To okienko w rogu domu jest teraz zabite deskami. Do jego wybicia i zamordowania staruszki przyznał się Damian Sz., 19-latek z pobliskiej wioski. Często mijał ten dom idąc z domu do pobliskiego sklepu. Kupował tam piwo i papierosy na sztuki. Na paczkę często brakowało, bo nigdzie nie pracował. W tę feralną środę również tamtędy przechodził. I jak zeznał, zabił kobietę. Ukradł niewiele - 180 zł, wagę spożywczą, święty obrazek i różaniec.
Niepozorny dom
Dom pani Antoniny jest jednym z najmniejszych i najskromniejszych w wiosce. Nieduży, z pustaków, bez elewacji. Obok stoi chyląca się drewniana ni to stodoła, ni to kurnik. Kobieta hodowała kury - do dziś jeść im daje sąsiadka, prokurator jej pozwolił. Bo teraz on zarządza tym terenem. Okna i drzwi zaklejone są policyjną taśmą.
Za domem niewielkie podwórko i kawałek ziemi. To warzywniak. Całość sprawia bardzo skromne wrażenie. Niedaleko stoją bogatsze, odnowione domy, świeżo pomalowane, z nowiutkimi dachami i oknami.
Mieszkańcom trudno uwierzyć, że właśnie mieszkankę tak niepozornego domu napadnięto w celach rabunkowych. Bo co ona tam miała...
- Rentę po mężu przelewali na konto, a w domu tych parę sprzętów. I za co ją zabili? - pyta Maria Dębowska, bratowa zamordowanej. Mieszka w domu obok. Do dziś nie może przeżyć, że jej pies, Kajtek, nie ostrzegł, że w domu bratowej coś się dzieje.
- Może nie szczekał? A może szczekał, a ja nie słyszałam? Noc była przecież. Żeby ona chociaż psa miała, toby ją może uratował - mówi pani Maria.
Z bratową dobrze żyła. Wszyscy z nią dobrze żyli.
W młodości była silna
Pani Antonina do wioski sprowadziła się około 1965 roku, za mężem Kazimierzem. On stąd pochodził. - Skromna, wesoła, uczynna. Każdemu pomogła, jeśli było trzeba - wspomina jej kuzynka, Dorota Palonek.
Gdy była młoda, miała krzepę jak mężczyzna. Pracowała w firmie budowlanej w Krakowie. Potrafiła metr cementu na piętro wnieść, dwa pakunki, pod każdą pachą jeden.
A co w tej firmie robiła? Wszystko, jak to na budowie.
Małżeństwo doczekało się pięciorga dzieci. Cztery córki i syn. Kiedy dorosły, porozjeżdżały się po Polsce. Niektóre blisko, inne daleko.
Pani Antonina została tylko z mężem. Gdy zmarł kilkanaście lat temu, prowadziła gospodarstwo sama.
- Dawała sobie radę, była jak na swój wiek sprawna. Dopiero niedawno zaczęła chorować, przygięło ją do ziemi - mówi jej kuzynka. W ogrodzie uprawiała ziemniaki, truskawki, winogrona, w sadzie jabłka i śliwki. Gdy obrodziły, rozdawała je sąsiadom.
Nie bała się przeciwności losu. Zdarzało się, że nawet nie zamykała drzwi od domu. Wtedy przeżyła pierwszy napad.
To było w lecie 2012 roku. Zmęczona wróciła z warzywniaka po pracy. Drzwi zostawiła otwarte...
- Opowiadała potem, że spała, było ciemno. Obudziła się, a w pokoju stała ciemna postać. "Kazek, co ty robisz?", zapytała, bo wydawało się, że to jej mąż - opowiada jej bratowa.
Mężczyzna zaczął ją bić i zagroził "Zamknij się, bo cię zabiję albo zgwałcę". I potem uciekł. Pani Antonina miała zadrapania na twarzy i piersiach.
- Ostatecznie nie zgłosiła tego na policji, nie rozpoznała też jego twarzy, bo było ciemno. Trzeba było iść z tym na policję, może by się ta tragedia nie zdarzyła - dodaje bratowa.
