Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podobin: samobójstwo przez szkolny mobbing

Redakcja
fot. archiwum
Do problemów zawodowych w szkole dołączyła depresja. Bernadetta G. nie widziała kochającej rodziny, nowego domu, przyszłości, tylko pretensje dyrektorki. W Podobinie (pow. limanowski) dopiero po śmierci Bernadetty zaczęto głośno mówić o tym, o czym wszyscy wiedzieli od dawna. Dyrektorka została oskarżona o mobbing. Wójt dał jej pracę w gminie. Zajmuje się... szkołą - pisze Katarzyna Janiszewska.

Czytaj także:

W sobotę siostra nauczycielki, Helena, miała iść na śpiewanie kolęd do zakładu pracy. W mieście kupiła brązową spódnicę. Podobała jej się lila, ale była za ciasna. Spotkały się w poniedziałek. Bernadka chwaliła, że ładna, elegancka: weź przymierz. W środę poszła zamienić spódnicę na czarną…

Listy
W małej wiosce ludzie się znają, wszystko o sobie wiedzą. Kto gdzie mieszka, kto z kim ma romans, kto bogaty, kto bez pracy. O sytuacji w szkole też pewnie wiedzieli. Choć na przykład wójt mówi teraz, że on nie. Bo żadne oficjalne pismo w tej sprawie do gminy nie wpłynęło. Więc gdyby jeszcze ktoś nie wiedział, to nauczycielka zostawiła trzy listy. Ręcznie pisane, każdy w kopercie, elegancko zaadresowanej.

Do męża: "Kochany mężu, jakoś sobie poradzisz beze mnie, chłopcy ci pomogą". I dalej - gdzie jakie konto, jaki PIN do karty, które rachunki opłacić.
Do dyrektorki szkoły: że ma żal, ogromny, o takie traktowanie.
Do wizytatorki z pytaniem: "Czy to ja musiałam być tego wszystkiego ofiarą?".

Szkoła
Całe życie 47-letniej Bernadetty G., to była szkoła. Przepracowała w niej 25 lat. Lubiła uczyć. Zawsze sumienna, obowiązkowa. Wieczorami przygotowywała się do lekcji, nieraz do drugiej, trzeciej w nocy. Perfekcjonistka. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Więc kiedy we wtorek nie przyszła do pracy, cała szkoła bardzo się dziwiła. Żeby tak nagle? I to bez powiadomienia? W domu nikt nic nie wie, a tu dzieci w przedszkolu przecież na nią czekają...

Rodzina
Z mężem znali się od dzieciństwa. Mieszkali w tej samej wsi. Ona po jednej stronie góry, on - po drugiej. Janowi wszystko się w Bernadecie podobało. Że taka spokojna, wrażliwa, pracowita. W styczniu obchodzili 22. rocznicę ślubu. Nie robili nigdy hucznej fety, z zapraszaniem gości i prezentami. Tylko po prostu, kameralnie, mąż z żoną składali sobie życzenia.Tak było i teraz. W niedzielę życzyli sobie zdrowia. Bo w zasadzie więcej im do szczęścia nie było trzeba. Synowie udani, dobrze się uczą. Cieszyli się, że być może niedługo będą bawić wnuki. Nowy dom już stoi. Piętrowy, na górce, pomalowany na różowo, wyróżnia się w okolicy. Pracy przy budowie był ogrom. Co tylko się dało, robili własnymi rękami. Mąż: wylewki, kafelki, malowanie. Żona nadała ostateczny szlif: meble, firanki, dodatki. Wszystko wybierali razem, o wszystkim decydowali wspólnie. Teraz mogli już spokojnie usiąść i z tego życiowego dorobku być dumni.

Dzień przed

Poniedziałek był bardzo pracowity. Jan odebrał żonę ze szkoły. Pojechali do siostry. Bernadetta często do niej wpadała, jak tylko miała okienko w lekcjach. Wypili kawę, zjedli ciasto. Pogadali, o wszystkim i o niczym: o pogodzie, dzieciach, brązowej spódnicy, co ją sobie Helena kupiła na zakładowe kolędowanie. Bernadetta chwaliła, że ładna i elegancka, kazała siostrze mierzyć. Później zawiozła męża do mechanika, miał odebrać drugie auto z zakładu.

Sama zrobiła w tym czasie zakupy. Jak zwykle: chleb, mleko, wędlinę. Żeby w lodówce nie było pusto. Wieczorem wyprasowała mężowi koszule. Jutro miał jechać do Jeleniej Góry, do pracy. - Po co aż tyle koszul? - dziwił się Jan. - Na niedzielę nie wracasz, musisz jakoś wyglądać, przecież nie niesiesz, tylko wieziesz autem - przekonywała.

