Zygmunt Kornaś ze Spytkowic (pow. wadowicki) na początku lat 90. wyjechał do Francji, mieszkał tam pod Paryżem. Na emigracji tęsknił za Polską i rodzinnymi stronami. W wolnych chwilach zgłębiał rodzinną tajemnicę o misji, której w czasie II wojny światowej podjęli się jego nieżyjący już wujek oraz dziadkowie. Odkrył, że byli bohaterami. Wrócił do Spytkowic na stałe dwa lata temu i ze zdziwieniem zauważył że prawie nikt już tutaj o nich nie pamięta. Postanowił coś z tym zrobić.
Pomagano tu w ucieczce z obozu w Auschwitz wielu osobom, choć ich liczba i tożsamość są dziś trudne do ustalenia.
- Nie miałem żadnych wątpliwości, że zanim zginał mój wujek Józef, to uratował od śmierci wielu ludzi, w tym, nie da się wykluczyć, że także, ukrywające się przed hitlerowcami, osoby pochodzenia żydowskiego. I ostatecznie, za niesioną pomoc, zapłacił najwyższą cenę, cenę życia – podkreśla Zygmunt Kornaś.
Dom był ratunkiem dziś to ruina
- W domu niewiele się o tym mówiło. Starsi szybko zmieniali temat, w końcu po wojnie był stalinizm i opornych działaczy PPS prześladowano. Z kolei teraz świadkowie poumierali i tak naprawdę niewielu o tym pamięta - dodaje.
Ustalił, że nie tylko jego wujek pomagał zbiegłym z obozu.
- Uciekinierów ukrywali też moi dziadkowie: Ludwika i Franciszek, prości rolnicy, nie mający nic wspólnego z zaangażowaniem politycznym wujka, mimo to ryzykowali życiem ratując ludzi
- opowiada. - Chowali ich w zakamarkach domu, karmili, leczyli a nawet wywabiali im z ciała tatuaże z obozowymi numerami - dodaje.
Wykorzystywano do tego dom rodzinny w Spytkowicach, w którym Zygmunt Kornaś się wychował.
- Składał się z części drewnianej i murowanej. Ta druga do dzisiaj istnieje, drewniana część została zburzona kilkanaście lat temu. Gmina ma tam lokale socjalne. Obiekt niszczeje, nie ma żadnej tablicy pamięci, za niedługo nikt nie będzie wiedział o tym miejscu, które dla wielu oznaczało w czasie wojny ocalenie - opowiada.
Ma o to żal do samorządowców ze Spytkowic, mimo, że radni na sesji Rady Gminy w ubiegłym roku przyjęli uchwałę "w sprawie uczczenia Mieszkańców gminy Spytkowice walczących w czasie II wojny światowej z okupantem oraz niosącym pomoc więźniom obozu koncentracyjnego KL Auschwitz - Birkenau".
- Poza tą deklaracją niewiele zrobiono. Nie możemy doprosić się o nadanie jednej z ulic imienia mojego wujka lub dziadków. Nie udało się też namówić miejscowych nauczycieli, żeby opowiadali o tym uczniom na lekcjach historii
- twierdzi.
Czym zasłużyli się Kornasiowie?
Po wybuchu II wojny światowej, 5 września 1939 roku, Spytkowice, Ryczów i okolice zajęły wojska niemieckie i podzieliły te tereny na dwie części.
Z rozkazu Hitlera utworzona została Generalna Gubernia, w skład której weszła część powiatu wadowickiego, ta na wschód od rzeki Skawy. Reszta, tereny wokół dworca kolejowego we wsi Ryczów w gm. Spytkowice, znalazła się już po stronie III Rzeszy.
Mimo że w Ryczowie nie działały silniejsze oddziały partyzanckie, to miejscowość była wykorzystywana jako punkt przerzutowy więźniów z obozu Auschwitz do Krakowa.
Jednym z nich był Józef Cyrankiewicz, działacz PPS, który później, już w czasach PRL został premierem Polski. W 1943 roku krakowska PPS podjęła dwie bezskuteczne próby uwolnienia go. Trzecia próba miała miejsce w czerwcu 1944 roku. Do Ryczowa wyruszyła wtedy czteroosobowa grupa, w tym jeden z miejscowych, Józef Kornaś „Korn” ze Spytkowic, wujek Zygmunta Kornasia.
Wysiedli na stacji w Ryczowie i przez zieloną granice udali się na teren Rzeszy, czyli do pobliskich Spytkowic, gdzie miał czekać, wyprowadzony z obozu Józef Cyrankiewicz. W umówionym punkcie kontaktowym, w domu dziadka Zygmunta Kornasia w Spytkowicach, nie zastali go jednak, tylko list od niego zawiadamiający, że bardzo ważne sprawy organizacyjne zatrzymują go w obozie. Przenocowali w Spytkowicach i dzień później, 24 czerwca wrócili na stację w Ryczowie. Niestety, wzbudzili zainteresowanie strażnika kolejowego, który dzień wcześniej legitymował jednego z nich w pociągu.
Zginęli za Cyrankiewicza a ten nie chciał uciec
Wezwano ich do budynku zawiadowcy. Byli uzbrojeni. Doszło do wymiany ognia. Dwóch zginęło na miejscu, a Józef Kornaś na polu, nieopodal stacji, bo znalazł się w polu rażenia granatu. Tylko Władysław Denikiewicz „Romek” zdołał uciec. Samego Cyrankiewicza, który ostatecznie nigdy nie uciekł z Auschwitz, później przewieziono z Oświęcimia do obozu w Mauthausen. Po oswobodzeniu przez wojska amerykańskie wrócił do kraju zaczął robić karierę polityczną.
Naoczni świadkowie tych zdarzeń już nie żyją, także niewielu miejscowych o tym pamięta.
- Niedawno, w wieku ponad 90 lat, umarła kobieta, która siedziała w pociągu czekającym na peronie jak do tamtych strzelali - opowiada jednak z mieszkanek Spytkowic. Jej dom znajduje się tuż obok stacji. Jako jedna z nielicznych, stara się zachować pamięć o tym, co kiedyś tu się stało.
...
Kornasiowie przekazali niedawno, nieliczne pamiątki po dziadkach Zygmunta i jego wujku, głównie zdjęcia, do Muzeum Pamięci Mieszkańców Ziemi Oświęcimskiej.
Pomnik postawiony jeszcze w latach 60. ub. wieku poświęcony tym wydarzeniom, znajduje się przy stacji PKP w Ryczowie.
- Nie było tam chyba nikogo w tym roku na rocznicy, oprócz mnie i męża, na pewno nie zorganizowano żadnych uroczystości. Żeby można było rozczytać napisy na nim, sami musieliśmy usuwać z tablicy brud. Kilkuletnia córeczka, jak to zobaczyła, to sama namalowała na zwykłej kartce laurkę i ją przymocowała do pomnika
- wzdycha Dorota Kornaś, żona Zygmunta.
- Tak handlowano kiedyś w Oświęcimiu
- Lokatorzy odebrali klucze do mieszkań. Zobaczcie, jak wyglądają
- Wigilia mieszkańców Olkusza [ZDJĘCIA, FILM]
- Co warto wiedzieć o karpiu, zanim trafi na nasze stoły
- Oświęcim. Dawna rzeźnia miejska znika z powierzchni ziemi
- 3,5 sekundy i nie ma gigantycznego komina elektrowni
