https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Parada w sercu Rosji

Marek Lubaś-Harny
Dwustu weteranów w galowych mundurach niosło zdobyczne hitlerowskie sztandary. Przed Mauzoleum Lenina wykonywali w prawo zwrot i rzucali je do stóp Stalina, aż usypali z nich wielki stos. Zdjęcia z tego zdarzenia weszły do wszystkich podręczników historii. O defiladach na placu Czerwonym pisze Marek Lubaś-Harny

Plac Czerwony w Moskwie uważany jest za serce Rosji. Otoczony starszymi i nowszymi pamiątkami jej dziejów, takimi jak Kreml, cerkiew Błogosławionego Wasyla, Mauzoleum Lenina czy ponury gmach Łubianki, od dziesięcioleci jest ulubionym miejscem wojskowych defilad.

Choć wielkością nie imponuje, bo pod względem powierzchni jest niemal dwukrotnie mniejszy od krakowskiego Rynku, to jego wydłużony kształt sprawia, że przemarsze wojskowych kolumn robią tu imponujące wrażenie. Zwłaszcza defilady 9 maja, zwanym w Rosji Dniem Zwycięstwa.

Z defilady na front
Zanim dniem wojskowych parad stał się 9 maja, na placu Czerwonym odbyły się dwie defilady mające wagę symbolu. Pierwszą zorganizowano w rocznicę rewolucji październikowej 7 listopada 1941 roku. Choć Niemcy byli 80 kilometrów od Moskwy, Stalin ani myślał odwoływać defilady. Zachowały się jego słowa: "Jeśli podczas defilady przydarzy się bombardowanie i będą zabici i ranni, należy ich szybko pozbierać i kontynuować defiladę".

Paradę odbierał na białym koniu marszałek Budionny. Niemieckie samoloty uwięziła na polowych lotniskach pogoda. W śnieżnej zamieci defilowały po placu Czerwonym oddziały, piechota i czołgi, by następnie, nie zatrzymując się, skręcić w ulicę Gorkiego i odmaszerować prosto na front.

Kolejnej słynnej defiladzie na placu Czerwonym 24 czerwca 1945 roku towarzyszyły odmienne nastroje. Na plac wjechali marszałkowie Żukow i Rokossowski, pierwszy na białym, drugi na czarnym ogierze. Ruszyły czołgi, katiusze, piechota. Dwustu weteranów w galowych mundurach niosło zdobyczne hitlerowskie sztandary.

Przed mauzoleum wykonywali w prawo zwrot i rzucali je do stóp Stalina, aż usypali z nich wielki stos. Zdjęcia z tego zdarzenia weszły do wszystkich podręczników historii.
W tej defiladzie po raz pierwszy wzięli też udział Polacy z marszałkiem Rolą-Żymierskim i generałem Świerczewskim, ale w tłumach czerwonoarmistów przeszli niemal niezauważeni.

Stalin na koniu
Niektórzy historycy do dziś powtarzają wersję, według której defiladę 24 czerwca 1945 roku początkowo chciał na białym koniu odbierać sam Stalin. Byłoby to o tyle dziwne, że wódz nigdy nie jeździł konno.
Wśród wątpiących w prawdziwość tej opowieści znalazł się publicysta i były sowiecki szpieg, pisujący książki pod pseudonimem Wiktor Suworow.

Stawia on tezę, że Stalin nigdy nie miał zamiaru przyjmować osobiście defilady, bo w jego mniemaniu II wojna światowa zakończyła się klęską ZSRR. Pisarz opowiada się po stronie tych historyków, którzy uważają, że Stalin, montując pakt Ribbentrop - Mołotow, liczył, że Niemcy, dokonując podboju Europy, wykrwawią się i osłabią, dając czas Związkowi Radzieckiemu na przygotowanie ostatecznej rozprawy włączenia do Kraju Rad całej Europy.

Czy to prawda? Tego się nigdy nie dowiemy. Lecz jeśliby Stalin rzeczywiście snuł takie plany, to napaść Niemiec na ZSRR je pogrzebała. Gdyby nie pomoc aliantów, zwycięstwo byłoby niemożliwe, a okupione zostało takimi stratami, że o podboju Europy nie mogło być już mowy. Teoria jak teoria, ale za Stalina, a także w ciągu pierwszych lat po jego śmierci 9 maja był w ZSRR normalnym dniem pracy. Świętem ustanowił go dopiero w 1964 r. Leonid Breżniew.

Armia niezwyciężona
W latach 60. weterani Wielkiej Wojny Ojczyźnianej byli jeszcze stosunkowo młodzi i dla nich obchodzony z wielką pompą Dzień Zwycięstwa stanowił okazję do świętowania własnej minionej chwały. Zwykli żołnierze poczuli się wreszcie docenieni - i tak było przez wiele następnych lat.