Żadnych znaków

We wtorek rano prószył drobny śnieżek. Bernadetta wstała o godz. 5, żeby wyprawić męża w drogę. Zrobiła kanapki, odprowadziła do garażu, pomogła znieść torbę. Pożegnali się. Normalnie, jak zawsze. Nie stało się nic, co dawałoby do myślenia. Żadnych znaków, o których teraz rodzina mogłaby mówić: no tak, była jakaś zmieniona, inna, teraz rozumiem, gdybym zauważył wcześniej… Bo czy człowiek w obliczu śmierci, jaką chce sobie zadać, może myśleć o zrobieniu mężowi kanapek? O tym, żeby uprać, uprasować koszule? Po co to wszystko?
Działa mechanicznie, bo tak robił zawsze: pranie, prasowanie, kanapki. A może nawet bardziej skrupulatnie, niż zwykle? Ten rytm musi być zachowany, żeby nikt się nie domyślił, gdy decyzja już podjęta.

Strych
Najmłodszy syn jeszcze spał. Bernadetta na stole w salonie zostawiła kartkę. Napisała, że jest u lekarza, więc niech Damian idzie do ciotki. A ona go później odbierze. Chciała syna uspokoić, usprawiedliwić swoją nieobecność. Żeby broń Boże nie chodził, nie szukał jej po domu. Mały zadzwonił do kuzynki, a ta do swojej matki: do jakiego lekarza poszła ciotka? Jak to do lekarza? Przecież była wczoraj u nas. O żadnym lekarzu Bernadka nie wspominała, nie miała tego w planach. Może nagle zasłabła? W ośrodku zdrowia nic nie wiedzieli. Szwagier z zięciem pojechali sprawdzić. Na śniegu pod garażem widać było ślady kół jednego tylko auta. Musi więc być w domu.

Znalazł ją Damian. Była na strychu. Pod nogi podstawiła stolik, który latem wynosili z mężem na taras. W kieszeni szlafroka miała trzy listy.

Czyja to wina
Bernadetta napisała, że to wina dyrektorki, Anny A.
Ciężko pracowała, uczyła się, studiowała. Przeszła całą ścieżkę awansu zawodowego: od nauczyciela kontraktowego, przez mianowanego, do dyplomowanego. A tu nagle przerzuca się ją do przedszkola! Nowe wymagania, nowy sposób uczenia, cała nauka od nowa. Dostała ultimatum: albo to, albo nie ma dla niej miejsca w szkole! - Po tylu latach pracy dyrektorka tak ją upokorzyła - mówi z wyrzutem Jan G. - Żona nie mogła nawet zrobić sobie herbaty, jak jej jakaś sprzątaczka nie zastąpiła. Bo dzieci nie mogły zostać same. Nie miała przerw, straciła pół wakacji, pół ferii. Została odizolowana od innych nauczycieli.
- Dopiero później dowiedziałam się, że dzień przed śmiercią dyrektorka wezwała siostrę na dywanik - opowiada Helena. - Dzieci mi mówiły, że tak się na nią darła, że aż na korytarzu było słychać. Bernadka była za ambitna i ją to przerosło.

Miała dla kogo żyć
Ale przecież to wszystko rzeczy błahe, drobnostki, nie warto dla nich umierać. Mogła odejść ze szkoły, nie stali źle finansowo. Albo zawziąć się w sobie i jakoś wytrzymać. Zostały jej dwa lata do emerytury. Miała komu się zwierzyć, miała dla kogo żyć: mąż, dzieci, siostra. Żeby poważyć się na taki krok, człowiek musi przezwyciężyć instynkt samozachowawczy. Już osiem lat wcześniej nauczycielka miała depresję. Przez trzy miesiące brała leki. Niektórzy tacy już są: bardziej podatni na stres i załamania. Wrażliwsi. To dziedziczne.

Dr Marek Krzystanek, psychiatra. - Chory na depresję nie potrafi trzeźwo i obiektywnie ocenić rzeczywistości. Kocha rodzinę, troszczy się o nią. A z drugiej strony robi coś, co temu kompletnie przeczy: zabiera im siebie. Depresja przewraca wartości. Miłość, bliscy, przyszłość, stają się nieważne. Cierpienie można uciszyć tylko w jeden sposób.

Królestwo dyrektorki

Szkoła to najokazalszy budynek w Podobinie. Jeszcze kilka lat temu w tym miejscu stała zwykła wiejska chatka, z wychodkiem na zewnątrz. Tej obecnej nie powstydziłyby się największe miasta. Ogromna, z czerwonym dachem, tynkowana na biało. Przed szkołą ogród, plac zabaw. Wygląda na to, że dyrektorka była dobrym gospodarzem. Ale o byłej już dyrektorce trudno usłyszeć tu dobre słowo. Ludzie mówią, że apodyktyczna, z nikim się nie liczyła. Jak powiedziała, że białe to czarne, tak musiało być. Ważne było tylko jej zdanie. Szkoła to jej królestwo. Po śmierci koleżanki inni nauczyciele odważyli się mówić. Jednym głosem, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, ale bez nazwisk.

