Kraków: śmierć w nocnym klubie. W "Moulin Rouge" zginął znany judoka
Kraków: śmierć w nocnym klubie "Moulin Rouge". "Może teraz uda się zamknąć ten klub"
Kraków: mężczyzna śmiertelnie raniony nożem w klubie nocnym
Kraków: śmierć w nocnym klubie. Sześć osób zatrzymanych
Całe dorosłe życie 36-letniego Pawła Pytlińskiego związane było z Krakowem. Od kiedy judo traktował jako dodatek do pracy ochroniarza, nieoczekiwanie zaczął odnosić życiowe sukcesy: srebrny i brązowy medal indywidualnych mistrzostw Polski.
Pracował na bramce klubu nocnego przy trasie na Warszawę, śmierć dopadła go w oddalonym o kilka kilometrów lokalu na ul. Pilotów. Pytliński zrobił przysługę klientowi i po zakończeniu pracy pojechał z nim do klubu Moulin Rouge...
Tragedia rozegrała się w środku. - Z tego, co wiem, troje gości zaczęło Pawła zaczepiać, a wiadomo, że nikt z nas nie pozwoli sobie na takie traktowanie. Zwłaszcza taka osoba jak Paweł, od lat pilnująca porządku w klubach. Pewnie wywiązała się bójka. Jeden z mężczyzn wyciągnął nóż i uderzył Pawła w pachwinę, a dokładnie, w tętnicę udową - mówi Krzysztof Wojdan, trener i koordynator judo w TS Wisła.
Drogi szkoleniowca i zawodnika przecięły się na mistrzostwach Polski w Gdańsku w 1992 roku. 15-letni junior Pałacu Młodzieży Tarnów w pierwszej walce trafił na starszego o 9 lat Wojdana, późniejszego uczestnika IO w Atlancie. Pojedynek młokosa z doświadczonym seniorem zakończył się szybko.
- Po latach śmialiśmy się, bo walka była naprawdę krótka. Po niej, jako junior, Paweł zaczął przyjeżdżać na treningi na Wiśle, aż w końcu po maturze przeniósł się do Krakowa - wspomina 45-letni trener.
Pierwszą stancją pochodzącego z Tarnowca (gm. Tarnów) Pytlińskiego był hotelik sportowy w sąsiedztwie hali "Białej Gwiazdy". Obiekt, nazywany "kuźnią talentów", kilka lat temu został wyburzony.
Pytliński skończył AWF z dyplomem magistra na kierunku wychowanie fizyczne, ale był świadom, że do roli pedagoga nie ma predyspozycji. - Wątpię, żeby z uwagi na swój charakter odnalazł się w roli nauczyciela - przyznaje Filek.
Pierwsze nieporadne próby Pytlińskiego w roli szkoleniowca zapamiętał Krzysztof Węglarz, inny judoka Wisły z kręgu przyjaciół Pytlińskiego. - On po prostu nie mógł się dostosować, a przy dzieciach nie wszystko wypadało mówić - opowiada reprezentant Polski.
"Pytel", jak nazywali go koledzy, czuł się za to świetnie w roli życiowego guru. Dojrzały judoka bogatym bagażem przeżyć dzielił się z najbliższym otoczeniem.
- Był prawdziwym mentorem, miał niebywałe doświadczenie. Z chłopaczka, który przyjechał do Krakowa, wyrósł na gościa, który cieszył się ogólnym poważaniem. Miał w sobie coś takiego, że warto było go posłuchać - mówi Filek.
Pierwszy kontakt z Pytlińskim nie wywoływał miłych wrażeń. Na pierwszy plan przebijała się jego natura samotnika i dystans właściwy osobom niedostępnym. - Paweł wydawał się gburem, wyglądał na nadąsanego. Później pojawiało się miłe zaskoczenie, bo w bliższych relacjach był sympatycznym i serdecznym człowiekiem - mówi Węglarz.
Pytliński startował w coraz wyższych kategoriach wagowych, i od 2003 roku zaczął osiągać sukcesy, walcząc w wadze 100 kg. Rozpoczął pracę w klubie nocnym i pozostał w nim aż do śmierci. - Gdy ktoś jest dobrym bramkarzem to na jednej bramce zostaje na lata, i właśnie to wystawia Pawłowi jak najlepsze świadectwo. On czuł tę robotę, znał się na niej jak mało kto.
W szczerych rozmowach Pytliński zwierzał się, że czasami ma dość pracy, ale minorowy nastrój szybko mijał, bo nie miał pomysłu na inne życie. Myślał o własnym biznesie, ale najbliżej wywrócenia swojego życia do góry nogami był przed kilkoma laty. Zapragnął pracować w policji.
- Rozmawiał na ten temat z jednym z komendantów, lecz niestety miał w papierach jakąś bójkę z młodzieńczych lat, a do policji trzeba mieć czyściutką kartotekę. Ktoś chciał mu pomóc, ale nic nie dało się wskórać. A szkoda, bo gdyby pomysł wypalił, dziś nie rozmawialibyśmy o Pawle w czasie przeszłym - żałuje Węglarz.
Pytliński, mieszkający ostatnio na ul. Bociana w dzielnicy Prądnik Biały, coraz poważniej układał sobie relacje z dziewczyną. O tym, że mógł nosić się z zamiarem zmian w swoim życiu, przebiegającym według schematu: spanie do południa, trening i praca w nocy, świadczą jego marzenia o zostaniu ojcem.- Powtarzał, że chciałby mieć syna - mówi Węglarz.
Na cisnące się na usta pytanie, czy Pytliński mógł zabrać ze sobą tajemnicę, która 30 sierpnia kosztowała go życie, przyjaciele odpowiadają: - Nie, ktoś na pewno miałby informacje. Kraków jest grajdołem, w którym wszyscy wszystko wiedzą - zapewniają.
Zabójca jest na wolności. Policja prowadzi śledztwo.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+