W piątek skończyła się tygodniowa kampania społeczna "Biała wstążka", którą w Tarnowie organizował MOPS. W jej trakcie ofiary przemocy domowej mogły m.in. uzyskać wsparcie psychologa i prawnika. - Dzięki takim akcjom docieramy do osób, które są krzywdzone, ale boją się o tym powiedzieć - mówi Dorota Krakowska, dyrektor tarnowskiego MOPS. - A my mamy możliwości, by im pomóc, rozwiązać ich problemy.
Przykładem jest pani Katarzyna, która zgodziła się opowiedzieć nam o swoich traumatycznych przeżyciach. Gdy w wieku 26 lat zaszła w ciążę była zachwycona. Dziecko, u jej boku kochający mąż, tego pragnęła najbardziej. Szybko wzięli ślub, zamieszkali razem. Sielanka nie trwała jednak długo. Z domu zaczęły znikać pieniądze. Jej mąż, Mateusz, zmienił się nie do poznania. - Bez powodu bił mnie gdzie popadnie, wykręcał ręce, uderzał w tył głowy, kopał po brzuchu - spuszcza wzrok.
Jego agresywnego zachowania nie mogła sobie wytłumaczyć. W końcu dowiedziała się, czym ono jest spowodowane. Okazało się, że Mateusz przestał chodzić do pracy, choć jak co ranek wychodził z domu. Wyszło na jaw, że zaciągnął kilka kredytów. Zniknęły też obrączki ślubne. - Znajomi mi powiedzieli, że kilka razy widzieli go, jak wchodził do salonu gier - mówi kobieta. - Okazało się, że wpadł w szpony hazardu. Wszystko przegrywał.
Razem z dzieckiem wyprowadziła się do swej matki. Po pewnym czasie Mateusz zjawił się u niej. Przepraszał i zapewniał, że się zmieni. Zaufała mu. - Znów zamieszkaliśmy razem. Zdecydowaliśmy się nawet na drugie dziecko - wyznaje pani Katarzyna.
Gdy była w drugiej ciąży, horror powrócił. Mateusz znów zaczął grać na maszynach. - W dniu porodu zrobił mi awanturę, nawet nie pamiętam, o co mu chodziło. Szarpał mnie, bardzo bałam się o dziecko - wspomina kobieta. - Na szczęście poród przeszedł sprawnie. Byłam głupia, wróciłam do niego, bo nie chciałam zostać sama z dwójką dzieci.
Nic się jednak nie zmieniło. Długi rosły, nie płacili czynszu. Awantury się powtarzały. - Załamałam się. Chciałam ze sobą skończyć - przyznaje młoda kobieta. Najpierw próbowała się otruć silnymi lekami. Cudem odratował ją teść, który zaniepokojony brakiem kontaktu, pojawił się w ich mieszkaniu. Pewnej nocy wzięła kluczyki od samochodu. Krążyła ulicami miasta. Na łuku drogi rozpędziła pojazd, zamknęła oczy i skręciła uderzając w drzewo. Ocalała.
Zrozumiała, że to, co się dzieje, to nie jej wina, a ona sama musi żyć dla dzieci. W sądzie założyła sprawę rozwodową. Uciekła od męża do Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Tarnowie. Tu mieszka od sierpnia. - Próbowałam zrobić wszystko, żeby się poukładało, ale teraz wiem, że na siłę nie warto - podkreśla pani Katarzyna. - Są przecież ludzie, którzy mogą pomóc kobiecie w tak trudnej sytuacji - dodaje.
W ośrodku oprócz pani Katarzyny obecnie przebywają jeszcze dwie kobiety, ale wolnych miejsc jest aż 20. - Pobyt trwa do trzech miesięcy, jednak jeśli w tym czasie nie uda się unormować sytuacji rodzinnej, nikogo nie wyrzucamy, działamy do skutku - mówi Justyna Nowak z ośrodka. - Każdy może się do nas zgłosić, czekamy.
Tylko od stycznia do września tego roku w Tarnowie odnotowano 250 przypadków przemocy w rodzinie. Wiele osób jednak tego nie zgłasza.
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtube'ie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!