Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sobczuk. Uniewinniony i co dalej?

Redakcja
Bogusław Sobczuk (63 l.)  grał m.in. w "Człowieku z marmuru", "Bez znieczulenia", prowadził z Jerzym Stuhrem  telewizyjne "Spotkania z Balladą"
Bogusław Sobczuk (63 l.) grał m.in. w "Człowieku z marmuru", "Bez znieczulenia", prowadził z Jerzym Stuhrem telewizyjne "Spotkania z Balladą" Wojciech Matusik
O tym, jak chciałby żyć, już bez piętna osoby oskarżonej o molestowanie seksualne 5-letniego syna, opowiada Bogusław Sobczuk - znany krakowski konferansjer, aktor i dziennikarz w rozmowie z Małgorzatą Iskrą.

Jakie emocje Panu towarzyszyły, gdy po siedmiu latach od chwili oskarżenia o molestowanie syna, usłyszał w sądzie wyrok uniewinniający?
- To było uczucie porównywalne z wrażeniem, jakby człowiek wyszedł z nieapetycznego, dusznego pomieszczenia na wiatr. Ta chwila jest nie do opowiedzenia. Wszyscy mnie pytają o ulgę i satysfakcję. Takie odczucia mi wtedy też towarzyszyły, ale powiedzieć, że się czuło ulgę, to mało i banalnie.

A czy poczuł Pan, że w związku z wyrokiem uniewinniającym Pana życie jakoś się zmienia?
- Będzie mi łatwiej robić to, co cały czas i tak robiłem - myślę o swojej aktywności profesjonalnej, zawodowej. Natomiast w moim odczuwaniu, w mojej samoświadomości, nie zaszła najmniejsza zmiana. Przed dwoma laty powiedziałem już czytelnikom "Gazety Krakowskiej", że w związku z przebiegiem procesu, z błędami proceduralnymi popełnionymi przez sąd, przez całą tę sytuację, cały świat mi się zdekomponował. I tak jest nadal. Nic się tu, niestety, nie zmieniło.

Obawia się Pan, że wyrok - na razie nieprawomocny - ostatecznie może okazać się dla Pana niekorzystny?
- Przypuszczam, że wyrok zostanie zaskarżony. Wystarczająco dobrze poznałem bowiem sądowe procedury, żeby wiedzieć, że decyzja sądu, tak drastycznie różna od wyroku instancji pierwszego procesu, musi wzbudzić reakcję prokuratury. W przeciwnym razie trzeba by odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zamknięto niewinnego człowieka i dlaczego sądzono go przez siedem lat. Lecz wiem też, że sąd apelacyjny, który będzie rozpatrywał to odwołanie, sprawdzi przede wszystkim poprawność proceduralną tego procesu, a według wiedzy mojego obrońcy - chcę to powiedzieć - znakomitego adwokata Andrzeja Pateli, ten proces, w przeciwieństwie do pierwszego, nie jest obarczony błędami proceduralnymi. Nie daje to więc powodów, by skierować go do ponownego rozpatrzenia. Jestem jednak spokojny przede wszystkim dlatego, że wiem co zrobiłem, a czego nie zrobiłem. Wiem kim jestem, a kim nie.

Wiedzieli to też przyjaciele. Wspierali Pana.
- Ilość oraz intensywność głosów, które się pojawiły po ogłoszeniu wyroku uniewinniającego i oczyszczającego mnie z zarzutów, pozwoliły poczuć, że ludzie wyrażali radość z powodu fortunnego obrotu moich losów i własną satysfakcję, że stało się tak, jak powinno. Wszystkim, którzy nie opuścili mnie, jestem wdzięczny. Ale od razu dodam, że to było jak słodkie ze słonym, bo wyrazy sympatii wyzwalały moją irytację, a nawet wściekłość, bo przecież prawda od początku była taka sama, ani na jotę przez te siedem lat nie zmieniła się moja sytuacja dowodowa. Dlaczego więc od razu nie dało się powiedzieć: nie ma winy? Dlaczego musiałem na to czekać siedem lat, a mój syn ponosić największe tego koszty? Jeśli nie ma materiału, żeby skazać, nie ma też, by oskarżyć.

