Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Roman Schindler, gorliczanin, okazał się bratankiem zakonnicy, siostry Józefy, która w czasie okupacji była w gorlickiej ochronce

Halina Gajda
Halina Gajda
fot. archiwum
Uderz w stół, nożyce się odezwą - tak krótko można podsumować wydarzenia po publikacji wspomnień Krystyny Gumułki o gorlickiej ochronce i niezwykłej, bo ponoć opętanej przez diabła zakonnicy, która przebywała tam w czasie wojny.

- Mój brat Romek i Marcin Piotrowski poszli służyć do mszy. Byli ciekawi, co się będzie działo. Brat opowiadał mi potem, że jak zakonnica wchodziła do kaplicy, konfesjonały zaczęły jakby tańczyć, modlitewniki unosiły się nad ławkami, a jak ksiądz się odwrócił, żeby udzielić komunii, to zza ścian zaczęły wypadać ziemniaki i odcięta głowa koguta - przywoływała pani Krystyna. - Brat przyniósł te ziemniaki do naszego domu - wspominała.

Otóż odezwał się do nas bratanek, jak się okazało, siostry Józefy Schindler. I nie będzie nadużyciem powiedzieć, że zakonnica miała mocne, gorlickie korzenie.

Przyjedź. Czekam na Ciebie...
Roman Schindler, dzisiaj już emeryt, wcześniej pracował w Fabryce Maszyn Glinik. O cioci - zakonnicy słyszał coś niecoś od swojego taty, ale na skutek rozmaitych rodzinnych zawirowań i czasu, który upłynął od chwili, gdy stracili z nią kontakt, nie udało się dotrzeć do niej wcześniej. Dopiero niedawno, zbiegiem okoliczności, Schindler trafił na jej ślad.

- Po prostu, znalazłem wywiad z nią w internecie. Przygotowany na stulecie jej urodzin - opowiada. Okazało się, że jest w klasztorze w Ostrowie Wielkopolskim, jest apostołką Bożego Miłosierdzia, należy do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. Jej zakonne imię to Józefa. Nie namyślał się długo, znalazł kontakt, wziął telefon, podniósł słuchawkę i wybrał numer. Telefon odebrała jedna z ostrowskich zakonnic.

- Przedstawiłem się w kilku słowach, poprosiłem o rozmowę z ciocią - wspomina. - Moja pierwsza rozmówczyni, nawet się nie zastanawiała, nie okazała nawet zaskoczenia, tylko radosnym głosem powiedziała: chwileczkę, już podaję słuchawkę - dodaje.

Gdy usłyszał w telefonie: halo, siostra Józefa - na ułamek sekundy zamarł. Zdał sobie sprawę, że spełnił właśnie marzenie swojego nieżyjącego ojca, który jeszcze u schyłku życia wracał wspomnieniami do siostry, z którą utracił kontakt na wiele dekad.

- Powiedziałem do słuchawki: jestem synem twojego brata Stanisława - mówi dalej pan Roman. - Odpowiedź była krótka: czekam na ciebie, przyjedź - dodaje.

Życiowe zawirowania przeszkodą
Historia, jak to się mówiło w Gorlicach, opętanej zakonnicy sięga 1913 roku, dokładnie 27 lutego. To data jej urodzin. Miała jeszcze siostrę Józefę i dwóch braci - Romana i Stanisława. Choć sama urodziła się w Jaśle, to rodzice długie lata mieszkali właśnie w Gorlicach. O życiu i młodości Józefy wiadomo niewiele. Wedle jednej z rodzinnych opowieści, była piękną kobietą, którą bardzo interesowali się mężczyźni. Jeden z nich darzył ją szczególnie gorącym uczuciem, ale ona nie myślała o małżeństwie. W głowie miała tylko jedną myśl: dozgonna służba Bogu.

- Rodzeństwo mojego taty układało sobie dorosłe życie i jak to bywa - każdy inne - opowiada. - Ze strzępków informacji, do których udało mi się dotrzeć, wiem, że gdy te „dziwne rzeczy” wokół mojej cioci zaczęły być coraz bardziej widoczne, część rodziny jakby nabrała wody w usta - dodaje.

Tłumaczy sobie: czas okupacji na pewno nie sprzyjał niezrozumiałym dla wielu zjawiskom. Może po prostu rodzina się bała o własne życie...

- Tak czy owak, mój tata przez lata szukał, dopytywał, sprawdzał - opowiada. - Stykał się jedynie z murem milczenia - dodaje.
Wydało się, że swoistym oknem na sprawę będzie internet. Tyle tylko, że pan Roman przez cały ten czas szukał siostry Engelberty.

