobić coś więcej, co podniesie im poziom adrenaliny. Dlaczego akurat ten 13-latek i czy tylko on wszedł na szczyt wiaduktu, nie wiadomo. – Podobno jakaś pani widziała go na szczycie z okna swojego mieszkania. Był tam tylko on – mówi wędkarz spotkany w okolicy wiaduktu. – Strasznie te dzieciaki wrzeszczały, dlatego miała zwrócić uwagę, że tam ktoś jest.
Chłopiec wdrapał się po metalowej konstrukcji w miejscu, gdzie przęsło przypomina drabinę. Nie było to trudne. Chwilę później, kiedy „zdobył szczyt”, w tym miejscu poraził go prąd, choć nie dotknął przewodów. Nastolatek porażony prądem spadł na trakcje kolejowe, a później na tory. Miał całkowicie spalone nogawki spodni.
– Nie trzeba dotykać przewodów, aby zostać porażonym prądem – wyjaśnia Wojciech Mnich ze Służby Ochrony Kolei w Krakowie. – Wystarczy przekroczyć bezpieczną granicę, która kończy się na 1,4 m od przewodów – dodaje.
Chłopak trafił do szpitala. Odzyskał przytomność.
Informacje o tym, że chłopiec zmarł przekazała osoba z jego najbliższej rodziny. Była zdesperowana przez to, że wszyscy wypytywali ją o stan zdrowia Ernesta i chciała, by dano jej spokój mówiąc: "On już nie żyje. Zmarł w szpitalu".