FLESZ - Zasiłki dla bezrobotnych będą wyższe

Jan Stęplowski na targ w Proszowicach przyjeżdża od 25 lat. Mieszka pod Pierzchnicą w województwie świętokrzyskim, co oznacza, że co tydzień musi przejechać około 100 kilometrów w jedną stronę. Handluje drobiem. Miał zarezerwowane miejsce przy ulicy Królewskiej. Znają go wszyscy bywalcy targowiska.
- Po przerwie w handlu spowodowanej koronawirusem przez jedną środę pozwolono nam handlować na starych miejscach, a już tydzień później zostaliśmy przeniesieni. Miejsca, gdzie staliśmy, zostały odgrodzone taśmą. Interweniowała straż miejska i policja – mówi.
Inni też są niezadowoleni. Paweł Koster z Zielonej handluje owocami i warzywami na targu w Proszowicach od 27 lat. Też zawsze w tym samym miejscu przy Królewskiej. Gdy przyjechał po przerwie spowodowanej epidemią okazało się, że musi swoje stoisko ulokować w innym miejscu.
- Do tej pory zajmował je ktoś inny. On z kolei miał się przenieść w miejsce zarezerwowane przez kogoś innego. Gdy tamten się zjawił, doszło do awantury. Według mnie zostało to załatwione źle. Gdyby ktoś do nas przyszedł, powiedział skąd taka decyzja, kto ma gdzie się rozłożyć, obyłoby się może bez niepotrzebnych nerwów – przekonuje.
Wojciech Rzadkowski, prezes administrującej targowiskiem Giełdy Rolnej Ek-Rol wyjaśnia, że decyzja o zmianie rozmieszczenia stanowisk była spowodowana względami bezpieczeństwa.
- W związku z epidemią chcieliśmy zapobiec powstawaniu tłoku w sąsiedztwie wejścia na plac targowy. Takie były zresztą zalecenia sanepidu. Policja też zwracała nam uwagę, że handel w tym wypadku odbywa się w pasie drogowym, co jest zabronione. Dlatego podjęliśmy decyzję o utworzeniu wzdłuż ogrodzenia placu alejki warzywnej i przeniesieniu tam stoisk z ulicy Królewskiej. Moim zdaniem to jest dobra lokalizacja, z rozmów z kupującymi wynika, że są z tego zadowoleni – mówi.
Na pytanie o awanturę o miejsca przyznaje, że doszło do nieporozumienia w momencie, gdy jeden z handlujących odmówił przesunięcia się w inne miejsce. - Poprosiliśmy wszystkich, aby przesunęli się o sześć metrów. Jeden pan nie chciał się z tym pogodzić i wynikło zamieszanie.
Zdaniem handlowców przeprowadzka fatalnie odbiła się na ich obrotach. - Ludzie nie wiedzą, gdzie jesteśmy. Muszą nas szukać. Mnie w tym tygodniu zostało 30 procent mięsa, którego nie sprzedałem. Teraz mogę je tylko oddać do utylizacji, bo przecież ubojnia tego de mnie nie weźmie z powrotem. Nie dość, że ponieśliśmy straty, bo przez miesiąc targowiska były nieczynne, to gdy pozwolona nam handlować, straciliśmy swoje miejsca. A przecież ja najpierw muszę zarobić na paliwo, potem na opłatę targową, podatek i dopiero mogę myśleć o jakimś zarobku dla siebie – tłumaczy Jan Stęplowski.
Zdaniem prezesa Rzadkowskiego z oceną wpływu decyzji o zmianie lokalizacji stanowisk i spadkiem obrotów należy się jeszcze wstrzymać. - Generalnie w tym roku ruch na placach jest mniejszy i spadek obrotów z tego może wynikać. Myślę, że należy spokojnie poczekać, klienci na pewno znajdą swoich sprzedawców. Na początku każda zmiana powoduje problemy, ale myślę, że z czasem wszyscy do nowej sytuacji przywykną.
Nasi rozmówcy zwracają też uwagę, że nowe miejsca są mniej komfortowe. Jan Stęplowski mówi, że ze względu na pochyły teren ma problem z ustawieniem wagi. Paweł Koster z kolei w nowe miejsce nie może wjechać samochodem, który się nie mieści. - Teraz problem nie jest taki duży, bo jest ciepło. Gorzej będzie w zimie - mówi i dodaje, że ciężko mu zrozumieć dlaczego na położonym obok placu prywatnym można handlować przy ulicy, a na gminnym nie można.
Prezes odpowiada, że w przypadku placu prywatnego można było się odsunąć od ulicy na odpowiednią odległość, a w przypadku gminnego nie, gdyż z tyłu są pawilony handlowe. Zapytaliśmy też, czy podjęta decyzja ma charakter tymczasowy, wynikający z epidemii, czy nowe zasady będą obowiązywać na stałe. - Ja bym chciał, aby tak zostało, ale jeszcze nie chcę przesądzać sprawy. Będziemy się temu przyglądać. Trzeba poczekać co będzie, gdy skończy się epidemia i targowisko będzie mogło funkcjonować całkiem normalnie.
Handlowcy zapowiadają, że będą walczyć o powrót na stare miejsca. - Dla nas to jest kwestia przetrwania, bo z tego przecież żyjemy - tłumaczą.