- Dziękuję. Tyle mogę powiedzieć moim koleżankom i kolegom. Prawie jednogłośne zwycięstwo w głosowaniu wojewódzkim, wcześniej okręgowym, to nie tyle powód do dumy ani broń Boże pychy, ale poczucie zobowiązania do ciężkiej i mozolnej pracy. Cały czas jestem ministrem i nigdy nie będę wykorzystywał swojej funkcji w kampanii - komentował na gorąco szef resortu pracy. - Nazywam się Władysław Kosiniak-Kamysz. Z tych Kosiniaków-Kamyszów. Wiem, że nazwisko mojej rodziny mówi więcej niż posada, którą mam zaszczyt pełnić.
Andrzej Sztorc nie ukrywał, że liczył się z porażką podczas sobotnich obrad. - Frakcja Kosiniaków jest liczniejsza i pewnie przegłosuje rekomendację dla ministra - mówił jeszcze w czwartek w rozmowie telefonicznej. - Ale ta uchwała wcale nie jest wiążąca, bo ostateczną decyzję w kwestii obsady list podejmuje Warszawa.
Po konwencji stwierdził krótko. - To jakaś farsa była. Nie wiem, skąd się wzięły jakieś autokary z działaczami - zastanawiał się na głos. Riposta Władysława Kosiniaka-Kamysza była natychmiastowa. - Jakie autokary?! Głosowało 80 działaczy wcześniej wybranych. Nie wiem, czemu panu posłowi nagle puszczają nerwy - zastanawia się minister.
Gwoli wyjaśnienia. Relacje Andrzeja Sztorca i Władysława Kosiniaka-Kamysza nie należą do modelowych. Choć w oficjalnych deklaracjach wzajemnie się komplementują, to najczęściej omijają się szerokim łukiem. Faktem również jest, że poseł usilnie naciskał, by minister startował do parlamentu z okręgu, w którym mieszka na co dzień. - Jest z Krakowa, był tam radnym, to niech pokaże swoją siłę, albo w samym mieście, albo w tak zwanym wianuszku, gdzie również jest duża szansa na uzyskanie mandatu - argumentował Sztorc.
- Dziękuję za radę, ale nie skorzystam, startuję z Tarnowa, kampanię rozpoczynam w sierpniu - odparował minister.
Poseł Sztorc nie zasypia jednak gruszek w popiele i cierpliwie buduje sobie lobbing w centrali. - Nawet w tym tygodniu rozmawiałem z premierem Piechocińskim i uzyskałem od niego deklarację, że pozostanę "jedynką" w Tarnowie - twierdzi tarnowski parlamentarzysta PSL.
Być może chodzi o to, iż relacje na linii wicepremier Janusz Piechociński - minister Władysław Kosiniak-Kamysz niedawno mocno się ochłodziły. Przypomnijmy, było to w czerwcu, gdy powstał plan zmiany na fotelu prezesa PSL. I to właśnie szef resortu pracy miał być rekomendowany na następcę Piechocińskiego. Zabiegała o to szczególnie frakcja Waldemara Pawlaka, której filarami są właśnie Kosiniakowie.
- Wszystko już sobie wyjaśniliśmy z panem premierem, nie ma między nami żadnego konfliktu. Proszę to napisać wielkimi literami - zapewnił minister. W oficjalnych przekazach PSL zapowiada, że chce w okręgu tarnowskim uzyskać dwa mandaty. Znacznie bardziej realny jest jednak tylko jeden. A jak pokazuje tradycja, na Wiejskiej zasiada wyłącznie ten, kto jest liderem partyjnej listy.