Dlaczego nie ma stałych połączeń autobusowych między Polską a Słowacją? - zastanawia się dr Łukasz Lewkowicz, wykładowca wydziału politologii w Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Nie mieszka na pograniczu, ale badał sprawę naukowo. Analizy jednak nie pomogły mu zrozumieć, dlaczego nikt nie rozwiązał tego prostego problemu.
Przeszedł od teorii do praktyki i prowadzi kampanię społeczną „Polska - Słowacja”. Walczy o połączenie autobusowe między krajami.
- Obecnie z Polski na Słowację z niewielkimi wyjątkami nie można się dostać inaczej, niż własnym autem - mówi dr Lewkowicz. Dodaje, że zlikwidowano niemal wszystkie połączenia kolejowe i przez przejście graniczne w Muszynie i Łupkowie nie kursuje ani jeden pociąg pasażerski.
- Na całym liczącym 540 kilometry długości polsko-słowackim pograniczu jeżdżą zaledwie trzy transgraniczne linie autobusowe i to nie przez cały rok - zaznacza Łukasz Lewkowicz.
Prowadzonej przez niego kampanii przyklasnął burmistrz Piwnicznej Zdroju Zbigniew Janeczek, informując na stronie internetowej swojej gminy, że będzie interweniował w tej sprawie w stolicy.
- Brak drogi i mostu ograniczał możliwość stworzenia takich połączeń, ale teraz autobusy mogłyby kursować np. do Starej Lubowni - dodaje Mariusz Lis, zastępca burmistrza, widząc w tym szansę na zwiększenie ruchu turystycznego w uzdrowisku.
Nie potrafi jednak powiedzieć, czy gmina Piwniczna byłaby skłonna dopłacać do tych połączeń.
Kategorycznie sprzeciwia się takiemu dofinansowaniu burmistrz Muszyny Jan Golba. Jego zdaniem opłacalność połączeń potrafią ocenić sami przewoźnicy. - Życie nie znosi próżni. Gdy otworzyliśmy baseny, zaraz znalazł się przedsiębiorca, który dostrzegł, że 40 procent klientów to Słowacy i uruchomił przewozy na linii Muszyna - Stara Lubownia - zauważa Golba. Funkcjonowały jednak tylko w sezonie letnim.
- Nam jednak chodzi o to, aby to były stałe połączenia. Inaczej mamy do czynienia z błędnym kołem - twierdzi politolog z Lublina, dodając, że skoro nie ma jak dojechać do sąsiedniego kraju, mieszkańcy przygranicznych terenów nie podejmują pracy i nauki w Polsce czy na Słowacji. W efekcie nie ma popytu, który wytworzyłby się w naturalny sposób, gdyby pogranicze było odpowiednio skomunikowane.
Marian Strama, właściciel firmy przewozowej w Zakopanem, jest przekonany, że byłby to opłacalny biznes. Niestety na drodze stoją Słowacy.
- Gdy po pięciu latach realizowania przewozów do sąsiadów, wygasła mi koncesja, Słowacy zabronili mi kabotażu - opowiada Strama. Oznacza to, że nie pozwolili mu po stronie słowackiej zabierać z przystanków pasażerów. Może się zatrzymać, tylko po to, żeby ich wysadzić. - Przez to kursy przestały mi się opłacać - mówi przedsiębiorca. Dziś jego autobusy jeżdżą tylko do Popradu i to tylko w sezonie - od 15 czerwca do 15 października.
- Skutecznym rozwiązaniem tego problemu byłoby zawarcie polsko-słowackiej umowy międzynarodowej - uważa doktor Łukasz Lewkowicz.
Sprawą zainteresowała się już posłanka Elżbieta Borowska:
- Złożyłam interpelację, podejmując w niej nie tylko ten temat, ale problem transportu na pograniczu polsko-słowackim w ogóle - informuje.