Hodowca ryb ze Starego Sącza twierdzi, że miejscowi urzędnicy go ograbili. Przez ostatnie 17 lat mężczyzna dzierżawił od gminy kilka stawów znajdujących się niedaleko obwodnicy Starego Sącza. W tym okresie wpuścił do nich kilkadziesiąt ton ryb różnego gatunku. Gdy gmina nie przedłużyła dzierżawy największego ze stawów, Wiesław Paszkiewicz był zdruzgotany.
- Tyle lat mojej pracy poszło na marne - żali się pan Wiesław. - Poza tym, przez tę niezrozumiałą decyzję urzędników straciłem mnóstwo pieniędzy. Same ryby, które zostały w stawie, są warte prawie milion złotych - szacuje, pokazując faktury zakupu narybku.
Urzędnicy tłumaczą, że umowa dzierżawy zawarta z panem Wiesławem wygasła. Mieli więc prawo jej nie przedłużać. - W tym czasie rozpoczęliśmy budowę Parku Wodnego na dużym stawie, którym zarządza teraz Miejski Zakład Gospodarki Komunalnej - mówi Kazimierz Gizicki, wiceburmistrz Starego Sącza. - Na jednym akwenie nie może być dwóch zarządców, stąd taka decyzja - dodaje.
Wiceburmistrz przekonuje, że także gmina miała swój udział w zarybianiu stawów.
- Trudno jest nam określić, ile pieniędzy wydał pan Paszkiewicz na prowadzenie swojej działalności - mówi Kazimierz Gizicki. - Ja żadnych faktur od tego pana w ręce nie miałem - dodaje.
Wiceburmistrz twierdzi, że przedsiębiorca musiał liczyć się z ryzykiem poniesienia kosztów, a także z tym, że umowa dzierżawy może wygasnąć.
- Skoro w prowadzonych przez tego pana stawach wędkarze kupowali złowione ryby, to przecież musiał je zarybiać, na tym polega ten biznes - dodaje Kazimierz Gizicki.
Kłopot w tym, że teraz hodowca nie może odzyskać swoich ryb ani też pieniędzy, które na nie wydał.
Dla Wiesława Paszkiewicza zastanawiająca jest postawa urzędników. Gdy prosił o możliwość kontynuowania swej działalności na dużym stawie, usłyszał, że budowa Parku Wodnego współfinansowana jest ze środków unijnych. A wobec tego, zgodnie z prawem, nikt na tym terenie nie powinien czerpać korzyści finansowej. Tyle tylko, że gdy teren przejął w zarządzanie Miejski Zakład Gospodarki Komunalnej w Starym Sączu, opłaty za łowisko nie zniknęły. Za jednodniowe, dzienne łowienie trzeba zapłacić 15 zł, a za nocne 20 zł. Wędkarz, który złowioną rybę będzie chciał zabrać do domu, musi także za nią dodatkowo płacić. Przykładowo za kilogram leszcza - 10 zł, karpia - 15 zł, a sandacza - 30 zł. Pieniądze pobiera MZGK, a więc zasilają one budżet miasta Starego Sącza.
- Wygląda na to, że są równi i równiejsi - oburza się pan Wiesław.
Wiceburmistrz broni się, tłumacząc, że opłaty są pobierane na łowisku, ale już poza obszarem Parku Wodnego, który zajmuje tylko część stawu.
- Umowa dzierżawy nie została przedłużona panu Paszkiewiczowi, bo mieliśmy zastrzeżenia co do jakości utrzymywania przez niego terenu - mówi Gizicki. - Tu nie chodziło o chęć odbierania komukolwiek źródła dochodu - dodaje.
Tymczasem pan Wiesław zwraca uwagę, że tylko dzięki nakładowi własnych sił i środków doprowadził do tego, że starosądeckie stawy są jednym z najlepszych łowisk w Małopolsce.
- Przyjeżdżają tutaj wędkarze z różnych stron Polski, zwabieni możliwością złowienia ogromnych, bo nawet 30-kilogramowych ryb - podkreśla pan Wiesław. - To czyja to zasługa? - pyta hodowca.
Teraz pozostaje mu jedynie przed sądem walczyć z gminą o odzyskanie pieniędzy za utracone ryby.
CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!