Pułkownika Tadeusza Podolskiego w Gorlicach i okolicy znają prawie wszyscy. Od lat opiekował się inwalidami wojskowymi i wojennymi. Od dwóch lat ze względu na stan zdrowia nie pojawia się już na uroczystościach. - Nogi niestety odmawiają posłuszeństwa i nie mogę pojawić się już na żadnych uroczystościach, chociaż żyję każdą i żywo interesuję się tym, co dzieje się w mieście. Mam już 94 lata, a parę dni temu z żoną obchodziliśmy 67. rocznicę ślubu - mówi nam pułkownik Tadeusz Podolski.
Z mundurem związał się jeszcze przed II wojną światową. Zaczynał w Związku Strzeleckim Strzelec mając 14 lat i grał nawet w strzeleckiej orkiestrze. Urodził się 31. 10. 1922 roku w Woli Łużańskiej. - Tutaj spędziłem dzieciństwo i młodość. Gimnazjum kończyłem w Jaśle, bo tata był pracownikiem kolei i miałem zniżki. Wcześniej był żołnierzem armii austro-węgierskiej, następnie Błękitnej Armii gen. Hallera i walczył w bitwie warszawskiej. Patriotyzm zawsze stał na pierwszym miejscu w naszym domu. W 1938 roku ukończyłem kurs szybowcowy w Krośnie, a po zdaniu małej matury zacząłem pracować sezonowo w fabryce Glinik. Nie było łatwo dostać się do pracy. Tata poradził mi, żeby iść w mundurze strzelca i dzięki temu dostałem się do pracy - wspomina dzisiaj 94-letni pułkownik Podolski.
Wybuch wojny 1 września 1939 roku czyli 76 lat temu zastał go w Gorlicach. Pamięta dokładnie ten dzień. - Miałem wtedy 17 lat, a moja przyszła żona 12 lat. O zbliżającej się wojnie było głośno. W Gorlicach w dniu wybuchu wojny w zasadzie jeszcze nic się nie działo. Żony jeszcze nie znałem, ale poznałem ją podczas okupacji w 1943 roku, jak działałem w Armii Krajowej. Żonę wybuch wojny zastał w rodzinnym domu, a mnie w fabryce - wspomina. Wraz z grupą zmilitaryzowaną z fabryki został skierowany do pracy do Zakładów Przemysłu Naftowego do Drohobycza.
- W grupie tej był też Władek Michalus. Pracowaliśmy w celu zwiększenia produkcji na potrzeby wojny. Nadzorowali nas Niemcy, a potem Ruscy, udało nam się uciec z fabryki i dotrzeć do Przemyśla, a później Gorlic. Niemcy ponownie nakazali mi wrócić do pracy w fabryce. Wróciłem i zacząłem działać w ruchu oporu, a później rozpoczęła się moja partyzancka przygoda w oddziale partyzanckim AK Żbik - opowiada dalej.
Od tej pory rozpoczęła się jego wojenna droga, która zakończyła się w Berlinie. W oddziale partyzanckim otrzymał pseudonim Bokser i Młot, i trafił do III plutonu dowodzonego przez ppor. Feliksa Nowaka "Śmiałego", działającego w Beskidzie Niskim. Brał udział w wielu akcjach sabotażowych, a w domu była nielegalna rusznikarnia.
- W fabryce z grupą zaufanych ludzi robiliśmy części do broni. W domu mieliśmy rusznikarnię i razem z ojcem dorabialiśmy części do broni oraz robiliśmy materiały wybuchowe. Była to dobrze zorganizowana rusznikarnia. Wraz z oddziałem ,,Śmiałego" operowaliśmy głównie w okolicy Łużnej - wspomina pułkownik. Pani Czesława w trakcie okupacji była uczennicą Technikum Handlowego (obecny ZSE w Gorlicach). W szkole w listopadzie 1942 roku Niemcy urządzili obławę i po selekcji część uczniów chcieli wywieźć do Krakowa. Wspólnie z koleżanką udało się im uciec. Tak wspomina ten fakt.
- W okolicach Bochni samochód pokonując zaspę na stromym wzniesieniu wpadł w poślizg. Musieliśmy go pchać i odrzucać spod kół śnieg. W odpowiedniej chwili trąciłyśmy się łokciami z moją koleżanką Olą i razem ruszyłyśmy do ucieczki. Udało się nam uciec i znaleźć schronienie. Bałyśmy się, że Niemcy będą nas szukać. Wróciłyśmy pociągiem. Okazało się, że z tego transportu udało się tylko nam uciec. Większość została już w Krakowie wykupiona przez rodziny. Z tego, co udało się nam ustalić wywieziono tylko dwóch kolegów - wspomina czasy wojenne pani Czesława.
Przyszłego męża poznała, gdy działał już w oddziale partyzanckim. Później nastąpiła chwilowa rozłąka, bo pułkownik wstąpił do wojska i po ukończeniu I Oficerskiej Szkoły Piechoty i Kawalerii w Łobzowie wraz z innymi żołnierzami został zrzucony na peryferia Berlina, gdzie trwały już zacięte boje. Prowadzili z początku działania sabotażowe, a później brali udział w zaciętych bojach o Berlin.
- Po zakończeniu wojny i powrocie do Polski zostałem skierowany do obsługi prasowej w Bieszczady, a później moje wojskowe losy związały się z Warszawą. W 1948 roku ożeniłem się . Miałem wtedy 26 lat, a żona 21 lat. Zamieszkaliśmy w Warszawie. Tam skończyłem studia na politechnice i dziennikarskie. Wykładałem w Akademii Sztabu Generalnego i Wojskowej Akademii Technicznej balistykę pracowałem też w biurze prasowym Sztabu Generalnego WP. Wychowaliśmy dwójkę dzieci Alicję i Bogusława. Niestety syn już nie żyje. Zmarł nagle, gdy miał zaledwie 48 lat. Bardzo to przeżywamy z żoną do dzisiaj. Nigdy nie myślałem, że wrócę do Gorlic. Sprawił to przypadek. Córka po skończeniu studiów medycznych w Białymstoku dostała przydział do pracy do Gorlic i przywędrowaliśmy za nią do Gorlic w 1983 roku. Tu mieszkamy do dziś - mówi na koniec pułkownik Podolski.