Tarnów: znani proboszczowie nowymi biskupami
Jako dziecko chrzcił lalki
Jan Piotrowski urodził się jako wcześniak, w ósmym miesiącu ciąży. - Nie wiadomo było, czy w ogóle przeżyje -opowiada Teresa Piotrowska-Pala, młodsza siostra biskupa-nominata. - Położna, która odbierała poród, krótko po jego narodzinach, była w Krakowie. Tam w jednym z kościołów poświęciła Janka Panu Bogu. Przywiozła nawet specjalny obrazek, który mama kilka lat później włożyła do trumny młodszego z braci. Henio zmarł, jak miał dwa miesiące.
Poza Teresą, biskup Jan ma jeszcze dwie siostry: Barbarę i Zofię. - Jak byliśmy mali to Janek lubił bawić się w księdza. Budował ołtarzyki, a nawet chrzcił nam lalki - opowiada z uśmiechem Teresa, najmłodsza z sióstr Piotrowskich, która mieszka w domu rodzinnym, w Szczurowej. - Mama wspominała, że jak Janek był ministrantem to raz poprosił ją do zakrystii ksiądz prałat Nykiel i powiedział jej: " Pani Piotrowska, w tym chłopcu drzemie jakieś powołanie". Ona niespecjalnie przejęła się tymi słowami. W końcu brat był jeszcze w podstawówce i różnie jego życie mogło się potoczyć. A jednak ksiądz prałat miał rację. Jego słowa ziściły się w stu procentach - opowiada siostra.
Grzeczny, ale nie prymus
Młody Janek maturę zdał w liceum ogólnokształcącym w Radłowie, tym samym, które ukończył m.in. były nuncjusz, a obecnie prymas Polski abp Józef Kowalczyk. - Prymusem nie był, ale zapamiętałam go, jako bardzo solidnego ucznia, skromnego i cichego, który nie stwarzał problemów wychowawczych - opowiada Elżbieta Woźniczka, która w liceum przez cztery lata uczyła przyszłego biskupa języka polskiego.
Z klasy, do której chodził Jan Piotrowski, aż pięciu chłopaków wybrało po maturze drogę kapłańską. - Mieliśmy z tego powodu sporo problemów. Musieliśmy się tłumaczyć przed władzą ludową co też takiego uczymy w tej szkole, że aż tylu uczniów chce być księżmi - mówi polonistka.
Misje go zmieniły
Cztery lata po święceniach ks. Jan Piotrowski rozpoczął przygotowania do wyjazdu na misje. W 1985 roku dotarł do Republiki Konga, gdzie w ciągu sześciu lat wybudował m.in. kościół, dom katechetyczny, dom dla misjonarzy oraz zaplecze gospodarcze. Postawił też kilka kaplic. - Martwiliśmy się wszyscy bardzo o niego, zwłaszcza mama. Wrócił do Polski, gdy poważnie zachorował ma malarię. Na szczęście wyszedł z tego cało - opowiada siostra.
Na misje - tyle, że do Peru - wyjechał ponownie w 1997 roku. Z przerwą na operację w Polsce, był tam do 2000 roku. Dokończył rozbudowę kościoła, budowę mieszkań dla misjonarzy oraz kaplicy dojazdowej. Do Peru chciał wrócić dwa lata temu. Złożył nawet stosowny wniosek u biskupa, ale ten nie zgodził się .
- Za granicą narodził się nowy Jan Piotrowski, bo misje rodzą człowieka do innego patrzenia na ludzi. Oczyszczają z wielu intencji i potrzeb materialnych, bo człowiek widzi, że można żyć inaczej - wyjaśnia biskup-nominat. Przekonuje, że nadal, tak jak to czynił jako misjonarz i proboszcz, chce służyć i pozostać sobą. - Zadaniem każdego kapłana i biskupa jest przepowiadanie Ewangelii, a dzisiejsza rzeczywistość bardzo jej potrzebuje.
Dobry duch klasy
Maria Tyka po raz pierwszy spotkała Stanisława Salaterskiego w roku szkolnym 1972/73. To był pierwszy rok jej pracy w brzeskim liceum i zarazem ostatni nauki przyszłego biskupa.
- Skromny i wyważony młody człowiek. Przypominam sobie, jak stał z grupą kolegów na schodach szkoły w Pałacu Goetzów i spoglądał na koleżanki i młode nauczycielki - opowiada z uśmiechem.
Kolejne ich spotkanie nastąpiło w latach 90, gdy ksiądz Salaterski został duszpasterzem harcerstwa, w którym pani Maria działała. Dziś była nauczycielka jest komendantką hufca ZHP Brzesko. - Powiedział, że nie trzeba nas sobie przedstawiać, bo przecież znamy się od dawna - przypomina.
Więcej o licealiście Salaterskim może opowiadać Bogusława Put. Wychowawczyni klasy 4b wspomina znakomitą średnią ocen 4,9 i stuprocentową frekwencję w ostatnim roku nauki. -Nie unikał przy tym szkolnych żartów, nigdy jednak nie przekraczały one dobrego smaku. Myślę, że był dobrym duchem klasy. Był niezwykle skromny, miał dar słuchania innych - mówi polonistka.
Bogusława But zaznacza, że Stanisław Salaterski zawsze zjawiał się na zjazdach klasowych.
Ostatni miał miejsce w maju, na 40-lecie matury. - Podczas mszy świętej wygłosił dla nas ciepłe, takie zwyczajne, ale pełne refleksji życiowych kazanie. Rozpoczął je od słów: nie wiem co mam wam powiedzieć. Jakby czuł się trochę skrępowany - wspomina nauczycielka.
Po ogłoszeniu decyzji papieża odebrała wiele telefonów od szkolnych kolegów. - Wołali: nasz Staś biskupem! - opowiada. - Koleżance powiedziałam, że jak umrę, to może biskup będzie na moim pogrzebie. Ona mi odpowiedziała: nie śpiesz się. Niech Stanisław zostanie jeszcze kardynałem.
Przyszły biskup zawsze był pierwszy w szkole z uwagi na wczesne kursy autobusu z rodzinnej Tymowej. - Dlatego często towarzyszył woźnemu przy zapalaniu w piecu - wspo mina Anna Serwin, koleżanka z klasy biskupa-nominata, który cały czas kojarzy jej się ze spokojem, punktualnością i pracowitością. - Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Lubił dyskutować z nauczycielką. Wszyscy w klasie cieszyliśmy się, że nam lekcja mija na tych ich dysputach - dodaje. Licealiści dopiero po maturze dowiedzieli się, że Stanisław poszedł do seminarium
Brał miotłę do ręki i sprzątał
Ks. Salaterski od 1995 roku kierował parafią katedralną w Tarnowie. - Kiedy odchodził na emeryturę ksiądz prałat Kos, wydawało się, że trudno będzie znaleźć godnego następcę. A jednak przyszedł i ujął nas swoją prostolinijnością - przekonuje Paulina Podstawa, parafianka z katedry. Jej zdaniem, ksiądz Salaterski to przede wszystkim doskonały organizator i gospodarz. - Proszę tylko spojrzeć, jak pięknie prezentuje się teraz katedra. Zrobił z niej perełkę Tarnowa - mówi.
Jerzy Wilk dodaje, że największą zaletą dotychczasowego proboszcza było to, że nie bał się rozmawiać z ludźmi i nie wywyższał się. - Nie dbał o strój - chodził w prostej, nawet trochę już wytartej sutannie, jeździł zwykłym, seryjnym samochodem, a nie jakąś limuzyną - zauważa.
- Gdy koło kościoła wiatr nawiał liści lub śmieci, to nie było dla niego problemu wziąć do ręki miotłę czy łopatę, aby posprzątać - dodaje Barbara Andrzejewicz. - Nie uważam za ujmę - podnieść papierek leżący na chodniku - odpowiada biskup-nominat. - Po 19 latach probostwo zaskakiwało mnie prawie co dnia, bo chciałem być w problemach konkretnych ludzi. Wychodzić z jakimś słowem nadziei, czasem z pomocą w rozwiązywaniu problemów. Nie było łatwo, ale uważam, że to wszystko wtedy ma sens, jak to się przekłada na konkretne dobro, na wsparcie konkretnego człowieka i chciałbym, żeby w takim wymiarze było moje biskupstwo. Chciałbym nadal siadać w konfesjonale, na ulicy porozmawiać z ludźmi, być nadal dla nich dostępnym, tak jak do tej pory - mówi.
współpr.: Łukasz Jaje
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+