Damiana od niedzielnego późnego popołudnia szukali policjanci, strażacy ochotnicy, specjalna grupa ratowników z psami i załoga helikoptera wyposażonego w kamerę termowizyjną. Pomagali znajomi chłopca i mieszkańcy Spytkowic, Brzeź-nicy i Marcyporęby. Wszystko na próżno. Nastolatka znaleziono martwego w zagajniku, tuż przy płocie niezamieszkałych zabudowań w Marcyporębie.
- Pewnie chciał sobie tędy skrócić drogę do stacji kolejowej w Brzeźnicy. Prowadzi tędy szlak turystyczny - mówi Marian Bolek z Marcyporęby. Dodaje, że w lecie pewnie by mu się udało dojść do celu, ale nie w zimie. - Lepiej główną drogą by było. Doszedłby - wzrusza ramionami.
Damian w sobotni wieczór bawił się na "osiemnastce" kolegi w domu ludowym w Marcyporębie. Z imprezy wyszedł po piątej rano w niedzielę. Telefonował do rodziny. Chciał, aby ktoś go zabrał do domu autem. Potem wysyłał - jak ustalono - puste SMS-y. Jeszcze po siódmej widział go na polnej drodze jeden z mieszkańców sołectwa. Potem zniknął. Zaniepokojona rodzina zawiadomiła w południe policję.
Poszukiwania ruszyły po piętnastej w niedzielę. Uczestniczyły w nich dwie jednostki zawodowej straży i siedem jednostek OSP, w tym grupa poszukiwawczo-ratownicza z czterema psami z OSP Kęty. - Nasza jednostka ruszyła wprost ze szkolenia w górach przy grocie Komonieckiego - mówi Jerzy Herma, przewodnik psa. Dodaje, że z powodu zimna i ciemności akcję przerwano o godz. 21.
Nie mogli się z tym pogodzić znajomi chłopaka i rodzina.
- Przeszliśmy nawet torowisko od Brzeźnicy do Spytkowic. Szukaliśmy go do drugiej w nocy - mówi Arkadiusz Rybarczyk ze Spytkowic. A Czesława Bolek z Marcyporęby dodaje, że w nocy widziała latarki, światła. Do końca mieli nadzieję, że chłopak odnajdzie się cały i zdrowy.
Poszukiwania wznowiono wczoraj rano. Po odprawie przed komisariatem policji w Brzeźnicy, którą poprowadził dowódca akcji komisarz Sławomir Urbanowski, zastępca naczelnika Wydziału Prewencji w KPP w Wadowicach, grupy wyjechały w teren. Zaczęły akcję w miejscach, w których poszukiwania przerwano. Na miejsce wezwano śmigłowiec z kamerą termowizyjną i policjanta z psem tropiącym. Zanim jednak ci dotarli, Damiana znaleziono martwego.
Do ciała jako pierwszy podbiegł zrozpaczony ojciec. Policjanci z trudem odciągnęli go i zabrali do samochodu.
- Taka tragedia - z trudem wykrztusił z siebie Tadeusz Michalec ze Spytkowic, uczestnik poszukiwań. Jemu i wielu ratownikom po policzkach ciekły łzy. Z akcji wracali ze spuszczonymi głowami i w milczeniu.
Chłopiec miał rodzeństwo, brata Mateusza i siostrę Olę.
- Prawdopodobnie zmarł z wychłodzenia organizmu. Więcej powie nam sekcja zwłok - mówi Jerzy Utrata z Prokuratury Rejonowej w Wadowicach.
Jak to możliwe?
Damian pochodzi z pięcioosobowej rodziny. Prócz matki i ojca ma jeszcze dwójkę rodzeństwa. Znajomi twierdzą, że był bardzo dobrym dzieckiem i dobrym uczniem. W jednej z krakowskich szkół zdobywał zawód mechanika samochodowego. We wsi mówiono o nim "złota rączka". Znajomi nie mogą uwierzyć, że nie żyje. Tym bardziej, że należał do Służby Maltańskiej i znał zasady udzielania pierwszej pomocy. Twierdzą też, że prawie nie pił alkoholu. - Może zasłabł, a może tak miał zapisane tam w niebie - mówią spytkowiczanie.