Tak bowiem brzmiało jedno z jej klasztornych imion. Równocześnie starsi gorliczanie wracali wspomnieniami do przeszłości, przywoływali owe „dziwne” historie z diabłem w roli głównej.

- Zastanawiało mnie powiązanie cioci i owego czarta - opowiada. - Bo jeśli pojawiał się w opowieściach, to nie jako zły duch niosący zniszczenie i śmierć, ale bardziej folgujący sobie psotnik. Poza tym niemal każdy podkreślał, że ciocia, gdy przebywała w Gorlicach, ostrzegła wielu ludzi przed niebezpieczeństwem. Skąd o nim wiedziała, czy podpowiadał jej to ów diabeł, czy miała jakieś wizje - komentuje.

Po chwili wzdycha: tego już nigdy się nie dowiemy.

Przyjaźń z siostrą Faustyną Kowalską
Pan Roman, gdy usłyszał jakże znamienne dla niego: czekam na ciebie, po prostu wsiadł w autobus i pojechał do Ostrowca Wielkopolskiego. Wiedział, że teraz już nie wolno niczego odkładać w czasie, bo nikt przecież nie wie, ile komu go zostało. Tym bardziej że siostra Józefa niedługo wcześniej złamała biodro, w zasadzie nie chodziła. Z każdym dniem była słabsza.

- Wszedłem na piętro, do klasztornej celi, w której leżała i natychmiast poczułem ulgę i spokój. I jeszcze radość, że udało mi się spełnić wolę taty - odnalazłem jego siostrę - wspomina Schindler.

Wzruszony, milknie na chwilę. - Z ciocią albo jak kto woli, siostrą Józefą rozmawialiśmy bardzo długo - wspomina. - Opowiedziałem jej o rodzinie, tacie. Dowiedziałem się o wielkiej przyjaźni, która łączyła ją z siostrą Faustyną Kowalską - dodaje.

Otóż spotkały się zupełnie przypadkowo w Łagiewnikach. Serdeczność, z jaką podeszła do młodej Józefy, była tak wielka, że ta ostatnia zwyczajnie do niej przylgnęła. Spotykały się potem jeszcze nie jeden raz.

Dużo rozmawiały o wierze, bożym miłosierdziu. Dla Józefy musiała to być niezwykle ważna znajomość, bo nawet wtedy, gdy siostra Faustyna była bardzo chora (na gruźlicę), Józefa nie miała obaw, by się z nią spotykać. Po śmierci Faustyny, Józefa często nawoływała do oddania się bożemu miłosierdziu, do modlitwy, spowiedzi. Opowiadała, jak bardzo ukochała sobie uczestnictwo we mszy świętej, jak wiele jej to dawało. - Było w niej wiele ciepła, serdeczności, gdy trzymała mnie za rękę, jak najbliższego człowieka - opowiada pan Roman.

Cudowna moc modlitwy siostry Józefy

Siostra Józef zmarła 11 maja 2014 roku. Miała prawie 102 lata. Schindlerowie, zawiadomieni przez zakonnice, pojechali na pogrzeb. Zaskoczyło ich dosłownie morze ludzi.

- Przyjechali z różnych krańców Polski - opisuje. - Gdy powitano nas jako jedynych żyjących przedstawicieli rodziny, podchodzili i z wielką serdecznością dziękowali, że mieli okazję spotkać się z ciocią - dodaje.

W pamięci Schindlera utkwiła opowieść kobiety, która przyjechała z Żor. Opowiadała o swojej córce, ciężko chorej młodej kobiecie, której lekarze nie dawali szans. Miała się za nią modlić właśnie siostra Józefa.

- Kobieta wyzdrowiała, jest teraz organistką w jednym ze śląskich kościołów - wspomina jeszcze. - Podszedł do nas jeszcze inny mężczyzna. Powiedział tylko, że dzięki zakonnicy żyje - podobnie, miała się modlić o uzdrowienie i przez sto dni chodziła do niego do szpitala - dodaje.

Potem okazało się, że przez wszystkie te lata siostra służyła w różnych zgromadzeniach. Często zmieniała miejsce pobytu. Dlaczego tak się działo? Tego już dzisiaj nie wie pewnie nikt.

Dla Schindlera najważniejsze jest, że udało mu się spełnić wolę i marzenie taty. Jest spokojny, wierzy, że całe rodzeństwo, rozdzielone na ziemi, jest już razem. Gdzieś indziej, ale razem.

Gazeta Gorlicka

Czytaj najnowsze informacje z Gorlic i okolic

WIDEO: Poważny program - odc. 5: kariera w Krakowie

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska