Strażacy mają pełne ręce roboty, a im więcej ciepła to i podpaleń będzie przybędzie. Nie wiem jak wy, ale ja prócz smrodu czuję złość i bezsilny gniew. Dwunogi z zapałkami wypełzają nad brzegi rzek i namiętnie podpalają suche zarośla. O ile mi wiadomo, piromania jest chorobą wymagającą leczenia oraz izolowania sprawców od społeczeństwa na czas kuracji.
Jeśli dzisiaj zapali suchą łąkę, to cóż go powstrzyma by któregoś dnia puścić z dymem stodołę? Lub dom, kościół, samochód. Nic. Na nic również apele, wywieszone tu i ówdzie plakaty i szkolne akademie. Wszak dzieciaki doskonale wiedzą kto biega wiosną po miedzach z zapałkami w dłoni. Wiedzą i nie powiedzą, a ich rodzice zresztą też milczą, bo zwyczajne boją się ostracyzmu. O tak, to jest nasz kraj w początku XXI wieku. Stado oszołomów podpala, bo lubi. Zaś strażacy gaszą, bo muszą. Wszyscy pospołu płacimy, gdyż usługa darmowa nie jest.
Obserwowałem zdumiewającą sytuację, gdy sekcja z wozem bojowym polewała wodą płonącą wał przeciwpowodziowy, w asyście gapiów. Zżerała mnie ciekawość, który z nich ma okopcone paluszki i zapałki w kieszeni. Nic z tego, nie da się. Zresztą to i tak nikła szkodliwość społeczna czynu.
