Pan Tadeusz przebudził się, gdy zgasła lampka nocna w pokoju, w którym spał. Wstał z łóżka i wyciągnął zapasową, ale i ta nie chciała świecić. Wtedy usłyszał dziwne trzaski dochodzące z sieni. Gdy tylko uchylił drzwi ,uderzyła w niego fala gorąca i ciemnego, duszącego dymu.
Sufit i ściany objęte były już ogniem, a z płonącej instalacji elektrycznej sypały się tysiące iskier. Gospodarz nalał wody do garnka i sam próbował ugasić pożar. Bez skutku. Nie dość, że nic nie wskórał, to jeszcze lekko się poparzył.
Uwięziony w domu
Pożar z sekundy na sekundę przybierał na sile, odcinając 71-latkowi drogę ucieczki. Po chwili w ogniu stało też pomieszczenie gospodarcze, nazywane przez niego „kumorką” oraz kuchnia. Tadeusz Piska schował się w niedużym pokoju, na drugim końcu drewnianego domu.
- Próbowałem wydostać się przez okno, ale nie byłem w stanie. Mam chore nogi i nawet zwykłe chodzenie sprawia mi na co dzień duże problemy. Wdrapanie się na okno znajdujące się pół metra nad podłogą było ponad moje siły - opowiada mężczyzna.
71-latek stracił nadzieję na to, że uda mu się wyjść z pożaru cało. Liczył już tylko na cud.
Sołtys jak anioł stróż
Było po północy, gdy Stanisław Starostka - sołtys Łękawicy - wracał z synem Mateuszem z Tuchowa. Jechali drogą od Łękawki, kiedy w oddali zauważyli ogień. Gdy po chwili usłyszeli dodatkowo dźwięk syreny dochodzący z remizy, nie mieli żadnych wątpliwości, iż są świadkami pożaru.
Na miejsce dotarli, jako jedni z pierwszych, zanim na strome zniesienie, gdzie stał dom pana Tadeusza, przyjechał zastęp strażaków z miejscowej jednostki OSP. Ojciec z synem bez zastanowienia ruszyli na pomoc stojącemu w oknie i wzywającemu pomocy mężczyźnie.
- Zrobili to instynktownie, nie zważając na grożące im niebezpieczeństwo. A to było bardzo duże, nie tylko ze względu na wydobywające się z budynku płomienie, ale również z powodu zerwanych linii energetycznych, które groziły śmiertelnym porażeniem - mówi Józef Mazur, komendant gminny OSP, który w nocy z 3 na 4 maja też był na miejscu pożaru.
Podkreśla ofiarność i odwagę interweniujących mężczyzn i już zastanawia się nad tym, w jaki sposób można uhonorować ich za to, czego dokonali.
- Gdyby nie oni, ten 71-latek, uwięziony w płonącym domu, najprawdopodobniej nie przeżyłby pożaru. Najpewniej udusiłby w oparach dymu, który wydobywał się z płonących ubrań, sprzętów i wersalki - dodaje Mazur.
Sam Stanisław Starostka za bohatera wcale się nie uważa. - O czym tu pisać. Nic wielkiego nie zrobiłem. Każdy, widząc wzywającego pomocy człowieka, nie stałby obojętnie, tylko go ratował. Razem z synem jesteśmy strażakami-ochotnikami i zrobiliśmy po prostu to, co do nas należało - odpowiada krótko.
Pożar zabrał mu wszystko
Tadeusz Piska wciąż nie może otrząsnąć się po tym, co go spotkało. Ze łzami w oczach oprowadza po zgliszczach spalonego domu.
- Dobrze mi się tu mieszkało. Myślałem, że dożyję w tym domu do śmierci, a tu w jednej chwili człowiek został o niczym. Wszystko, co miałem, strawił mi ogień - mówi załamany mężczyzna.
71-latka przygarnęła po pożarze kuzynka, która mieszka po sąsiedzku.
- W tym dniu, kiedy się paliło, miejsca sobie nie mogłam znaleźć. Byłam jakaś taka niespokojna. Tak, jakbym to wszystko przeczuwała - opowiada kobieta. Gdy usłyszała o pożarze, od razu pomyślała o tym, czy panu Tadeuszowi udało się wyjść z niego cało.
Pożar był ogromny, a płomienie sięgały kilkunastu metrów w grę. Akcja ratownicza trwała blisko cztery godziny i zakończyła się nad ranem. Spalony budynek nie nadaje się do zamieszkania i trzeba będzie go zburzyć.
- Tadeusz Piska objęty został przez nas doraźną pomocą. Otrzymał żywność i leki. Proponowaliśmy mu też umieszczenie w domu pomocy społecznej, ale nie zgodził się na to. Twierdzi, że chciałby pozostać w Łękawicy - opowiada Maria Kowalska, szefowa Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Skrzyszowie.
Jest na to duża szansa, gdyż sołtys, który go uratował z pożaru, zaangażował się teraz mocno w to, aby zaadaptować pod mieszkanie dla pogorzelca pomieszczenia budynku gospodarczego, który stoi obok spalonego domu.
- Z panem Starostką już raz odbudowywaliśmy inny dom w Łękawicy. To skromny człowiek, który nie lubi rozgłosu, a naprawdę dużo robi. Skoro wtedy się udało, to jestem pewna, że i tym razem sprawa zostanie również doprowadzona do szczęśliwego finału - mówi Maria Kowalska.
Sołtys to dla mnie prawdziwy bohater
Rozmawiamy z prof. Zbigniewem Nęckim, psychologiem społecznym
- Jak nazwać postawę sołtysa Łękawicy? Czy to bohaterstwo?
W dzisiejszych czasach coraz częściej siedzimy zamknięci w swoich domach i gdy rozlega się wołanie o pomoc, to jeszcze mocniej zamykamy drzwi, aby specjalnie się nie wychylać i nie angażować. Najlepiej, gdy ktoś inny pójdzie i nas wyręczy. Postawa tego dzielnego sołtysa jest godna pochwały i uznania.
- Sołtys mógł zostać porażony prądem i sam zginąć. Czy nie lepiej byłoby, gdyby poczekał na przyjazd służb ratowniczych?
Mógł, ale wówczas ten człowiek w tym płonącym domu najpewniej już by nie żył. To właśnie jest bohaterstwo. Nie myśleć o grożącym niebezpieczeństwie, ale z poświęceniem rzucić się drugiej osobie na ratunek. Wyręczanie się w takich sytuacjach strażakami czy ratownikami to zły kierunek myślenia. W taki sposób rodzi się obojętność.
- Czy powinno się nagradzać ludzi za takie postawy?
Wiadomo, że sołtys z synem nie wyciągnęli tego biednego człowieka z płonącego domu dla sławy czy nagrody. Wtedy nie myśleli bowiem o tym. Ale jeśli miałoby się to przyczynić do wzrostu humanizmu wśród Polaków, to jestem jak najbardziej za. Takie zachowania prospołeczne, altruistyczne i pełne humanistycznych wartości trzeba nagłaśniać, aby ludzie nie bali się pomagać.