Póki co strażacy wyjeżdżali do ponad pięciu tysięcy akcji. Rok temu o tej samej porze takich samych interwencji było ledwo (lub aż) półtora tysiąca. Co do strat, to już pięć osób trafiło do szpitali.
Owe podpalenia, choć wszyscy wiedzą, iż są niebywale szkodliwe dla środowiska i równie kosztowne dla służb, to rodzaj naszych zwyczajów i mody. Tudzież pełnej bezkarności, o czym za chwilę.
Teoretycznie za podpalenie suchej łąki czy nadrzecznych zarośli można trafić do aresztu czy też dostać wyrok ograniczenia wolności. Lub nawet trzydzieści tysięcy grzywny. W skrajnych wypadkach, gdy płomienie zniszczą mienie wielkiej wartości nawet dziesięć lat więzienia. W statystykach brakuje mi jednej rzeczy: liczby schwytanych sprawców i podsumowania wymierzonych kar.
W porównaniu do liczby interwencji czy policzalnych strat i kosztów (interwencja strażaków słono kosztuje!), Temida ma bardzo mało pracy. Sprawcy są nieuchwytni lub jeśli nawet ktoś ich złapie, to są to osoby nieletnie, które co najwyżej można oddać w ręce rodziców. I pogrozić palcem. Popalenia były, są i będą. Dlaczego? Bo podpalać bezkarnie można.
Strach pomyśleć ilu młodocianych piromanów wraz z wiekiem zacznie myśleć o podpaleniu czegoś bardziej okazałego.
