Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Starcia na konwencje przestają być solą kampanii

Agaton Koziński
Konwencja PiS w Warszawie
Konwencja PiS w Warszawie Marek Szawdyn
W ten weekend swoje konwencje organizowały Koalicja Obywatelska, SLD i PSL, dodatkowo PiS miało dwie konwencje regionalne. Jednak sobota i niedziela stały przede wszystkim pod znakiem czarnego PR-u.

Konwój wstydu” kontra „Puste obietnice” - pojedynek tych haseł w kampanii przed wyborami samorządowymi powoli staje się ważniejszy niż kolejne konwencje organizowane przez największe partie. I konwencja programowa PiS z poprzedniego weekendu, i kongres Platformy z ostatniej soboty miały cechę wspólną: ostry atak konkurentów politycznych przeprowadzony dokładnie w chwili, gdy dochodzi do spotkania.

Jeszcze w ostatniej kampanii w 2015 r. na każde większe wydarzenie jednej partii, druga starała się odpowiedzieć drugim „iventem” - tak, żeby nie został w tyle, nie pozwolić rywalom zdominować weekendu czy wręcz tygodnia. Chodziło o to, żeby przynajmniej częściowo zrównoważyć, a najlepiej w ogóle przyćmić konkurenta. Stąd na każde wystąpienie jednego lidera była niemal natychmiastowa odpowiedź przywódcy drugiej strony - a serwisy informacyjne w okolicach godziny 19 siłą rzeczy musiały zestawiać ich wypowiedzi ze sobą.

Teraz jest inaczej. W tym roku najważniejsze nie staje się równoważenie wystąpień czy propozycji rywali. Dziś kluczowe jest uderzenie w przeciwnika - im mocniej, tym lepiej, bo bardziej skutecznie. Przy konwencji PiS Platforma nawet nie szukała pomysłu na to, jak wystąpieniem swojego lidera zrównoważyć przekaz. Zamiast tego odgrzała swój projekt „Konwoju wstydu” - przypominania Polakom za pomocą mediów społecz-nościowych i billboardów ciągniętych na przyczepach przez cały kraj o tym, że ministrowie w rządzie Beaty Szydło (a także ona sama) otrzymali absurdalnie wysokie nagrody.

Ale kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Platforma w sobotę o godz. 10.30 rozpoczynała swoją konwencję programową - ale w internecie, mediach społecznościowych od samego rana huczała rozkręcona przez PiS akcja „Puste obietnice”, przypominająca, czego PO nie zrobiła w okresie swoich rządów.

Wprawdzie partia rządząca przestrzegała jeszcze reguł z poprzednich kampanii, zarówno szef rządu jak i szef partii rządzącej dość szybko odnieśli się do słów, które padły na konwencji Platformy, ale absolutnie nie zamierzali pozostawić sprawy tylko słowom. Gdy tylko spotkanie polityków PO się skończyło, po mediach społecznościowych natychmiast zaczął krążyć filmik wyśmiewający (literalnie) pomysły rywali. W prosty sposób - zapowiedź szybkiej pomocy dla emerytów, którą zapowiedział Schetyna, w filmiku połączono z przyklejaniem na taśmę szyby w mieszkaniu warszawianki przez Rafała Trzaskowskiego.

Oto obecna kampania w pigułce: ważniejsze od własnego pozytywnego przekazu jest szybkie zdyskredytowanie rywala. Obie strony nawet nie czekają, co druga strona zapowie, obieca - przypuszcza atak od razu, jak tylko rywal odtworzy usta. Nie chodzi o to, żeby odnieść się do jego słów, chodzi o to, żeby go zagłuszyć, żeby jego komunikat do wyborców nie dotarł, nie było go słychać.

Oczywiście, polityczny czarny PR, kampania negatywna skierowana w polityczną konkurencję nie są w polskim życiu publicznym niczym nowym. Ale ta kampania jest jednak wyjątkowa pod względem ich zastosowania - nigdy wcześniej nie sięgano po te instrumenty tak często na tak wczesnym etapie kampanii. Nigdy też wcześniej nie sięgano po kampanię negatywną niemalże natychmiast, gdy ma miejsce ważne wydarzenie kampanijne. Do tej pory przyjęte było, że rywal ma szansę się wypowiedzieć, przedstawić swój pomysł. Teraz praktycznie cały czas musi „przekrzykiwać się” przez śmiechy i drwiny, które rozlegają się w mediach społecznościowych właściwie w tej samej chwili, kiedy zaczyna się jego przemówienie.

Oddzielna sprawa, że czarny PR rozlewa się łatwo, bo przekaz pozytywny obu głównych partii jest w tym roku pozbawiony rozmachu, nie ma w nim „efektu WOW”, którym PiS zwrócił na siebie uwagę w 2015 r. (przede wszystkim programem „500 plus”). W poprzedni weekend partia rządząca przedstawiła „piątkę Morawieckiego”, pięć propozycji na wybory samorządowe, które zaprezentował premier. Ale żaden z tych pomysłów (program termomodernizacji „Ciepły dom”, zwiększenie nakładów na domy seniora, program „Nowoczesna gmina”, polegający na rozwoju infrastruktury codziennego użytku w mniejszych ośrodkach, program „100 megabitów na 100 lat niepodległości Polski”, polegający na poprawie infrastruktury internetowej oraz program „Mieszkasz - decydujesz”, czyli wsparcie budżetów obywatelskich w mniejszych ośrodkach) nie rozpala masowej wyobraźni. Pewnie nawet członkowie PiS mieliby problem z wymienieniem z pamięci całej „piątki”.

