Kilka tygodni temu urzędników w dobre samopoczucie wprawiła decyzja ministra Jana Ardanowskiego. Szef resortu rolnictwa i rozwoju wsi 25 marca podpisał decyzję, w myśl której tereny przy „Marcince” miały podpadać pod działania dekretu o reformie rolnej z 6 września 1944 roku, zwanej „dekretem Bieruta”, a więc stanowią obecnie własność Skarbu Państwa. Idąc za ciosem, miasto w kwietniu złożyło do sądu wniosek o uzgodnienie treści księgi wieczystej.
Książę kontratakuje
Nazajutrz jednak po decyzji ministra rodzina Sanguszków napisała skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Pismo nosi datę 26 kwietnia. Teraz okazuje się, że w ślad za nim minister rolnictwa wstrzymał wykonanie swojej marcowej decyzji.
- Zgodnie z ustawą w razie wniesienia skargi organ, który wydał decyzję może wstrzymać jej wykonanie i z tego prawa minister skorzystał. Miasto przyjmuje to do wiadomości i nie widzi w tym nic nadzwyczajnego - komentuje magistracki prawnik Grzegorz Szczerba. Urząd nie może złożyć zażalenia na decyzję ministra Ardanowskiego, ponieważ jest ona niezaskarżalna. Przedstawiciele rodziny Sanguszków niechętnie komentują sprawę. Cierpliwie oczekująna werdykt sądu. - Rodzinie jest przykro z powodu całej sprawy. Kładzie się ona na wielowiekowych relacjach rodu Sanguszków i Tarnowa - rozkłada ręce Marek Ostrowski, pełnomocnik Sanguszków.
Dajcie milion i po sporze
Od ponad dekady trwa konflikt o to, kto jest właścicielem dwóch działek wokół ruin zamku na „Marcince”. Po przeciwnych stronach barykady stoją: miasto Tarnów i ród Sanguszków - ostatnich właścicieli miasta. Awantura rozpoczęła się w 2008 roku, gdy książę Paweł Sanguszko postanowił sprzedać 5-hektarową działkę wraz z ruinami zamku spółce z Krakowa, która została założona krótko przed podpisaniem umowy.
Do tego momentu relacje rodziny Sanguszków i Tarnowa układały się niemal modelowo. W 1993 roku Paweł Sanguszko otrzymał nawet honorowe obywatelstwo miasta, a w czerwcu 1998 roku ówczesny prezydent uroczyście wręczył księciu polski dowód osobisty.
Od dekady w kontaktach arystokratycznej rodziny i gminy panuje już lodowaty chłód. Wszelkie próby zakończenia „sporu o zamek”, który popada w coraz większą ruinę, spełzają na niczym. Obie strony ciągają się po sądach. I raczej małe są szanse na polubowne zakończenie sporu. Termin kolejnej rozprawy został wyznaczony po wakacjach. Tymczasem na ostatniej wokandzie, która miała miejsce 13 czerwca, nie stawił się nikt z przedstawicieli rodu dawnych właścicieli Tarnowa.
Magistrat czas temu jakiś odrzucił ofertę księcia Sanguszki, który chciał odsprzedać sporne tereny miastu za milion złotych, czyli jedną trzecią wartości rynkowej działek.
- Owszem, to kwota niebagatelna, ale popatrzmy na to w ten sposób, że książę Paweł nie chciał zabierać miastu miliona złotych, tylko zamierzał podarować dwa miliony - mówi Marek Ostrowski, reprezentujący w Tarnowie interesy rodziny Sanguszków.
Nie było śladu darowizny
Magistrat nie skusił się, ponieważ uważa się za prawowitego właściciela gruntów. Co więcej te - wraz z ruinami zamku - w 1938 roku miał przekazać gminie sam książę Roman Sanguszko. Woli darowizny nie sformułował jednak na piśmie, ponieważ wybuchła wojna i ostatni właściciele Tarnowa wyemigrowali do Brazylii.
Po 1945 roku do Polski nigdy na stałe nie wrócili, a praktycznie cały majątek rodu przeszedł na własność państwa. Część dóbr udało im się odzyskać po 1989 roku.
WIDEO: Trzy Szybkie. Janusz Makuch mówi o specyfice Festiwalu Kultury Żydowskiej
