Współczesna młodzież urodziła się w czasach internetu, dorastała ze smartfonem w ręku. Co jest znakiem rozpoznawczym tego pokolenia?
To pokolenie Z, zwane też iGen. Charakteryzuje je indywidualizm, wysokie aspiracje, ale także późniejsze wchodzenie w dorosłość. To pokolenie neurotyczne - pełne lęków, niepewności i niezadowolenia z życia. Być może wynika to z faktu, że młodzi odrzucili religię, co pozbawiło ich poczucia sensu i większego celu w życiu.
Jakie mają oczekiwania wobec przyszłości?
Tradycyjnie uważało się, że młodzież to siła napędowa zmian - kontestuje rzeczywistość, walczy o swoje, chce wpływać na świat. Tymczasem dzisiejsze pokolenie jest tak zneurotyzowane, że to starsi będą musieli się nim opiekować.
Młodzież z klasy średniej ma jasno określony cel: kariera, dobre zarobki, wysoki status społeczny. Są indywidualistami, nie interesują ich religia ani życie we wspólnotach, a jednocześnie ślepo podążają za influencerami, którzy dyktują im, jak mają żyć.
Ich ścieżka jest podporządkowana systemowi: korepetycje, dobre studia, praca w korporacji, wysokie zarobki i niekończąca się konsumpcja. Jednak wielu młodych boi się, że nie sprosta tym wymaganiom.

Jest pan autorem badań „Młodzież w epoce kryzysów” z grudnia ub. roku. Jakie kryzysy były przedmiotem analizy?
Badanie dotyczyło wielu współczesnych kryzysów, które mają wpływ na młodzież. Mówimy o wojnie, kryzysie bezpieczeństwa, pandemii, kryzysie uchodźczym i klimatycznym. Teoretycznie takie wydarzenia mogą kształtować nowe pokolenie, dlatego chciałem sprawdzić, jak wpływają na młodych ludzi. Jednak najistotniejszy wydaje się kryzys zdrowia psychicznego, który nie dotyczy już tylko Zachodu, ale także Polski.
Nasza młodzież wykazuje najwyższy poziom lęków i depresji, a do tego jest coraz mniej samodzielna. Z badań wynika, że głównym źródłem stresu jest szkoła.
Uczniowie czują presję, zwłaszcza w kontekście matury - obawiają się, że jeśli jej nie zdadzą, ich życiowe plany legną w gruzach, a rodzice, którzy pokładają w nich ogromne nadzieje, będą zawiedzeni. To z kolei napędza rynek korepetycji, ponieważ rodzice inwestują duże sumy w edukację swoich dzieci, wierząc, że to klucz do sukcesu. Uczniowie natomiast są przekonani, że bez dodatkowych lekcji nie mają szans na dobre wyniki i dostanie się na wymarzone studia. Psychiatrzy nazywają to zjawisko „neurotyzacją” - młodzi skupiają się niemal wyłącznie na sobie, swoich lękach i niepewnej przyszłości. Boją się, że nie zrobią kariery, nie poradzą sobie w życiu, że choroba może pokrzyżować ich plany. Innym ważnym problemem jest samotność wynikająca z życia online i braku rzeczywistych relacji. Córka powiedziała mi ostatnio, że dziś tańczenie w parach to coś dla starszych ludzi - to pokazuje, jak zmieniło się podejście do relacji międzyludzkich. Lęk przed samotnością jest ogromny, a jednocześnie młodzi nie mają narzędzi, by budować głębokie więzi.
Rodzice nieustannie czuwają nad dziećmi, wyręczają je we wszystkim, organizują im czas od rana do wieczora. Psychologia opisuje to jako „rodzicielstwo helikopterowe”.
Efekt? Młodzi ludzie nie potrafią samodzielnie mierzyć się z problemami, nie mają odporności na stres i stają się krusi psychicznie.
Z pańskich badań wynika, że religijność ma istotny wpływ na szkolne osiągnięcia maturzystów. Skąd ta zależność?
Analiza korelacyjna wykazała statystycznie istotny związek między religijnością a wynikami w nauce. Dzieci religijne częściej przestrzegają szkolnych zasad, są bardziej zdyscyplinowane i posłuszne wobec nauczycieli. Pedagodzy zwykle lepiej oceniają uczniów, którzy są grzeczni i dostosowują się do reguł, co może wpływać na ich osiągnięcia. Możliwe, że religijność idzie w parze z silnym wsparciem rodzinnym i dobrymi relacjami z rodzicami, co przekłada się na lepszą organizację i motywację do nauki.
Które wyniki badań były dla pana najbardziej zaskakujące?
Największym zaskoczeniem były wyniki dotyczące kryzysu uchodźczego. W początkowej fazie wojny młodzież chętnie angażowała się w pomoc, uczestniczyła w wolontariacie, jednak obecnie w Krakowie rośnie negatywne nastawienie do Ukraińców. Przed wojną w Przemyślu około 40 proc. młodych ludzi miało negatywne opinie na temat Ukraińców, podczas gdy w Krakowie było to mniej niż 15 proc. Teraz te proporcje się zmieniły, co mnie zaskoczyło. Młode pokolenie nie ma bezpośredniego doświadczenia historycznych konfliktów, a jednak jego postawy uległy zaostrzeniu. Kolejnym niepokojącym wynikiem jest stosunek młodzieży do ewentualnej obrony kraju. W badaniach wyszło, że jeśli w Polsce wybuchłaby wojna, większość młodych ludzi nie zdecydowałaby się na walkę w obronie ojczyzny. Są także pozytywne wnioski. Młodzież ma wysokie aspiracje i mimo trudności konsekwentnie dąży do ich realizacji. Co ważne, ma silne wsparcie zarówno w rodzinie, jak i wśród rówieśników - wie, do kogo się zwrócić w trudnych momentach. To daje nadzieję, że młodzi poradzą sobie z wyzwaniami, jakie stawia przed nimi współczesny świat.
Wspomniał pan, że uczniowie czują presję, zwłaszcza w kontekście matury. Jak to wpływa na rynek korepetycji? Jak ocenia pan to zjawisko?
Badania pokazują, że korepetycje są powszechne - nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Z jednej strony wskazują na dysfunkcję systemu edukacji, z drugiej - stały się pewnego rodzaju modą. Klasy średnie napędzają ten rynek, traktując edukację jako czynnik sukcesu. Ponieważ nie można jej dziedziczyć, rodzice starają się zaszczepić w dziecku motywację do nauki i zapewnić mu jak najlepsze warunki. Mają środki finansowe, dostrzegają niedoskonałości szkoły i chcą mieć poczucie, że zrobili wszystko, by ich dziecko osiągnęło sukces. Istotnym czynnikiem jest też lęk - przed egzaminami ósmoklasisty czy maturą uczniowie rezygnują nawet z zajęć szkolnych na rzecz korepetycji, by poprawić wyniki. To efekt inflacji wykształcenia - dziś edukacja jest masowa, na uczelnię może dostać się niemal każdy, a niektóre przyjmują studentów nawet bez matury, proponując tzw. rok zerowy. Rynek pracy nie oferuje aż tylu miejsc w zawodach profesjonalistów, więc liczą się prestiżowe kierunki i uczelnie. Konkurencja sprawia, że kandydaci na takie kierunki jak psychologia na Uniwersytecie Jagiellońskim, medycyna czy prawo, muszą mieć świetne wyniki. Dziś korepetycje nie są już „kołem ratunkowym” dla słabszych uczniów, ale trampoliną do kariery. Służą adaptacji do warunków społecznych, zwiększając szanse na dobrą uczelnię, prestiżowy kierunek i lepszą pozycję zawodową.
Co to jest inflacja wykształcenia?
O inflacji wykształcenia zaczęto mówić już w latach 70. XX wieku w krajach zachodnich. Polega ona na tym, że dyplomy tracą na wartości - dziś mówi się, że tytuł magistra znaczy mniej niż dawna matura, ponieważ kiedyś maturzysta miał większą wiedzę. Skoro niemal każdy może zdobyć wyższe wykształcenie, samo posiadanie dyplomu nie gwarantuje dobrej pracy.
Przeglądając oferty zatrudnienia, widać, że poszukiwani są przede wszystkim specjaliści w zawodach technicznych: kierowcy, tokarze czy frezerzy, szczególnie poza dużymi miastami. Tymczasem połowa młodych osób wchodzących w dorosłość ma wyższe wykształcenie, co rodzi pytanie: jak oceniać ich kompetencje?
Pracodawcy coraz częściej zwracają więc uwagę nie tylko na sam dyplom, ale też na uczelnię, która go wydała. Afera związana z Collegium Humanum najlepiej pokazała, jak bardzo dewaluuje się znaczenie wyższego wykształcenia, skoro dyplomy można było kupić. W Polsce działa ponad trzysta uczelni, a przy niżu demograficznym rywalizują one o studentów. Najlepsze konkurują jakością kształcenia, słabsze przyjmują niemal wszystkich. Wielu młodych ludzi studiuje pod presją rodziców, choć sami nie mają sprecyzowanych planów zawodowych. W efekcie mamy do czynienia z nadmiarem absolwentów, których liczba przekracza zapotrzebowanie rynku pracy.