Władze sowieckie wykorzystywały to do działań propagandowych. A ponieważ trwała zimna wojna, głównie do zademonstrowania potęgi militarnej. Na placu Czerwonym pojawiały się już nie tylko najnowsze modele czołgów, armat i pojazdów opancerzonych, coraz liczniej sunęły po nim na ciągnikach coraz to nowsze generacje rakiet bliskiego i dalekiego zasięgu - od cienkich jak ołówki do grubych jak rurociąg Przyjaźń pocisków balistycznych, zdolnych dotrzeć w każde miejsce globu.
Co było wewnątrz tych rur, to już inna sprawa. W ZSRR długa była tradycja dumnego prezentowania na paradach sprzętu, którego wartość bojowa okazywała się później wątpliwa. Przykładem może być ciężki czołg T-35, który pokazano na placu Czerwonym podczas 1-majowej parady w roku 1933, jednak wyprodukowano zaledwie 69 egzemplarzy, z których w pierwszym tygodniu wojny utracono niemal wszystkie, w tym 35 zostało unieruchomionych z powodu usterek.

Na szczęście, wartości bojowej rakiet międzykontynentalnych, prezentowanych na defiladach za Breżniewa, Andropowa i Czernienki aż do wczesnego Andropowa, nie było okazji sprawdzić.
Potem przyszedł rok 1991 i koniec Związku Radzieckiego. Choć tradycja obchodów Dnia Zwycięstwa nie zaniknęła, jednak uroczystości stały się w mniejszym stopniu demonstracją siły. Ograniczono się do defilady reprezentacyjnych oddziałów.

Prezydent Rosji Borys Jelcyn czynił pojednawcze gesty. W roku 1995 na obchody 50. rocznicy zwycięstwa zaprosił przywódców państw byłej koalicji antyhitlerowskiej. W Polsce przyjęto to nieufnie. Prezydent Wałęsa w ogóle do Moskwy nie pojechał, a premier Oleksy pojechał… prywatnie, za co zresztą był odsądzany od czci i wiary.

Rakiety od parady
Do tradycji wielkich parad dopiero po ponad 17 latach powrócili dwaj aktualni przywódcy Rosji, Władimir Putin, który dwa dni wcześniej przekazał władzę prezydencką, zostając premierem, i nowy prezydent Dmitrij Miedwiediew.

Po raz pierwszy od roku 1990 na placu Czerwonym znów pojawił się ciężki sprzęt wojskowy. Zademonstrowano m.in. najnowocześniejsze czołgi T-90, rakiety operacyjno-taktyczne Iskander-M, systemy rakietowe S-300, a także międzykontynentalne rakiety balistyczne Topol-M. Nad placem przeleciały bombowce strategiczne Tu-160 i Tu-95, bombowiec dalekiego zasięgu Tu-22, samolot transportowy An-124 Rusłan, samolot-cysterna Ił-78, myśliwce MiG-29 i Su-27. Sama próba generalna parady sparaliżowała Moskwę na wiele godzin. Jednak premier Putin zapewnił, że nie chodzi o demonstrację siły: "To nie jest pobrzękiwanie szabelką, nikomu nie zagrażamy i nie zamierzamy tego czynić".

Jeszcze bardziej imponująca była defilada w roku 2009. M.in. po raz pierwszy pokazano publicznie baterie przeciwrakietowe i przeciwlotnicze S-400 Triumf. Podobno wobec tych najnowszych rakiet bezbronne są nawet pociski manewrujące Cruise i samoloty niewidoczne dla radarów. Pod innymi względami Triumphy mają także przewyższać amerykańskie rakiety Patriot. Tak przynajmniej twierdzą konstruktorzy, a jak jest naprawdę, lepiej się nie przekonywać.

Według sceptyków, sprzęt zademonstrowany na placu Czerwonym i codzienność rosyjskiej armii to dwa różne światy. Rosyjski budżet wojskowy w ostatnich latach zamykał się w granicach 40-55 mld dolarów rocznie. USA wydają na cele wojskowe, nie licząc prowadzenia wojen w Iraku i Afganistanie, kilkanaście razy więcej. Więcej wydają także Chiny.

Defilada, która za dwa dni przejdzie przez plac Czerwony w 65. rocznicę zwycięstwa Armii Czerwonej nad hitlerowskimi Niemcami, ma być jeszcze okazalsza, weźmie w niej udział jeszcze więcej czołgów, samolotów i rakiet. Miejmy nadzieję, że i w przyszłości posłużą już tylko do defilad.

Wybrane dla Ciebie

Pierwsze grzyby już w lasach. Nie ma wysypu, ale warto szukać

Pierwsze grzyby już w lasach. Nie ma wysypu, ale warto szukać

Szybsze pieniądze dla przemysłu. Rekompensaty już w 14 dni

Szybsze pieniądze dla przemysłu. Rekompensaty już w 14 dni

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska