Góralu czy ci nie żal? Józef Watychowicz, góral z małej wioski Dział koło Czarnego Dunajca, który po ponad pół wieku wrócił z Ameryki do Polski, gdy słyszy słowa popularnej pieśni, mówi, że to nie o nim. Zamiast pod Tatrami osiadł w Babicach pod Oświęcimiem, gdzie teraz spełnia swoje artystyczne marzenia.
Za chlebem
Miał 13 lat, gdy z rodzicami wyjechał do Chicago, gdzie mieszkał już wujek. Dział w połowie lat 60. ub. wieku był wioską jak na końcu świata. Nie było prądu, wodę ciągnęło się ze studni. Mięso jadło się tylko od święta. - W domu mieliśmy małe radio na baterie. Telewizję pierwszy raz zobaczyłem już w Stanach. Gdy wujek włączył telewizor ekran był zaśnieżony. Nie miałem pojęcia, że po prostu jest zepsuty. Czekałem więc aż śnieg zniknie - wspomina pan Józef. Samochody też były dwa razy większe niż w Polsce. W Dziale nikt auta nie miał. Gdy jechało przez wieś leciało się do drogi, żeby je zobaczyć.
Początki w Ameryce też nie były łatwe. 14-letni Józek chodził do szkoły i dorabiał. Rano roznosił gazety. Potem przyjął się do piekarni. Powiedział, że ma 16 lat, bo inaczej, nie dostałby pracy. - Za pierwszy tydzień pracy dostałem 17 dolarów - Józef Watychowicz do dzisiaj pamięta swoją pierwszą wypłatę.
Szybko kupił sobie radio, potem telewizor. - Pracowało się ciężko, ale za zarobione pieniądze można było kupić coś konkretnego - podkreśla mężczyzna. Nie miał jeszcze 17 lat, gdy kupił sobie samochód. - To był ford mustang z otwartym dachem za 2600 dolarów - opowiada pan Józef.
Świąteczna nostalgia
Chicago to jest wielkie centrum Polonii. Może dlatego nostalgia za krajem, szczególnie młodemu człowiekowi tak bardzo nie dokuczała. Były jednak chwile, szczególnie w święta Bożego Narodzenia, gdy wracało się myślami do odległego kraju. - W Wigilię rano zawsze z bratem szliśmy do lasu po choinkę. Oczywiście musiała być najładniejsza. W Chicago choinkę po prostu się kupowało w sklepie.
Mama starała się zawsze, aby potrawy były jak w domu w Dziale, czyli oczywiście karp specjalnie przez nią przyrządzony, barszcz, groch, zupa grzybowa, z grzybów, które zawsze z Polski ktoś podesłał - opowiada pan Józef. Jak dodaje, wokół brakowało jednak tej świątecznej atmosfery. Amerykanie nie obchodzą Wigilii w domach. Idą do restauracji.
Matka pana Józefa o zachowanie tradycji dbała nie tylko od święta. Na przykład wychodziła na miasto w stroju góralskim, czym wzbudzała duże zaciekawienie Amerykanów. Po niej także Józef Watychowicz odziedziczył talent artystyczny. Już w szkole rysunki małego Józka zawsze były najlepsze. Za oceanem kuzyn zaproponował mu, aby podjął naukę w szkole artystycznej, ale musiał zarabiać na życie.
Późno, bo w wieku 38 lat i przypadkowo odkrył w sobie pasję rzeźbiarską. Kiedyś zaczął poprawiać żyletką kawałek drewna, którego nie udało się wypalić synowi. Tak wyrzeźbił twarz. Jego prace można oglądać m.in. w kościółku w rodzinnej wiosce.
Miłość nie wybiera
Jeszcze pięć lat temu Józef Watychowicz nie myślał o powrocie do Polski. Wtedy przez internet poznał obecną, drugą żonę Zuzannę. Można by powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. W pierwszym mailu napisał do niej, jak to góral bezpośrednio: „Ty będziesz moją żoną”. I tak się stało. Los sprawił, że żona musiała wrócić do rodzinnych Babic. Przyjechał razem z nią. Tatry ma w sercu, ale to Babice są teraz jego miejscem na ziemi.
Cały czas spełnia też swoje artystyczne marzenia. W Babicach postawił pracownię. Działa w Regionalnym Stowarzyszeniu Twórców Kultury "Grupa na Zamku" w Oświęcimiu. Ma za sobą już pierwsze wystawy. W głowie ma całą masę pomysłów.
Pasją kolekcjonera z Oświęcimia i jego syna są amerykańskie ...
ŚWIĘTA 2018: ZOBACZ KONIECZNIE