Plan USA budowy trwałego pokoju w Europie jest mniej więcej taki: wzmocnienie relacji atlantyckich, czyli w ramach NATO i UE z uzupełnieniem w środkowej Europie w postaci silnego ośrodka współpracy opartego o dobre relacje Kijowa i Warszawy. Polska i Ukraina będą bez wątpienia jednymi z najmocniejszych państw NATO (Ukraina wejdzie do NATO) z dużym dobrze wyszkolonym wojskiem i znaczną ilością nowego sprzętu. W ten sposób ma szansę powstać silny blok bezpieczeństwa na wschodzie kontynentu na czas, kiedy Rosja będzie niestabilnym państwem pełnym problemów i na czas wielkiej presji Chin w Azji. Logiczne jest, że do takiego planu USA potrzebują w naszym regionie poważnych graczy nie tylko jako baza dla wojska, ale też jako miejsce inwestycji, pewnego prawa i co tu dużo mówić - stabilności.
Obóz władzy w Polsce ma problem, bo obstawiał scenariusz rozpadu Zachodu i izolowania się od głównych graczy na kontynencie. Przecież plan Orbana istniał realnie - oznaczał porozumienie partii populistycznych i nacjonalistycznych z Le Pen i kilkoma podobnymi siłami politycznymi na kontynencie.
Paradoks sytuacji polega na tym, że Putin, który w tle był patronem planu Orbana tak naprawdę ten plan zrujnował 24 lutego 2022 roku. To wtedy zaatakował Ukrainę w taki sposób, że nikt już nie mógł udawać, że da się z nim zawierać polityczne alianse, a wszyscy, którzy posługują się jego hasłami, pożyczają od niego pieniądze i biją mu brawo, z dnia na dzień stali się toksyczni. W takiej sytuacji znalazł się także premier Orban, który dla polskiej polityki jest śmiertelnie niebezpieczny, bo ciągle sugeruje, że nie uznaje granic w Europie. Dla Polski tego rodzaju scenariusz byłby zwykłą katastrofą.
Nie da się połączyć wizji Bidena z wizja Orbana. Dla większości Polaków wybór jest oczywisty. Wątpliwości i złudzenia ma tylko parę osób w obozie władzy.
Właśnie oglądam wywiad z prezydentem, który coś tam opowiada, jak „nie popiera zdania Orbana”. Panie Prezydencie! Można odważniej, z tej Orbanowej mąki i tak już chleba nie będzie.
