Do wypadku, który mógł okazać się tragiczny w skutkach, doszło w zeszłym tygodniu na niebezpiecznym zakręcie na zakopiance w Naprawie koło baru Spontuś. To właśnie właściciel tego zajazdu uratował życie 22-letniemu Krzysztofowi Diurczakowi z Nowego Targu, gasząc pożar jego auta.
- Wracałem z Krakowa, gdzie odwiozłem brata na lotnisko- wspomina Diurczak, który cały czas przebywa w nowotarskim szpitalu. - Na tym zakręcie nagle straciłem panowanie nad samochodem. Próbowałem jeszcze go opanować, ale uderzyłem w nadjeżdżającego z przeciwka tira.
Wypadek zdarzył się o godz. 6 nad ranem. Warunki pogodowe były trudne, siąpił deszcz. W dodatku na jezdni rozlana była plama oleju. To spowodowało, że mimo zachowania ostrożności i przepisowej prędkości, samochód niemalże sam wjechał na przeciwległy pas ruchu. Fiat siena Krzysztofa został prawie całkowicie zmiażdżony.
- Tak sprasowało samochód, że nie mogłem się wydostać - relacjonuje Krzysztof. - Noga uwięzła mi jak w stalowych kleszczach.
Wtedy nagle wybuchł pożar. - Silnik zaczął się palić - mówi kierowca.- Płomienie buchały spod maski. Ten samochód był na gaz, bałem się że spłonę żywcem. Strach był ogromny.
Ofiara wypadku pamięta, jak inni kierowcy mijali wrak jego samochodu, w którym został uwięziony. Ktoś wołał tylko, by dać gaśnicę. W końcu ugaszono pożar. Zrobił to Robert Jędrol, który wyrwany ze snu pospieszył na ratunek.
- Jak tylko usłyszałem huk, od razu podbiegłem do okna baru zobaczyć co się stało- wspomina Jędrol. - Pod tirem zobaczyłem zmiażdżone auto, które płonęło. Obok w panice biegał kierowca tira i wołał o pomoc. Inni kierowcy albo przejeżdżali, albo tylko patrzyli. Chwyciłem butle, jakie miałem w barze i pobiegłem gasić. Nie można było zareagować inaczej.
Do opanowania pożaru zużył 4 gaśnice. Jak twierdzą świadkowie, nie wiadomo, co by się stało, gdyby w porę nie zareagował. Straż pożarna przyjechała dopiero po... 25 minutach.
Pan Robert nie tylko ugasił niebezpieczny pożar pojazdu, ale i zajął się ofiarą wypadku. Podtrzymywał go na duchu, nie pozwolił, by stracił przytomność.
Gdy po całym zdarzeniu na miejsce przyjechał radiowóz, policjanci patrząc na sprasowane i nadpalone auto byli przekonani, że kierowca nie żyje.
- Uratował mi życie. Jestem mu bardzo wdzięczny - przyznaje Krzysztof, którego po uwolnieniu z zakleszczonego wnętrza pojazdu pogotowie przewiozło do nowotarskiego szpitala. Doznał pęknięcia kości udowej, wyłamania barku, ran prawej dłoni i potłuczeń.
Robert Jędrol już nieraz gasił pożar samochodów na tym zakręcie. To bardzo niebezpieczny odcinek zakopianki. Skromnie mówi, że inaczej postąpić nie można było w takiej sytuacji. Dziwi się tylko znieczulicy innych kierowców. - Nikt nie zareagował, nikt nie pobiegł po gaśnice, wołali jedynie, żeby ktoś ją dał - wspomina z goryczą i niedowierzaniem. - To przerażające, że ludzie tylko stali.