Czytaj także: W niedzielę muzea zwiedzamy za darmo. Sprawdź program
Zastanawialiście się, czy Kraków ma dziś jakąś bramę prócz Floriańskiej? Jakiś wjazd, jakiś początek fizyczny, a nie administracyjny? Jakieś drzwi, przed którymi prezydent Majchrowski mógłby w ramach kary za dziurę w budżecie sterczeć w worze pokutnym? Wszystkie pochłonęło rozlewające się miasto. Został tylko dworzec.
Wyobraźcie sobie, że ktoś przyjeżdża do tego miasta po raz pierwszy. Najpierw zad galerii handlowej, potem podróż przez jej trzewia, potem plac bez kształtu, potem przejście podziemne i wreszcie jest! Miasto z przewodnika. Kantor, biuro podróży, bezdomni na ławkach, wszystko onirycznie przesłonięte chmurą baniek mydlanych, a vis-a-vis wejścia do teatru miejskiego - restauracja z polską i CK kuchnią. Całkiem nowa. "Złote Prosię" to pierwszy lokal gastronomiczny nie licząc oferty galerii handlowej i przejścia podziemnego.
Weszliśmy, usiedliśmy przy piecu omiatając jeno wnętrze wzrokiem, zamówiliśmy po grzanym miodzie i wsadziliśmy nos w kartę. Coś nas w tym nosie wierciło, coś uwierało, ale kładliśmy to na karb zmęczenia, chłodu i wrodzonej niechęci do tego rodzaju "swojskiego wystroju": tu skrzyneczka, tam dzbanuszek, tu przykurzone bochny chleba, a tu pęto wyschniętej kiełbasy. Dopiero po chwili do nas dotarło: ten duszny fetorek rodzi się z tych kiełbas właśnie, z tych szynek, giczy i żeber, wiszących u sufitu nie po to, by kelner na naszych oczach odkrawał z nich kolejne plastry, tylko na ozdobę. Popatrzyliśmy po ścianach okraszonych tablicami instruktażowymi gdzie w krowie antrykot, gdzie w świni schab - z podpisami po hiszpańsku - znanymi z innych lokali lubujących się w przypominaniu o proweniencji tego, co na talerzu. Ale w "Złotym Prosięciu" poszli o krok dalej: tu w ramkach, podświetlone, wiszą rzeźnickie haki. We wszystkich rozmiarach. Ciarki idą po plecach.
Siedzieliśmy tak, spodziewając się najgorszego, a tymczasem na stół wjechał kurtos kalacs z grzybami i owczym serem. Grzyby okazały się pieczarkami, ser niby-oscypkiem, ale mimo to pieczona na drewnianym wałku zrumieniona na zewnątrz i miękka w środku rura okazała się nad podziw smaczna. Uroku pachnącego cynamonem słodko-słonego węgierskiego specjału nie przekreśliła nawet przyprawa grillowa, którą hojnie go posypano. Później chcieliśmy jeszcze jednego, ale kelner powiedział, że teraz to nie dadzą rady zrobić, bo mają braki personalne i urwanie głowy. Chcieliśmy barszczu z uszkami - nie było uszek. Chcieliśmy kotleta schabowego w prosie (że niby taka gra słów), ale kelner odradził, bo proso w zęby włazi. Wzięliśmy placki ziemniaczane zapiekane z niby-oscypkiem, ale puchły nam w ustach. Żeby mieć to już z głowy zamówiliśmy jeszcze "deskę polską", czyli przegląd tutejszych specjałów. Strączek marynowanej papryki, dwa niezłe ogóreczki kiszone, odgrzewany placek ziemniaczany, kaszanka, tania biała kiełbasa, dość kwaśny, mięsny bigos (z tych czerwonych), speck i zwęglone żeberka. Co się da wysuszone na wiór od leżenia na grillu. A obok naprawdę dobry kotlet schabowy.
No i czy nie można po prostu smażyć dobrych kotletów? Czy musi być od razu gastro-buda z Rynku, tylko całoroczna i pod dachem, z wszystkimi jej przywarami? Szkoda, że Austriacy zburzyli nam mury. "Złote Prosię" w sam raz nadawałoby się do ciemnego zaułka. A na Szpitalnej powinni sprzedawać jedynie węgierskie kołacze.
Złote Prosię, Szpitalna 40
Kurtos kalacs - 6,90 i 7,90 zl
Deska polska (wybór mięs pls ogórki i bigos) - 39 zł zł
Placki ziemniaczane z grzybami i serem owczym - 26 zł
Miss Polonia z dawnych lat. Zobacz galerię najpiękniejszych kandydatek!
Academy(c) Awards. Plebiscyt na najlepszy akademik Krakowa!
Mieszkania Kraków. Sprawdź nowy serwis
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!