Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Para z małej Chaty na Magórach

Maria Mazurek
Ola Słaby i Jędrek Nowak tu, pod szczytem Eliaszówki, znaleźli swój dom. I założyli schronisko.
Ola Słaby i Jędrek Nowak tu, pod szczytem Eliaszówki, znaleźli swój dom. I założyli schronisko. fot. Nataniel Dydynski
Wokół - tylko lasy, polany, góry Beskidu Sądeckiego. I ta cisza. Żeby dojść do cywilizacji, trzeba maszerować prawie godzinę. Ola Słaby i Jędrek Nowak tu, pod szczytem Eliaszówki, znaleźli swój dom. I założyli schronisko.

Jędrek od rana, w opalanym drewnem oldskulowym piecu, przyrządza chleb. Jeden, drugi, trzeci bochenek. Zaraz zabierze się za gotowanie zupy. Pewnie w trakcie dnia przyjdą tu głodni jak wilki turyści ze szlaku. Siądą, zjedzą, wypiją nalewkę z tarniny albo świeżo wyciskany sok z marchwi i buraków. Może ktoś zostanie na noc w stodole, zrobi ognisko, a rano znów wyruszy w szlak.

Tak w chacie na Magórach (w zasadzie powinno być "Magurach", ale raz, przy opisywaniu map urzędnicy się pomylili i od tego czasu w zasadzie już nie wiadomo, której nazwy używać), z dala od sklepów, samochodów, ulicznego zgiełku, szkół i całej cywilizacji mija dzień za dniem.

Gospodarze chaty mówią o tym miejscu: nasze małe, wymarzone więzienie.

Jak trafia się na koniec świata
Pomysł rzucenia wszystkiego i wyprowadzenia się do chaty położonej na wysokości 830 metrów może wydawać się ekstrawagancją, ale dla Jędrka w zasadzie była to naturalna kolej rzeczy.

Chociaż pochodzi ze Śląska, zawsze uciekał w góry. Zajmował się wspinaczką, zwiedzaniem trudno dostępnych jaskiń. W Pieninach, Alpach, Dolomitach. Zarabiał pracując na wysokościach. Po śmierci przyjaciela, kultowego w Gorcach "Metysa", przez kilka lat prowadził chatę na Hali Długiej, przy Turbaczu.

Potem zaczął szukać jakiegoś "swojego" miejsca. W 2008 roku trafił na chatę na Magórach. Wcześniej mieszkało w niej sędziwe małżeństwo, wychowali tu sześcioro dzieci. Na starość chcieli zejść na dół, gdzie są sklepy, lekarz, skąd można dojechać do rodziny.

Wystawili więc swoją chatę na sprzedaż, po okazyjnej cenie. Jędrek długo się nie wahał. Kupił, wyremontował, przeprowadził się.
Zresztą, kiedyś, jeszcze w latach siedemdziesiątych, tak właśnie się tu żyło. Chat na górach Beskidu Sądeckiego było więcej. Ludzie hodowali krowy, kury, kawałek ziemi. Sami robili ser, wypiekali chleb, mieli swoje jajka. Nie odczuwali nawet potrzeby (lub raczej odczuwali ją sporadycznie), by schodzić na dół. Ale wiadomo; czasy się zmieniły.

Ola pojawiła się tu kilka lat po Jędrku. Chodziła tego dnia po górach ze znajomymi, zrobili sobie postój w chacie Jędrka. Zaczęła z nim rozmawiać. On dopytywał się o konie, bo Ola pracowała w stajni. Ale tak naprawdę, puszcza oko Ola, od początku chyba chciał ją w sobie rozkochać. No i dopiął swego. Dziewczyna też rzuciła wszystko i przeniosła się pod Eliaszówkę.

- Znajomi się nawet nie dziwili, wiedzieli, że jestem niespokojnych duchem, często się przeprowadzam po całej Polsce, zmieniam pracę. Mieszkałam na Sądecczyźnie, w Bieszczadach, Warszawie - tłumaczy Ola. - Początkowo tylko mój tata oponował, szczególnie, że między mną a Jędrkiem jest 16 lat różnicy. Mówił: "całe życie staram się, by moim dzieciom było w życiu dobrze, a ty z własnej woli wyprowadzasz się do drewnianej chaty, gdzieś poza cywilizację, do starszego faceta". Dziś wspominam te jego wyrzuty ze śmiechem, bo na szczęście szybko mnie zrozumiał - opowiada kobieta.

Skromne miejsce z klimatem
Razem udało się im stworzyć urocze, ciepłe schronienie dla turystów. Żadne luksusy - ot, drewniana chata z kilkoma łóżkami na poddaszu i sąsiadująca z nią stodoła, w której można spać na sianie. Ale ma jakieś dobre fluidy. Bujany fotel, ściana wypełniona półkami z książkami (publikacje o górach, o historii, Biblia, Przygody Mikołajka, Księga Tysiąca i Jednej Nocy, skandynawskie kryminały), sączące się dźwięki radiowej Trójki, unoszący się zapach pieczonego przez Olę ciasta z rabarbarem i wiszące tu ogromne zdjęcie czeskiego barda, Jaromira Nohavicy (jak Jędrek marzy o tym, by kiedyś przyjechał tu na koncert, jak on chciałby mu wnosić tu gitarę!). Jest klimat.

Najszybciej tu dojść z Piwnicznej (to godzina pieszej wędrówki), ale ja po raz pierwszy trafiłam tu konno, od strony Pienin - z Jaworek. Był listopad, chłodno, mokro. Koleżanka, która już z takich konnych rajdów znała to miejsce, poinstruowała, że koniecznie muszę spróbować domowej roboty nalewki. - I zamów pierogi, mają najlepsze na świecie pierogi, z pokrzywą! - opowiadała.

Trudno mi było sobie wyobrazić, że na takiej pustelni można zjeść naprawdę świetne pierogi, i to jeszcze ze zrywaną pod chatą pokrzywą. A jednak, jak tych pierogów się spróbuje, chce się jeszcze po nie wracać.

Dla nich jest tylko sypialnia
I wracają. Ola i Jędrek mają gości, którzy bywają tu prawie w każdy weekend. Wędrują tu z rodzinami, z przyjaciółmi. Na przykład taki Grzesiek z Białegostoku miał czas, że przyjeżdżał tu niemal co weekend. Z drugiego końca Polski! Z niektórymi z tym bywalców Chaty Magóry Ola i Jędrek zdążyli się nawet zaprzyjaźnić. Witają ich w swoich progach jak starych znajomych.

Najwięcej gości jest w okresie zimowym - Boże Narodzenie, sylwester, ferie. Wtedy w jednym pokoju na poddaszu potrafi zmieścić się nawet po 30, 40 osób (choć, trzeba to przyznać, są wtedy ściśnięci jak sardynki. Ale mało komu to przeszkadza). Poza zimą większość turystów wpada ze szlaku na pierogi czy zupę, choć niektórzy z nich też zostają na noc. Czasem rozkładają swój namiot.

Oprócz tego gospodarze organizują tu koncerty, szantowe pożegnanie sezonu żeglarskiego, obozy konne dla dzieci. Ciągle się coś dzieje, ciągle po ich domu kręcą się ludzie. Turyści korzystają z ich kuchni, siedzą w salonie. W zasadzie, jeśli chodzi o prywatność, Ola i Jędrek mają dla siebie tylko niewielką sypialnię. - Da się przyzwyczaić - uśmiecha się Ola.

Nie mają w sobie nieufności, podejrzeń, że ktoś chodząc po ich domu, gotując w ich garnkach, czytając ich książki i przesiadując od rana w ich salonie, może ich okraść czy oszukać. - Po pierwsze: do chaty jednak trzeba dojść, trafiają więc do nas ludzie gór. A ci są uczciwi - twierdzi Jędrek. - Po drugie: nie możemy żyć w wiecznej podejrzliwości, ciągle obserwować naszych gości. Staramy się być życzliwi i otwarci, więc wierzymy, że wtedy do nas to wróci - mówi.

Oczywiście, zdarzają się dziwne sytuacje. Zakochane, pozbawione pruderii pary tak namiętnie uprawiające na poddaszu miłość, że trzęsie się cała chata. O, albo raz przyjechał dziwny człowiek, tydzień równy siedział w ich chacie i nawet nie zdradził swojego imienia. Mamrotał za to od czasu do czasu, że ma ochotę wszystkich zabić.

- Bywają i inne przygody, że ktoś się potknie, spadnie, coś sobie złamie i trzeba wzywać GOPR, który przyjeżdża tu na quadach. Ale to historie nazbierane z kilku lat istnienia tej chatki. Na co dzień jest znacznie spokojniej - opowiadają gospodarze.

"Spokojniej" nie znaczy jednak "leniwie". Bo pracy tu jest od rana do późnego wieczora. I dlatego właśnie Ola i Jędrek nazywają to miejsce "więzieniem". Choć przecież wymarzonym.

Pasmo Eliaszówki
Zlokalizowane pod szczytem Eliaszówki (1023 m), na granicy polsko-słowackiej, w gminie Piwniczna, w Beskidzie Sądeckim. Można dojść tam ze słowackiej Litmanowej, z Kosarzysk (dzielnica Piwnicznej) lub z Suchej Doliny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska