Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po drodze na Mount Everest mijał ciała zmarłych, ale szedł dalej...

Alicja Fałek
Zygmunt Berdychowski wraz z innymi członkami tegorocznej ekspedycji na Mount Everest przez długi czas aklimatyzował się na różnych wysokościach masywu najwyższej góry świata
Zygmunt Berdychowski wraz z innymi członkami tegorocznej ekspedycji na Mount Everest przez długi czas aklimatyzował się na różnych wysokościach masywu najwyższej góry świata Arch. Zygmunta Berdychowskiego
Droga do zdobycia przez Zygmunta Berdychowskiego Mount Everestu była długa. Po raz pierwszy próbował w 2012 roku, ale się nie udało. Rok później znów zaatakował i tym razem bezskutecznie. Ale za każdym razem powtarzał: "Ja na pewno na tę górę wejdę, jednak nie tym razem. Człowiek zawsze może tu wrócić, pod warunkiem, że żyje".

I słowa dotrzymał. W minioną sobotę, urodzony 54 lata temu w Niskowej, Zygmunt Berdychowski został pierwszym Sądeczaninem, który wdrapał się na "Dach Świata". W jego przypadku sprawdziło się powiedzenie "do trzech razy sztuka".

- To był straszny wysiłek, którego nie da się porównać z jakimkolwiek innym wysiłkiem - podkreśla Zygmunt Berdychowski, który wciąż przebywa w Himalajach.

Sądeczanin swoją trzecią wyprawę na Czomolungmę (tybetańska nazwa Mount Everestu) rozpoczął 9 kwietnia wraz z rosyjskim klubem 7summitsclub. Po dotarciu do Lhasy w Tybecie, samochodem dostał się do pierwszego obozu pod Mount Everest, umiejscowionego na wysokości 5300 m n.p.m.

- Potem był długotrwały proces aklimatyzacji. Wraz z pozostałymi członkami ekspedycji musieliśmy przyzwyczajać organizmy do warunków panujących na różnych wysokościach - opowiada Berdychowski. - Doszliśmy w końcu do czwartego obozu, gdzie oczekiwaliśmy na tzw. okno pogodowe, czyli najlepszy moment na zaatakowanie szczytu - dodaje.
Niewyobrażalnie ciężką wspinaczkę sądeczanin rozpoczął w piątek wraz z siedmioma Szerpami, czterema Rosjanami, Polakiem, Ukraińcem i Irlandczykiem. Z obozu wyszli po godz. 23.

- Pokonałem liczne maratony, zdobyłem inne ośmiotysięczniki, ale Mount Everest był największym wyzwaniem - przyznaje twórca krynickiego Forum Ekonomicznego. - To były najcięższe 22,5 godziny w moim życiu - dodaje.
Część trasy członkowie ekspedycji pokonywali w ciemnościach. Szli właściwie bez przerwy, a jeśli już się jakaś trafiła, to nie trwała ona więcej niż 15 minut.

- Mijaliśmy po drodze ciała innych śmiałków, którzy nie dotarli na szczyt - relacjonuje Berdychowski. - One świeciły w ciemnościach, bo ubrane zostały w specjalne odblaskowe goreteksy. Czuło się gigantyczny strach - dodaje.
Do tego wędrówkę Sądeczaninowi utrudniały kłopoty z maską tlenową. Choć dostarczała ona tlen, to ciepłe powietrze zamiast wychodzić na zewnątrz, pozostawało w środku. Maska zaczęła się przylepiać do twarzy, przez co ciężko się oddychało. Problem stanowił też mały zapas wody.

- Miałem ze sobą jedynie litr. Potem piłem to, co udało mi się wyżebrać od innych uczestników wyprawy - podkreśla himalaista.
Na szczyt liczącego 8848 m n.p.m. Mount Everestu ekspedycja weszła około godz. 7 nad ranem. Spędzili tam zaledwie kilka minut, by udać się w drogę powrotną.

- Na wierzchołku czułem złość, że nie mogę normalnie oddychać, że jestem zmęczony - wyznaje szczerze Berdychowski. - Radość przyszła dopiero na drugi dzień rano - dodaje.

Sądeczanin nadal przebywa w Tybecie, ale po wszystkim o wiele spokojniejsza jest jego rodzina. W wielkim napięciu oczekuje powrotu do kraju jego żona.

- Jestem niesamowicie dumna z mojego męża. Wiele czasu poświęcił na przygotowanie się do tego wyczynu - podkreśla Mariola Berdychowska.

Berdychowski i góry
Zygmunt Berdychowski wędrówkę po Koronę Ziemi rozpoczął w 2007 roku od zdobycia europejskiego Mont Blanc mierzącego 4810 m n.p.m.
W 2008 r. wszedł na Elbrus położony na Kaukazie na wysokości 5642 m n.p.m. Rok później udał się do Afryki, gdzie podbił Kilimandżaro (5895 m n.p.m.). Następnie w 2010 roku zwiedził Amerykę Południową i wyszedł na szczyt Aconcagua (6960 m n.p.m.). Kolejny rok i kolejna wyprawa, tym razem na Antarktydę. Powodzeniem zakończyła się ekspedycja na Masyw Vinsona o wysokości 4897 m n.p.m. W 2012 r. zaatakował skutecznie Piramidę Corstensza, czyli najwyższy szczyt Australii i Oceanii, mierzący 4884 m n.p.m. Po zdobyciu Mount Everestu pozostaje mu jedynie McKinley na Alasce (6194 m n.p.m.).

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska