KSW to prywatne przedsięwzięcie biznesowe, monetyzujące rosnącą popularność mieszanych sztuk walki na tyle skutecznie, że współpracująca z nim telewizji Polsat nie narzeka na widownię i dochody ze sprzedaży płatnych transmisji.
Okazuje się wręcz, że KSW generuje znacznie większe zyski niż imprezy pięściarskie, stąd też uznano za nieopłacalne dublowanie z grudniową imprezą gali Polsat Boxing Night i tę drugą odwołano.
Tym samym Krzysztof „Diablo” Włodarczyk dowiedział się, że jego rozpoznawalność, było nie było eksmistrza świata, jest niczym w porównaniu ze sławą niejakiego Popka, samookaleczającego się miernego rapera, a boks ustępuje miejsca formule mieszanych walk dziwolągów. Biznes jest biznes. Kawulski, razem ze swoim wspólnikiem Martinem Lewandowskim, zorganizują nawet walkę Anji Rubik ze słomianym chochołem, jeśli tylko będzie można dobrze to sprzedać.
Jeśli ktoś tu cierpi, to nie widzowie - bo oni zawsze mają wybór - lecz walczący w MMA prawdziwi zawodnicy. Oficjalnie mówią, że nie mają nic przeciwko takim pojedynkom - wiadomo, po co zrażać do siebie KSW - nieoficjalnie załamują ręce nad żałosnym poziomem takich hucp.
Chcą, żeby ludzie uważali ich za normalnych sportowców - nawiasem mówiąc, MMA na pewno kiedyś znajdzie się na igrzyskach - a tymczasem u nas dzięki KSW ich dyscyplinę w segmencie telewizyjnej rozrywki pozycjonować należy gdzieś pomiędzy „Gwiazdami tańczącymi na lodzie” a „Azją Express”. Parafrazując znane hasło: cyrk jest śmieszny, nie dla zawodowców.
Z cyklu: SPORTY BEZ FILTRA - Przemysław Franczak