ZOBACZ PRZYKŁADOWE ZDJĘCIA WRAZ Z OPISAMI NAJCZĘŚCIEJ SPOTYKANYCH GRZYBÓW JADALNYCH, NIEJADALNYCH I TRUJĄCYCH NA KOLEJNYCH SLAJDACH

Atlas grzybów trujących i niejadalnych. Tak odróżnisz prawdz...

Ale pewnie także przedstawiciele Platformy nie umieliby wymienić poprawnie całego „sześciopaku”, który w sobotę zaprezentował Schetyna. Przewodniczący Platformy zaproponował sześciopunktowy plan na wybory samorządowe. Gdyby wygrał, zamierza on: po pierwsze, poprawić jakość szkół powszechnych, w tym podnieść pensje nauczycielom, po drugie, zapewnić bezpłatną komunikację miejską wszystkim uczniom, po trzecie, uczynić obowiązkiem wszystkich samorządów w Polsce pomoc osobom starszym, po czwarte, zakazać sprowadzania do Polski śmieci i toksycznych odpadów, po piąte, dokończyć projekt budowy „schetynówek” i „orlików” i po szóste, zlikwidować dwuwładzę urzędów wojewódzkich i marszałkowskich, wprowadzić jednego gospodarza w regionach.

Żaden z tych pomysłów nie miał w sobie magnetyzmu poruszającego tłumy. I po konwencji Platformy najwięcej mówiło się o Barbarze Nowackiej, która zdecydowała się dołączyć wraz ze swoim ugrupowaniem Inicjatywa Polska do Platformy Obywatelskiej. Ale nawet ta operacja nie przebiegła bezboleśnie. Na wieść o decyzji Nowackiej, z Inicjatywy Polskiej wystąpiła jedna z najbardziej rozpoznawalnych osób w tym ruchu Paulina Piechna-Więckiewicz, która w kampanii wyborczej w Warszawie wspiera Jana Śpiewaka.

W sytuacji, gdy główne partie polityczne mają tak świetnie rozwinięte umiejętności atakowania samych siebie, możliwość przebicia się z własnym przekazem pojawia się tylko wtedy, gdy zrobi się to z zaskoczenia. Taką polityczną partyzantkę zaprezentował w niedzielę Patryk Jaki. Od kilku dni powtarzał, że w niedzielę przedstawi projekt, który całkowicie odwróci bieg kampanii warszawskiej - ale jego otoczenie było bardzo szczelne, przed rozpoczęciem prezentacji nie wypłynęły żadne szczegóły. Nawet dobrze poinformowani dziennikarze wiedzieli jedynie, że prezentacja będzie dotyczyć tego, jak ma być zorganizowana wzorowa dzielnica w stolicy.

Podczas niedzielnej prezentacji Jaki przedstawił wizję stworzenia 19. dzielnicy w Warszawie, która ma powstać wzdłuż Wisły (między mostami Poniatowskiego i Grota-Roweckiego). Według założeń, stanie się ono terenem kreatywnym, gdzie w jednym miejscu znajdzie się obszar dla biznesu, ale także dla osób szukających aktywnego odpoczynku. Całość ma być bardzo zielona, spełniająca surowe wymagania, jakie stawia się terenom objętym programem Natura 2000.

Jakiemu udało się przedstawić (przynajmniej na poziomie slajdów) ambitną wizję przebudowy centrum stolicy. Rozmach prezentacji połączony z tajemnicą, którą się udało utrzymać wcześniej, sprawił, że zyskał dwie godziny, w czasie których mógł opowiadać o swoim pomyśle. Oczywiście, konkurenci szybko zaczęli ripostować, odnosić się do pomysłu, krytykować go (Trzaskowski stwierdził, że 19. dzielnica to jego pomysł, ruchy miejskie uznały, że to pomysł na oddanie miasta deweloperom), ale jednak te słowa pojawiły się na tyle późno i były na tyle reaktywne, że Jaki swój cel odniósł: jego pomysł został zauważony. W tej kampanii to i tak dużo.

O tym, jak to dużo, przekonały się w ten weekend SLD i PSL. Obie partie też zorganizowały swoje konwencje i też przedstawiły swoje pomysły na wybory samorządowe - ale przeszły one niemalże niezauważone zakłócone starciem kampanii „Konwój wstydu” i „Puste obietnice”. Na nic się zdały lamenty Władysława Kosiniaka-Kamysza i Włodzimierza Czarzastego, aby nie zamykać polskiej polityki do pojedynku PiS z Platformą. Przewaga tych ugrupowań jest dzisiaj tak duża, że takie głosy są tylko wołaniem na puszczy.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Starcia na konwencje przestają być solą kampanii - Portal i.pl

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska