O ogniu, który zaczął unicestwiać wielki kurnik na fermie drobiu w podsądeckiej miejscowości Mystków, oficer dyżurny Stanowiska Koordynacji Ratownictwa Państwowej Straży Pożarnej w Nowym Sączu zaalarmowany został o godz. 21.20 w czwartek.
Informacja, że płonie budynek mający około 130 metrów długości i szeroki na kilkanaście metrów, a w znacznej części jego konstrukcja jest drewniana, spowodowała poderwanie do akcji znacznych sił zarówno PSP jak i OSP.
Trudność akcji wzmagał kilkunastostopniowy mróz, mogący powodować zamarzanie wody w wężach, gdyby choć na moment przerwane zostało jej tłoczenie przez pompy.
Tymczasem najbliższy hydrant, mogący być wystarczająco wydajnym punktem zaopatrzenia w wodę, znajdował się w odległości aż sześciu kilometrów. Przy iście syberyjskim mrozie budowa tak długiej magistrali przesyłowej z węży strażackich absolutnie nie wchodziła w grę. Wodę musiały transportować samochody strażackie. Wymijanie się na górskiej, zaśnieżonej i śliskiej drodze wielkich wozów strażackich jadących z wodą i po wodę, było nader niebezpieczne.
Już w trakcie akcji gaśniczej do wnętrza budynku kurnika runął jego olbrzymi dach, którego drewniane elementy bardzo szybko osłabił ogień.
Tymczasem strażacy musieli dzielić swe siły pomiędzy gaszenie płonącego kurnika i ratowanie i ratowanie zaplecza tego obiektu, gdzie mieściły się m.in. pomieszczenia socjalne dla pracowników oraz magazyny. Z tych pomieszczeń ewakuowano najcenniejsze wyposażenie i dokumentację fermy.
Do akcji gaśniczej i ratowniczej, prowadzonej w ekstremalnych warunkach klimatycznych, ściągnięto aż 17 straży pożarnych.
Ponieważ walka z żywiołem przedłużała się, zorganizowano specjalny punkt, w którym strażacy mogli regenerować siły gorącymi napojami.
W Mystkowie gaszenie płonącego kurnika, a także niezbędną częściową rozbiórke jego zniszczonej ogniem konstrukcji, strażacy zakończyli dopiero po dwunastu godzinach bardzo trudnej akcji. Ostatnie wozy strażackie odjeżdżały z pogorzeliska około godz. 9 rano w piątek.
Przyczyny pożaru nie są znane.