Miała być niespodzianka
21 marca, w czwartek rano, córka pani Marii Dębowskiej wieszała na podwórku pranie.
- U ciotki chyba się coś stało, pełno policji - zaalarmowała matkę. Zaniepokojona bratowa podeszła pod dom. Dowiedziała się, że pani Antonina nie żyje.
Znalazła ją jej córka Małgorzata. W czwartek specjalnie przyjechała z Jaworzna, żeby pomóc mamie w przedświątecznych porządkach. To miała być niespodzianka. Nie mogła wejść do domu, matka nie odpowiadała. - W końcu poszła po sąsiada, wyważyli drzwi - opowiada bratowa zabitej.
W mieszkaniu na podłodze była krew. W łazience, w wannie, leżała pani Antonina. Już nie żyła. Była posiniaczona i pokrwawiona.
Według wstępnych ustaleń prokuratury, kobieta była bita i kopana po całym ciele i głowie. Napastnik lub napastnicy także ją podtapiali. Zmarła najprawdopodobniej w środę 20 marca w nocy, wskutek wewnętrznego krwotoku.
Chłopak w kapturze
W ten sam dzień, gdy córka znalazła zwłoki pani Antoniny, policja zatrzymała kilku młodych ludzi.
Jednym z nich był Damian Sz. 19-latek zainteresował policję, bo ma na koncie już dwa wyroki. Pierwszy, wydany przez sąd w Krakowie, za kradzież rozbójniczą. Drugi, wydany przez sąd w Myślenicach 12 marca 2013 roku, za usiłowanie gwałtu i dopuszczenie się tzw. innej czynności seksualnej.
Zostaje zatrzymany.
- Przyznał się do winy. Stwierdził, że motywem jego działania był rabunek - mówi Piotr Grądzki, szef Prokuratury Rejonowej w Wieliczce.
Chłopak, na co dzień chodzący w bluzie z kapturem, jest znany we wsi pani Antoniny. Pochodzi z wioski obok. - Niepozorny, nieduży, nawet dzień dobry mówił. Ma kilkoro rodzeństwa. W jego rodzinie jednak nie działo się dobrze. Gdy byli w podstawówce, matka odeszła, dzieci poszły do rodzin zastępczych - mówią mieszkańcy wsi.
Kilka lat temu Damian wrócił, zamieszkał z babcią. Próba gwałtu miała miejsce w jego rodzinnej wiosce 9 października 2012 roku.
Jak mówią mieszkańcy, Damian zaatakował dziewczynę, która wzięła go "na stopa". Gdy się zatrzymała, wyciągnął ją z auta, rzucił na ziemię i próbował zgwałcić. Krzyczała, uratował ją przechodzący niedaleko mężczyzna.
- Damian Sz. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć, grzywnę, nawiązkę 10 tys. zł dla ofiary i 10-letni zakaz zbliżania się do kobiety - mówi Aneta Rębisz z biura prasowego krakowskiego sądu. Dodaje, że miał wtedy, według biegłych, ograniczoną poczytalność. Sąd nakazał mu także leczyć się odwykowo z uzależnienia od alkoholu.
W tym samym dniu zostali zatrzymani także Artur P. i Robert J. - Mają zarzuty poplecznictwa, czyli zacierania śladów - mówi prok. Grądzki. Jeden z nich miał skasować SMS-a, który mógł obciążyć sprawcę.
Po co zabójcy różaniec?
Dlaczego Damian Sz. zabił kobietę, która prawie nic nie posiadała? Dlaczego wziął różaniec i obrazek Matki Boskiej?
Śledczy czekają na wyniki sekcji zwłok i badań śladów znalezionych w domu zabitej. Chcą sprawdzić, czy zabójca był sam. Chcą też wiedzieć, czy był poczytalny - zlecili jego badanie przez biegłych.
A w wiosce, w której mieszkała pani Antonina, ludzie wciąż nie mogą się otrząsnąć.
- Jeszcze teraz ją widzę, jak siedzi w oknie i wygląda na ulicę. Już chyba nigdy nie poczuję się tu bezpiecznie - ociera łzę Maria Dębowska.