Konający wymieniał każdego z imienia i nadawał mu przeróżne dobra. Zaczął od żony. Gdy już obdzielił połowicę i trzy córki, spojrzał na jedynego syna i czknął śmiertelnie, po czym zamknął oczy na zawsze. Pozostawiony bez spadku syn próbował wskrzesić ojca choćby na chwilę, potrząsał nim i namawiał do otwarcia oczu. Na próżno.
Postawiona w tak dziwnej sytuacji rodzina nawet nie próbowała pocieszać rozpaczającego brata, lecz w zgodzie odeszła od ciała ojca, dzieląc w myślach to, co pozostało bez przydziału. Wezwany na tę okoliczność rejent stwierdził, że słowo stało się ciałem i majątek należy pokroić wedle ostatniej woli zmarłego. Tym samym najstarszy pierworodny potomek pozostał bez sukcesji.
Do pierwszej konfrontacji rodzinnej doszło, gdy wracający z pola Stycuła zastał zagrodzoną drogę do swojego domu. Okazało się, że z woli ojca siostra Stycuły zawładnęła skrawkiem ziemi, na której była owa droga. Nie pomogły prośby i groźby. Wyżeniony z majątku Stycuła musiał się pogodzić z losem i chodzić na około.
Drugi zgrzyt nastąpił, gdy matka Stycuły zabroniła synowi zbierania jabłek z drogi, która - jak tłumaczyła, nie bez racji - do niego nie należy, bo zgodnie z prawem i z mocy ostatniej woli należy do dóbr jego szwagra, czyli męża córki.
Na tak wielki despekt poszkodowany zgody wyrazić nie mógł i postanowił rozwiązać sprawę poza prawem i po swojemu.
Tragicznego dnia wybrał się popaść swoją krowę i celowo wszedł na teren nieswojej łąki. Na to przybiegła jedna z sióstr i krzycząc, zażądała natychmiastowego opuszczenia jej ziemi. Stycuła nie przestraszył się wrzasków i z uśmiechem zaprotestował.
Na pomoc zjawił się mąż siostry i jął okładać Stycułę krowim łańcuchem wyrwanym mu z ręki. Potem nadbiegła matka i stanęła po stronie siostry. Stycuła wiedział, że czeka go ostra przeprawa i zabrał z domu na wszelki wypadek ciężki drąg do tłuczenia ziemniaków. Nic nie mówiąc, zamachnął się i rąbnął atakującego szwagra w środek głowy, a następnie pobił matkę po plecach, łamiąc nieboraczce prawie wszystkie żebra.
Siostra próbowała schować się za krowę, ale bez skutku. Stycuła roztrzaskał jej czaszkę, a następnie to samo zrobił matce i konającemu na miedzy szwagrowi.
Po dokonaniu zemsty, pasł krowę do wieczornego udoju.
Zwłoki odkryli na drugi dzień wracający z porannej mszy mieszkańcy wsi. Powiadomiona policja natychmiast otoczyła dom Stycuły i nakazała, by ten w imieniu prawa wyszedł przed dom z podniesionymi rękoma.
Potrójny morderca nie okazał zdziwienia, ale do zbrodni nie przyznał się nigdy.
Twierdził, że gdy przyszedł na łąkę, zastał tam szwagra, który wcześniej zabił matkę i siostrę. Potem walnął go w ciemię, ale we własnej obronie.
W sprawie nie było świadków, więc sąd musiał wziąć na poważnie tłumaczenia Stycuły i skazał go tylko na pięć lat więzienia.
(Za "Pogoń" - zbiory MBP)