Procesy o wykorzystywanie seksualne dzieci były przed laty dla polskiego wymiaru sprawiedliwości czymś nowym, z czym być może nie umiał sobie profesjonalnie radzić.
- Przypuśćmy, że pani żartuje, ale i tak byłby to kiepski dowcip. A serio - to po prostu niedopuszczalne. Nie wolno w taki sposób tłumaczyć błędów, niestaranności, niekompetencji. Wymiar sprawiedliwości powinien być dla nas punktem odniesienia, konstrukcją oparcia. Nie może w nim być miejsca na wątki polityczne czy towarzyskie. Ludzie publiczni, jak ja, są bardziej widoczni, ale nie można z tego robić elementu gry. Zwłaszcza gdy w tej grze ofiarą może zostać ktoś stojący obok, a w tym przypadku nie "byle kto", bo moje dziecko.

Zapowiada Pan wniesienie zażalenia na działalność prokuratury. I przeciw niektórym mediom?
- Prawo do pomyłek ma każdy, ale istnieją zawody szczególne. Nie da się powiedzieć: sorry, operując zaszyliśmy panu nożyczki, to przez nieuwagę; sorry, zafundowałem panu siedmioletnie postępowanie, bo źle zinterpretowałem zeznania. Ale czymś dramatycznym jest, kiedy strona przeciwna mówi: no trudno, stało się. Tu się kończy możliwość porozumienia.

Da się wycenić straty?
- Nie da się.

Gdy przed dwoma laty proces zaczynał się od początku, obawiał się Pan, czy nie pogłębi on traumy syna. Udało się ustrzec dziecko przed kolejnym przesłuchaniem?
- Nie udało się tego uniknąć, ale nie mam pretensji do sądu, gdyż uczynił to, na co pozwala mu stan prawny. Przesłuchanie odbyło się za zgodą prokuratora i oskarżycielki posiłkowej, czyli matki. Mam natomiast pretensję do systemu, który pozwala na takie praktyki. Tym bardziej że biegli - i to obu stron procesowych - odradzali ponawianie przesłuchiwania. Jednak uważam, że największej krzywdy moje dziecko doznało w wyniku trwającej przez wiele lat tak zwanej psychoterapii. Leczenie psychiki, której nic się nie stało - w kontekście postawionych mi zarzutów - można porównać z wykręceniem ręki w nienaturalnej pozycji i zagipsowaniem jej na kilka lat. Łatwo sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać po zdjęciu gipsu. I to jest największa bieda, opresja, nieszczęście, jakie zgotowano mojemu synowi.

Jeśli oskarżenie o molestowanie syna jest, jak Pan twierdzi, wyłącznie zemstą partnerki za zdradę, to czy wykształcona inteligentna kobieta nie miała świadomości, że największy koszt poniesie jej dziecko?
- Wymienione cechy tej osoby nie miały w tej sytuacji żadnego znaczenia - znaczenie miała cecha wyrażająca się przez postawę "zemsta ponad wszystko". Taka intencja często bywa mało precyzyjnie adresowana. Oczywiście, można było sobie wyobrazić, że uderzając takim zarzutem we mnie, uderzy się przede wszystkim w dziecko. I przewidzieć, że ja się będę bronił, a dziecko - nie. Wie pani, w każdej chwili tak zwanego rozwoju wypadków można było - usiłując naprawić, powiedzmy oględnie, swój błąd - wycofać oskarżenie, nawet nie bacząc na prawne tego konsekwencje! Jednak by zdobyć się na taki krok trzeba być osobą niemałego formatu. Ale przecież położone na szali dobro dziecka w pełni tłumaczyłoby taki gest, więc, teoretycznie, wcale bym się nie zdziwił, gdyby kogoś było na coś takiego stać. Nie dziwię się jednak, że w tym przypadku tak się nie stało, bo to, jak powiedziałem, kwestia formatu człowieka.

Od siedmiu lat nie widział Pan syna. Czy taka możliwość pojawi się dopiero wraz z uprawomocnieniem się wyroku uniewinniającego?
- Sądzę, że w sformułowanym wyroku sądu rejonowego będzie również decyzja o uchyleniu zakazu kontaktowania się z synem. Spodziewam się tego, ale niewiele to zmieni w realnej sytuacji.

