W minionym roku na polski rynek trafiło aż 17 tys. nowych suplementów diety. - To rekord! - mówi wprost Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego. To właśnie GIS prowadzi rejestr tych środków spożywczych. Według reklam są „złotym środkiem” m.in. na nadwagę, bezsenność czy impotencję. A do tego znaczna część Polaków niesłusznie traktuje je jako leki.
Dzisiaj w tym spisie figuruje 75 tys. preparatów. Niestety, GIS jest w stanie skontrolować zaledwie kilka procent spośród nich. Przebadanie próbek suplementów zleciła też ostatnio NIK - wyniki są druzgocące. Preparaty, często zwane „produktami medycznymi”, nie tylko nie posiadały cech wskazanych na ulotce, ale też stwierdzono w nich obecność substancji zagrażających zdrowiu. Dlatego inspektorzy uznali, że to „obszar wysokiego zagrożenia, niedostatecznie zdiagnozowane-go i nadzorowanego przez służby państwowe”.
W odpowiedzi GIS przygotował projekt zmian przepisów (musi go jeszcze zaakceptować resort zdrowia), które mają ten patologiczny stan rzeczy poprawić. Np. do wniosku o rejestrację nowego wyrobu producenci będą musieli dołączyć opinię naukową oraz pełny skład produktu. - Napis „suplement diety” na opakowaniu byłby znacznie większy niż teraz, umieszczany w określonym miejscu i oznaczony jednakowym kolorem. Dziś częstokroć jest on mało widoczny i konsumenci myślą, że kupują lek - mówi Jan Bondar.
Ma też powstać lista substancji, które mogłyby być wykorzystywane w suplementach diety, a także limity zawartości witamin i minerałów. Projekt noweli prawa nie precyzuje jednak, kto miałby sprawdzać, czy ustalenia te są respektowane. - Lepiej byłoby, gdyby urzędnicy mogli zażądać udowodnienia przez producenta działania opisanego na ulotce - uważa dr Leszek Borkowski, były prezes Urzędu Rejestracji Leków.
Suplementy: takie „leki”, tylko że nie do końca...
Patologie kwitną. Oto fragment relacji proszącego o anonimowość technika farmaceutycznego. - Otrzymujemy polecenie, by sprzedać jak największą ilość określonych preparatów. Pacjentom proponujemy tańszy „zamiennik” leku w postaci środka spożywczego jedynie uzupełniającego dietę, który niczego nie leczy! To okropne, ale jeśli chcemy pracować, musimy tak postępować - ubolewa.
Ponad połowa Polaków uważa, że suplementy są tak samo kontrolowane jak leki, zaś co trzeci - że są sprawdzane pod względem skuteczności. Ale to nieprawda. Czy pomogą w tym nowe przepisy?
Eksperci są sceptyczni. - Nie jestem wrogiem suplementów, ale opowiadam się za porządkiem i bezpieczeństwem w ich stosowaniu. Niestety, te propozycje niewiele zmieniają - podkreśla dr Leszek Borkowski, były prezes Urzędu Rejestracji Leków. Uważa on, że jedyną drogą jest przeprowadzenie tzw. harmonizacji rynku suplementów. - Urzędnicy przeanalizowaliby dokumentację każdego preparatu i jeśli np. ulotka informuje, że wzmacnia on stawy, producent musiałby udowodnić takie działanie - mówi dr Borkowski.
Aby znaleźć się w rejestrze, każdy producent musiałby też wnieść konkretną opłatę, dzięki czemu kasa państwa zarobiłaby, jak oszacował ekspert, ok. 1 mld zł.
Urzędnicy resortu zdrowia byli zainteresowani tą propozycją. Dlaczego zatem nie ma jej w projekcie? - Lobby suplementów diety jest niezwykle skuteczne, silniejsze od powszechnie uznawanego za wszechmocne lobby producentów leków - komentuje ekspert.
Za sprawą coraz skuteczniejszego marketingu łykamy więc kolorowe pastylki, wypijamy płyny itp. W 2015 roku wydaliśmy na nie ok. 3 mld zł, w 2017 roku 4 mld zł - czyli więcej niż na leki!
POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Autor: Joanna Urbaniec