Wróćmy do korepetycji. Czy ich powszechność oznacza, że szkoła nie spełnia swojej podstawowej funkcji?
Nauczyciele często twierdzą, że uczą, ale młodzież nie chce się uczyć. Jednak badania pokazują, że problem leży raczej po stronie szkoły.
Korepetycje biorą wszyscy - słabsi uczniowie, bo nie nadążają, przeciętni, bo boją się nie zdać egzaminów, oraz najlepsi, by zwiększyć swoje szanse w edukacyjnej rywalizacji.
Strach przed niepowodzeniem podsycają sami nauczyciele, którzy ostrzegają: Nie zdasz, weź się do roboty, a jeśli nie potrafisz, znajdź korepetycje. Efekt? Kartkówki i testy często sprawdzają wiedzę zdobytą nie w szkole, ale na zajęciach dodatkowych. Oczywiście sytuacja zależy od szkoły i nauczyciela, ale faktem jest, że kiedyś korepetycje były znacznie mniej popularne.
Panuje przekonanie, że w szkole nie uczy się, lecz przerabia materiał. Jeśli połowa uczniów danej klasy chodzi na korepetycje z matematyki, czy to świadczy o nauczycielu?
Analizując tę sytuację, można zauważyć pewną anomalię. Zgodnie z krzywą normalną w każdej grupie powinno być kilka osób bardzo słabych, kilka wybitnych, a większość - przeciętna. Jeśli jednak połowa uczniów nie radzi sobie z matematyką, oznacza to problem systemowy. Często wynika on z braku odpowiednich nauczycieli - szczególnie w kluczowych przedmiotach, takich jak matematyka, język polski, chemia czy fizyka. W szkołach brakuje specjalistów, a jeśli już są, to nie zawsze dobrze uczą. Mimo to nawet słaby nauczyciel jest nie do ruszenia, bo nie ma kto go zastąpić. Brakuje także systemu ewaluacji - jeśli nauczyciel nie uczy skutecznie, trudno wyciągnąć wobec niego konsekwencje.
W ostatnich latach wprowadzono wiele zmian w edukacji, ale zamiast skupić się na jakości kształcenia, debata publiczna koncentruje się na kwestiach ideologicznych.
Wynagrodzenia nauczycieli są niskie, mówi się o wypaleniu zawodowym i negatywnej selekcji do zawodu, ale realne działania naprawcze są niewystarczające. Rodzice, świadomi tych problemów, szukają alternatyw - inwestują w korepetycje lub przenoszą dzieci do szkół społecznych i prywatnych.
Korepetycji udzielają przede wszystkim nauczyciele. Jak to możliwe, że w klasie nie potrafią nauczyć, a na lekcjach za pieniądze już tak?
Aż trzy czwarte uczniów korzysta z korepetycji prowadzonych przez nauczycieli. Problem staje się jeszcze poważniejszy, gdy uczeń uczęszcza na dodatkowe zajęcia do swojego nauczyciela. Trudno wówczas o pełną obiektywność - nauczyciel może nieświadomie (lub celowo) faworyzować swoich „prywatnych” uczniów. Niektórzy nauczyciele nawet odchodzą ze szkół, by zająć się korepetycjami na pełen etat, co okazuje się dla nich bardziej opłacalne. Doświadczenie pedagogiczne oraz znajomość wymagań egzaminacyjnych sprawiają, że są chętnie wybierani, a stawki za ich lekcje są wyższe. Drugim istotnym problemem jest brak wsparcia w szkole.
Uczniowie mogą liczyć na rodziców i rówieśników, ale nie na nauczycieli. W moich badaniach mniej niż jedna trzecia ankietowanych stwierdziła, że nauczycielowi zależy na tym, by jego uczniowie osiągnęli sukces.
To alarmujące i pokazuje, jak bardzo szkoła przestała pełnić swoją podstawową funkcję. W rezultacie rodzice przejmują część obowiązków edukacyjnych - pomagają dzieciom w nauce, szczególnie w młodszych klasach, odciążając tym samym szkołę i nauczycieli.
Serwis e-korepetycje.net przeanalizował ponad 41 tys. ogłoszeń dotyczących przygotowania do matury w trzydziestu większych miastach Polski. Najdroższa okazała się fizyka - średnio 85,52 zł za godzinę. Roczne przygotowanie do matury z tego przedmiotu to koszt ponad czterech tys. złotych przy jednej lekcji tygodniowo. Jakie szanse mają uczniowie, których rodziców nie stać na korepetycje? Czy to nie prowadzi do wykluczenia?
Oczywiście, że tak. Kosztowne korepetycje zamykają drogę do wykształcenia uczniom z niższych klas społecznych. W teorii dostęp do edukacji jest równy dla wszystkich, ale w praktyce na prestiżowe studia dostają się ci, którzy mogą sobie pozwolić na dodatkowe lekcje i lepsze przygotowanie. Szkoła, zamiast pełnić funkcję edukacyjną, stała się jedynie instytucją wydającą certyfikaty, podczas gdy rzeczywista nauka odbywa się poza nią. Nawet w renomowanych szkołach, gdzie poziom jest wyższy, uczniowie korzystają z korepetycji, by nadążyć za wymaganiami - ale tam przynajmniej mają świadomość, że wysiłek się opłaci i zwiększa ich szanse na sukces zawodowy.
Korepetycje to tylko konieczność, czy także moda?
Kiedyś korepetycje były ratunkiem dla słabszych uczniów, dziś ich brak może być wręcz powodem do wstydu. Klasa średnia traktuje edukację jako sposób na wyróżnienie się i często chwali się dodatkowymi zajęciami dzieci.
Korepetycje stały się częścią strategii rodzicielskiej - inwestycją w przyszłość dziecka i w jego przewagę konkurencyjną.
Dostępność korepetycji znacząco wzrosła dzięki technologii. Dziś uczeń nie musi nawet wychodzić z domu, może uczyć się online z wykładowcą z innego miasta, a nawet kraju. To ogromny biznes, w którym pośredniczą także firmy zajmujące się łączeniem uczniów z korepetytorami. Koszty tego rynku są trudne do oszacowania, ale jedno jest pewne - korepetycje to już nie tylko dodatkowe zajęcia, lecz istotny element systemu edukacyjnego, który funkcjonuje niemal równolegle do szkoły.
Z jakich przedmiotów uczniowie najczęściej biorą korepetycje?
Przede wszystkim z języków obcych, matematyki i chemii, rzadziej z fizyki, historii czy języka polskiego. To pokazuje, że młodzież ma większe trudności z nauką tych przedmiotów, ale również, że nie wszyscy nauczyciele potrafią dobrze je przekazywać. Rynek korepetycji będzie się nadal rozwijał - popyt jest duży, więc znajdują się klienci i biznes działa. Publiczna edukacja pozostanie na poziomie „dla każdego”, ale nie dla tych, którzy chcą zdobyć solidne wykształcenie.
Czy możliwe jest wsparcie w innej formie, np. finansowanie korepetycji przez szkoły?
W Wielkiej Brytanii szkoły zaczęły opłacać korepetytorów dla słabszych uczniów. W Polsce pojawił się pomysł wprowadzenia bonów na korepetycje. Czy to dobre rozwiązanie? Moim zdaniem nie do końca. Szkoła powinna spełniać swoją podstawową funkcję - skutecznie uczyć, tak jak kiedyś. Dawniej, jeśli ktoś chodził na lekcje i przykładał się do nauki, nie potrzebował dodatkowych zajęć. Ale wtedy system wyglądał inaczej - studia nie były tak powszechne, nie było tak rozbudowanej klasy średniej, a selekcja na uczelnie odbywała się już na etapie egzaminów wstępnych.
Czy wyobraża pan sobie edukację w Polsce bez korepetycji? Jakie zmiany w systemie musiałyby nastąpić, by zmniejszyć potrzebę dodatkowych lekcji?
Patrząc na obecną sytuację, trudno to sobie wyobrazić. Kluczową kwestią jest kondycja psychiczna młodzieży oraz ich zdolność do koncentracji. Współczesne pokolenie dorasta w świecie nieustannych bodźców cyfrowych - media społecznościowe i smartfony zmieniły sposób, w jaki przyswajają wiedzę. Amerykańscy psychologowie alarmują, że młodzi ludzie mają coraz większe problemy ze skupieniem się na dłużej. Widzę to także na własnych zajęciach z analizy danych komputerowych - nawet przy interaktywnych ćwiczeniach studenci często są myślami gdzie indziej. Jedną ręką obsługują myszkę, w drugiej trzymają telefon. A gdy proszę ich o powtórzenie materiału, pojawia się problem, bo nie słuchali.
Dla wielu uczniów korepetycje są atrakcyjniejsze niż szkoła - dają gotowe rozwiązania, esencję wiedzy bez konieczności żmudnego przyswajania całości materiału.
To widać także na egzaminach - studenci oczekują streszczeń i gotowych notatek, bo dziś edukacja musi być „podana na tacy”. To zmiana pokoleniowa wynikająca z rozwoju technologii. Czy da się wrócić do czasów, gdy szkoła była wystarczająca? Raczej nie. Niestety, system edukacyjny zdaje się ten problem ignorować, zamiast próbować go rozwiązać.