Jak Pan sobie wyobraża spotkanie z 13-letnim już synem?
- Wyobrażałem sobie to sto i tysiąc razy. Żeby nie zwariować nie będę sobie wyobrażał dalej. To zależy od tak wielu czynników, że wyobraźnia zawsze będzie niedoskonała. Życie to rozstrzygnie. Przez życie rozumiem: świat, środowisko, otoczenie i jego samego. Przed siedmiu laty był mały, nie czytał gazet i nie zaznał trucizny tabloidów. W tej chwili jest młodym człowiekiem, który wiele rozumie. Pytanie tylko, czy aktualna wiedza zostanie mu przekazana z intencją pozytywną. I czy zostanie przekazana przez ludzi, którzy wiedzą, co znaczy dla niego ratunek, dobro?

Bierze Pan pod uwagę sytuację, że syn nie będzie chciał spotkania?
- Dopóki nie będzie intencji tego spotkania ze strony syna, dopóty spotkania nie będzie. Nastąpi wtedy, gdy on będzie pragnął. Ja chciałem cały czas, a sąd cały czas mówił: nie wolno. Przypuszczam, że jeszcze przez pewien czas mój syn będzie traktował ten problem niesamodzielnie, ale przecież dorasta, a w sytuacji specjalnej, w jakiej obecnie się znalazł, jego dążenie do prawdy będzie mocniejsze, a dojrzewanie przyspieszone.

Wie Pan coś o nim?
- Chociaż nie widziałem go od bardzo dawna, wiem o nim dużo. Wiem, kim jest, jak wygląda, jak się ubiera, jakie nosi okulary. Wiem, że pięknie czyta, ładnie mówi, jest świetnym pianistą i że lubią go koledzy. Nie wiem tylko, gdzie mieszka, ale to nie ma znaczenia. Kiedyś mieliśmy doskonałe relacje. Trwam więc w nadziei, że da się je z czasem odbudować.

A na razie?
- Reaguję na świat, który dostarcza powodów, żeby zauważyć rzeczy miłe i dobre. To jest najprostsze remedium, aby przetrwać kataklizm podobny mojemu. Żyłem tak zresztą przez te siedem lat, pokonując także wielkie trudności, ale żyłem i nie utraciłem zdolności dostrzegania urody świata i atrakcyjności życia.

Co Panu teraz daje siłę napędową?
- Przed dwoma laty po raz pierwszy w życiu ożeniłem się. Magda jest osobą, która chciała być ze mną, odkąd mnie spotkała, a było to dawno temu, gdy jeszcze była uczennicą. Zrozumiałem, że nie mogę przegapić spotkania człowieka, który chce tylko jednego: bycia ze mną. Złe wybory człowiek sobie zawsze z czasem jakoś wytłumaczy, ale w przypadku Magdy nie darowałbym sobie błędu niezauważenia, przegapienia. Ale ważność tego wszystkiego podnosi okoliczność najważniejsza: za miesiąc urodzi nam się dziecko.

Czy dramat syna wywołuje w Panu jakąś autorefleksję? Inaczej Pan będzie wychowywał dziecko, które się narodzi?
- Jeszcze nie mogę o niczym mówić w czasie przeszłym. To co było okropne, niewyobrażalne, trwa, trwają tego konsekwencje. Przecież nadal nie mogę się widzieć ze swoim synem. Ale za miesiąc po raz drugi zostanę ojcem. I wiem na pewno, że nie będę innym ojcem niż poprzednio starałem się być i byłem. Też do tego kompletnie psychicznie nieprzygotowanym, jak każdy. Wcześniej można kupić wyprawkę i wózek, jeszcze wymyślić imię, a cała reszta jest już a vista. To jest najważniejsza improwizacja w życiu. Poza tym wiem, jak to jest, gdy się jest ojcem dziecka od zera do sześciu lat. Potem moje ojcostwo zostało zawieszone, ale przecież mam nadzieję, że jest to - chociaż terminowo nieokreślona - to jednak prolongata. Wiem, że sam jestem starszy o doświadczenia ostatnich lat.