Nauczyciele mówią , że...
Grono pedagogiczne twierdzi: nikt nie chciał pracować w naszej szkole i nikt długo nie zagrzał tu miejsca. Rotacja była ogromna. Ale pierwsze wrażenie dyrektorka robiła bardzo pozytywne. Elegancka kobieta, wykształcona, na poziomie. Miła, serdeczna, do rany przyłóż.
Nauczycielka 1: Miała taki swój kapownik, w którym musieliśmy podpisywać uwagi na siebie. Jak nie - to komisja dyscyplinarna. Nie pozwalała nauczycielom przyjaźnić się ze sobą, nawet rozmawiać. Jątrzyła.
Nauczycielka 2: Nie było osoby w szkole, która by przez nią nie płakała. Rano się budziłam i już byłam zdenerwowana.
Nauczycielka 3: Po weekendzie każdy się zastanawiał, w jakim A. wróci nastroju. Czy szczęśliwa, czy w kiepskim humorze. Jeśli to drugie, lepiej było jej zejść z oczu. Bo jak już kogoś dorwała, to nie odpuściła. Zawsze musiał znaleźć się jakiś kozioł ofiarny.
Nauczycielka 4: Wszystko robiliśmy źle: nie masz żadnych osiągnięć, źle dyżurujesz, krzywo wisi gazetka. Każdy powód był dobry, żeby trafić na dywanik. Obrona nie miała sensu. Koniec dyskusji - mówiła.
Nauczycielka 5: Błędy wytykała publicznie: przy innych nauczycielach, przy uczniach. Poniżała, upokarzała. I czuła się w tym zupełnie bezkarna.

Czemu nie pisali?
W małych miejscowościach ludzie zwykle na siebie nie skarżą. Problemy wolą zamieść pod dywan. Niby każdy wie, ale nikt głośno nie powie, bo po co jakiś obcy, z zewnątrz ma się do nich wtrącać. Tu, w Podobinie, ludzie mieszkają od pokoleń, miejscowi żenią się między sobą. Prawie każdy z każdym to rodzina. I na przykład, brat nauczycielki to szwagier dyrektorki. Z dyrektorki mężem nauczycielka trzymała dziecko do chrztu.

Nowa dyrektorka Dominika Gniecka na wszelki wypadek woli pozostać neutralna. - Wie pani, jak to jest z taką pocztą pantoflową, że ktoś coś powiedział, wylał swoje żale - wzdycha. - Dziś wszystko musi być na papierze. Jak nie ma dokumentu to tak jakby tego nie było. Jeśli nauczycielom tak źle się pracowało, to ja ich pytam: dlaczego nie pisali?

Grono nauczycielskie odpowiada: Nie mieliśmy oparcia we władzy. Jesteśmy zależni od wójta. A on nie był po naszej stronie. Chodziliśmy na skargi i nic. Dziwił się: o co wam chodzi, przecież macie superszkołę. I jeszcze, że ta szkoła jest na garnuszku gminy. On przyznaje subwencje, może je cofnąć. Kto będzie się wychylał? A. zwalniała każdego, kto się jej sprzeciwił.

Śledztwo
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie mobbingu. Dyrektorkę zawieszono w czynnościach. Ale nie została bez pracy. I nadal ma władzę. Można nawet powiedzieć: awansowała. Wójt gminy Niedźwiedź, Janusz Potaczek, wziął ją do siebie. Teraz A. zarządza unijnymi funduszami, które idą do szkoły w Podobinie. Jest koordynatorką programu "Z radością do szkoły"

Mąż byłej dyrektorki to prawa ręka wójta. Też pracuje w gminie. - No, przecież po 15 latach owocnej współpracy nie mogłem tej pani wysłać na zieloną trawkę - tłumaczy Potaczek. - Wyroku jeszcze nie ma, a najpierw trzeba chyba udowodnić komuś winę. Zatrudniłem ją na dziesięć miesięcy. Bo zna się na funduszach unijnych. Dyrektorka A.: Nie ja jestem winna. Ale nie będę rozmawiała przed rozpoczęciem sprawy.

Ogród
Bernadetta kochała swój nowy, różowy domek. Cieszył ją ogród. Sadziła kwiaty, mąż kosił trawę. Później siadali pod parasolem i pili herbatę. Dziś nie ma kto o kwiaty zadbać. - Całe życie przewróciło mi się do góry nogami - mówi Jan. - Brak mi jej, ciężko teraz bez żony. Mam nadzieję, że ona to wszystko z góry widzi.

Wybieramy najpiękniejszą kandydatkę do Sejmu z Małopolski [ZDJĘCIA]. Zdecyduj, kto powinien wygrać!

Prawybory. Kto powinien zostać posłem? Głosuj: Małopolska Zachodnia okręg 12, Kraków okręg 13, Podhale Nowy Sącz okręg 14, Tarnów okręg 15.

Mieszkania Kraków. Zobacz nowy serwis

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska