Łąccy sadownicy, od dziesięcioleci pędzący zachwalaną przez ministrów, lecz wciąż nielegalną śliwowicę, trzymają kciuki, aby ustawa nie przepadła. - Mamy wielką nadzieję na finał trwających ćwierć wieku starań o uznanie śliwowicy za produkt legalny - cieszy się wójt Łącka Franciszek Młynarczyk.
Projekt ustawy zakłada, że bimber pędzony w gospodarstwie nie podlegałby rygorystycznym wymogom sanitarnym. Za jego jakość producent miałby ponosić odpowiedzialność cywilną. - Poznaliśmy przedstawioną nam propozycję "bimbrowej ustawy".
Odesłaliśmy ją do poprawki i czekamy na nową wersję - ujawnia "Gazecie Krakowskiej" poseł Wiesław Woda, który pracuje w komisji Palikota. - Znalazły się w niej zapisy nie do przyjęcia, choćby ustanowienie górnej granicy gospodarskiego wyrobu alkoholu na poziomie tysiąca hektolitrów. To przecież poziom produkcji przemysłowej. Resorty sprzeciwiają się też całkowitemu zwolnieniu wytwórców bimbru z podatków.
- Dobrej śliwowicy można napędzić w gospodarstwie góra dwieście litrów - ujawnia sadownik z Czerńca koło Łącka zastrzegający sobie anonimowość. Na hasło "podatek" sadownicy krzywią się jednak. Przytaczają przykłady krajów - sąsiadów z UE, gdzie państwo nie sięga do kieszeni gospodarzy sprzedających domowej roboty wódki i nalewki.