Czy mądrzejszy?
- Nie, dlatego że ta wiedza do niczego nie jest mi potrzebna.

Jednak, czy widzi Pan jakieś swoje błędy, czy za kłopoty wini wyłącznie innych?
- Odpowiedź na pytanie: "Czy to świat mnie zaatakował, czy sam nie byłem bez winy", wbrew pozorom nie jest taka skomplikowana. Byłem i jestem bez winy, bez winy rozumianej w kategoriach prawnych i w kategoriach dobra i zła. Dobrzy rodzice wiedzą, co niesie krzywdę, a co dobro, co szczęście, a co niedolę ich dziecku. I nie trzeba szczegółowych rozważań prawnych, żeby kwalifikować jako dobre lub złe postawy, czy sposób bycia wobec własnych dzieci. Człowiek, który krzywdzi, z całą pewnością wie, że krzywdzi. Więc w tej sferze nie mam sobie nic do zarzucenia. Natomiast nie daruję sobie naiwności, z jaką reagowałem, a w istocie nie zareagowałem, na ostrzeżenia przyjaciół o nielojalności tej kobiety, o jej konkretnych wobec mnie zamiarach. Do końca desperacko chciałem wierzyć, że jestem z kimś, kto nie może zrobić takiej rzeczy, jak oskarżenie mnie o krzywdzenie syna, którego kocham. Reagując wtedy, mogłem uratować i siebie, i syna przed koszmarem tych siedmiu lat.

Jak oceniłby Pan bilans życiowy tego czasu?
- Przed ośmiu laty ktoś mi powiedział: "Zniszczę cię", a ja żyję, istnieję, postrzegam i rozumiem świat, jestem otoczony ważnymi dla mnie ludźmi, zaczyna się przy mnie nowe życie. To aktywa. Ale zaznałem też lęku, biedy, upokorzenia. Najważniejsze jest jednak coś, o czym staram się nie myśleć zbyt często i mówić bez emfazy, ale najczęściej tylko na staraniach się kończy: zaznałem siedmiu lat ojcostwa bez dziecka, a mój syn przez tych siedem lat był dzieckiem bez ojca. Myślę, że ktoś, kto to wszystko obmyślił, też chyba zrobił sobie jakiś bilans. Nie wyobrażam sobie wagi takiego bilansu dokonanego przez osobę, która zdecydowała się realizować groźbę "zniszczę cię" kosztem własnego dziecka.

Mówi Pan, że jest ufny wobec ludzi. To i chyba z nadzieją oddaje się Pan losowi?
- Na to, co mi się zdarzy w życiu, patrzę z nadzieją. Wierzę, że wszystko jest możliwe. Wśród tego możliwego widzę dziś dwie rzeczy: że za kilka tygodni urodzi mi się dziecko i że znajdę, a jak nie znajdę, to sam zbuduję drogę, która mnie doprowadzi do syna. Pamiętam, co mi powiedział na początku tych dramatycznych wydarzeń psycholog prof. Zbigniew Nęcki: żebym nie tracił ducha, że jeśli do czasu rozłączenia mnie z synem nasze relacje były dobre, to spowodowały stan "zaimpregnowania" tym dobrem świadomości, pamięci i emocji dziecka, który pozwoli na to, że będziemy mieli szanse do siebie wrócić. Wrócić - mimo czasu, mimo dramatycznych zdarzeń, a przede wszystkim mimo skutków psychoterapii będącej w istocie drenażem mózgu i wszczepianiem fałszywych wspomnień. Ta opinia przez cały czas trzymała i trzyma mnie przy życiu. I myślę, że moje życie będzie się teraz toczyło dwutorowo: jednym kierunkiem jest mój syn, a drugim nowa rodzina. Obydwa są ważne tak samo. Obydwa są najważniejsze.

Wybierz małopolską miss internetu. Zobacz zdjęcia pięknych dziewczyn!
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Rzucił się z nożem na kolegę przy grillu
Maciej Szumowski stał się legendą. Idź jego drogą. Wejdź na szumowski.eu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska