Łuczniczka z podkrakowskiego Zabierzowa zaczyna rywalizację jako pierwsza z całej polskiej reprezentacji. Jeszcze przed ceremonią otwarcia igrzysk. Na Maracanę może zdąży.
- Ktoś musiał być pierwszy – śmieje się. - Większy stres? Nie, nie myślę o tym w tych kategoriach. Są zawody, trzeba wyjść i strzelić. Normalna sprawa.
Nie wszystko jednak będzie takie normalne. Uwagę zwraca przede wszystkim arena rywalizacji – Sambodromo da Marques de Sapucai. To ośmiusetmetrowa, idealnie prosta promenada, wzdłuż której ustawione są strome trybuny. I to nie pierwsze lepsze, bo zbudowane według projektu najsłynniejszego brazylijskiego architekta Oscara Niemeyera.
- Rzadko zdarza się na zawodach łuczniczych, że publiczność siedzi tak blisko i będzie jej aż tyle. To będzie tym bardziej ekscytujące, że w fazie pojedynków każdy z nich będzie rozgrywany osobno, czyli inaczej niż zwykle. Będzie doping, dodatkowe emocje. Do tej pory z takim czymś się nie spotkałem, ale myślę, że sobie poradzę – przekonuje Lipiarska-Pałka.
W piątek czeka ją w zasadzie wstęp do rywalizacji – eliminacje.
Można o niej powiedzieć – łuczniczka po przejściach. Na start w igrzyskach czekała długo. Ona sama żartuje, że osiemnaście lat, czyli tyle ile uprawia tę dyscyplinę sportu, ale można też spojrzeć na to inaczej. Kwalifikację olimpijską wywalczyła w ubiegłym roku, ale o tym, że to ona ostatecznie dostanie nominację, dowiedziała się dopiero na początku lipca.
- To nie do wiary, co działo się wokół tej historii – kwituje 29-latka.
W tle jest konflikt z trenerem kadry Janem Lachem, w wyniku którego Polski Związek Łuczniczy do ostatniej chwili zwlekał z decyzją w tej sprawie. Ostatecznie zarząd, niejednomyślnie, przegłosował jej kandydaturę.
- Czy wątpiłam, że się uda? Nie jestem z tych osób, które wątpią. Miałam nadzieję do końca. Wiadomo jednak, tego rodzaju emocje nie są nikomu potrzebne przed tak ważnym startem i nikomu na dobrze nie służą. Tamta sytuacja zostanie w pamięci, ale w tym momencie jestem bardzo pozytywnie nastawiona do startu – przekonuje. I dodaje: - Łucznictwo to jest sport, który czy spokoju i pokory, niewiele rzeczy jest mnie w stanie wyprowadzić z równowagi.
Sambodrom przez przyjazdem na igrzyska widziała tylko na zdjęciach. - Rok temu zapewniano mnie, że nikt z łuczników nie leci tutaj rekonesans, a było zupełnie inaczej. To był taki niemiły akcent. Ale było-minęło – mówi pojednawczo.
Ostatecznie na najważniejszej imprezie pojawiła się tylko ona. Olimpijskiej nominacji nie zdobyła ani męska ani kobieca drużyna (tegoroczne halowe wicemistrzynie świata, z Lipiarską-Pałką w składzie), nie zakwalifikował się też żaden jej kolega do turnieju indywidualnego. Rodzynek.
- Nie mam z tym problemu. Jestem trochę samotnikiem, który chodzi własnymi ścieżkami. Nie nudzę się sama ze sobą – podkreśla zabierzowianka.
Jest ona, łuk, tarcza o średnicy 122 cm oddalona o 70 metrów i 64 rywalki. - Plan jest taki jak zawsze. Nie nastawiam się, że muszę takie a takie miejsce, bo to jest zgubne. Będę po prostu robić krok po kroku to, czym zajmuję się prawie całe życie. Skupienie i technika. I zobaczymy, gdzie mnie to zaprowadzi – uśmiecha się.