Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poruszymy niebo i ziemię, by już nikt nie zginął jak nasza Julia

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Julia kochała szpinak, poezję, Chopina i powieści Sienkiewicza. Uprawiała windsurfing, jeździła na rowerze, uczyła się języków. Najbardziej kochała rysować. Te 11 lat życia przeżyła pięknie
Julia kochała szpinak, poezję, Chopina i powieści Sienkiewicza. Uprawiała windsurfing, jeździła na rowerze, uczyła się języków. Najbardziej kochała rysować. Te 11 lat życia przeżyła pięknie repro. andrzej banaś
10 minut przerwy w szkole językowej zrujnowało życie kilku osób. 11-letnia Julka Szwajda tylko na chwilę wyszła do sklepu. Wracając, zginęła na drodze. Rodzice: mdlejemy z rozpaczy i złości.

Ludzie czasem mówią: tak miało być. Nawet ostatnio przyszła do ich domu sąsiadka z modlitwą wypisaną na kartce. Próbowała tłumaczyć, że ta śmierć widocznie była po coś. Ale po co, miała ochotę krzyczeć Małgorzata. Po co niby umiera 11-latka? Jaki matka ma dostrzec sens w śmierci swojego jedynego dziecka? I gdzie znaleźć siłę, by wstawać z łóżka, by jeść, oddychać, żyć?

Od 8 maja, odkąd Julkę zabił tir, Małgorzata żyje więc jakby w stanie nieważkości. W dwóch światach: realnym, w którym każda sekunda boli nie do wytrzymania i w "matrixie", gdzie córka jest wciąż z nią.

8 maja 2015. Dramatyczny dzień, który zmienił wszystko

To był piątek. Julka zaczynała szkołę (dojeżdżała z Więcławic Dworskich do Bibic leżących na granicy Krakowa) o ósmej. Małgorzata kilka lat temu zrezygnowała z pracy, by zająć się jedynaczką: odwozić ją na lekcje, potem z tej szkoły przywozić. Posprzątać, ugotować, pomóc w lekcjach. Pokazywać świat. Bo dla niej, osobiście, na tym świecie liczyła się tylko córka.

Zawiozła ją więc przed ósmą rano. Jula miała zajęcia do 12.25, ale potem została na kółku matematycznym (trzeba było ją odciągać od tych kółek, tak wszystko w szkole uwielbiała). Małgorzata przyjechała po nią o 13.20. W domu nakarmiła ulubioną zupą. Powiedziała: Julcia, zrób przed angielskim lekcje na poniedziałek, jutro idziesz na urodziny do Zuzy, w niedzielę przyjeżdża do ciebie kuzynka. Miej to z głowy.

Jula: zdolna, same piątki i szóstki. Dosłownie połykała książki. Uwielbiała Sienkiewicza, zmartwiła się, jak bibliotekarka nie chciała jej pożyczyć "Ogniem i mieczem". Wygrywała różne konkursy; Małgorzata ma całą grubą teczkę dyplomów. Wystarczyło, że Julka z dwa razy coś przeczytała i już znała to na pamięć.

Ale koleżanki też były dla niej ważne. Pewnie dlatego zamiast zająć się lekcjami, rzuciła tylko plecak i zaczęła przygotowywać prezent na urodziny Zuzi: rymowaną piosenkę z obrazkami. Miała dobre serce.

Weźmy te urodziny Zuzy. Jula pomyślała, że młodszej siostrze jej koleżanki może być przykro, że to nie ona dostaje prezenty. Przygotowywała więc upominek również dla niej - kolorowankę. Bo Julka była od rysowania uzależniona. Spała z kredkami pod poduszką. Wstawała w środku nocy i rysowała. Nawet kiedy kawałek do sklepu z mamą podjeżdżały, musiała wziąć kredki ze sobą. Jak kabina od prysznica zaparowała, zaraz pojawiał się na niej malunek.

O 16.50 pod dom przyjechał Piotr, tata Julki i mąż Małgorzaty. Zabrał dziewczynkę na lekcje angielskiego do prywatnej szkoły Leader School w Michałowicach, tuż przy ruchliwej drodze na Warszawę. Julkę rodzice zapisali tam w marcu - miała zajęcia w każdy piątek między 17 a 19. Z kilka lat starszymi od siebie dziewczynkami, bo jak na swój wiek, zdaniem prowadzących szkołę, znała angielski bardzo dobrze. Dziewczynka zdążyła jeszcze wyciągnąć z zamrażarki szpinak na kolację (jak ona kochała szpinak!) i dać mamie buziaka.

Wtedy Małgorzata widziała ją żywą po raz ostatni. Była dokładnie 18.48, jak do Małgorzaty zadzwonił Piotr. Powiedział: "Właśnie dzwonili ze szkoły, że Julia nie wróciła z przerwy. Jedź tam szybko. Może ktoś ją porwał". Wsiadła w samochód. To pięć kilometrów drogi. Ale w Michałowicach była blokada. Małgorzata wysiadła z auta i zaczęła krzyczeć, że musi przejechać, bo zaginęło jej dziecko. Wpuścili ją. Zaparkowała koło wozu strażackiego. Usłyszała, że wypadek, że jakieś dziecko wpadło pod tira.

Podbiegła do strażaków. Jakie dziecko, jaki wypadek?! W głowie milion myśli. I ta jedna, powoli docierająca jedynie do części jej świadomości. Czy to może być jej córka? Zapytała, czy dziecko żyje. Cisza, tylko ktoś przecząco kiwnął głową. Zaczęła krzyczeć wniebogłosy: niech ktoś powie, że dziecko żyje! Podszedł do niej lekarz i ratownik, wsadzili do karetki, dali jakiś zastrzyk. Ktoś inny podszedł i zapytał, jak ubrana była córka. Czy w szare trampki? Wielka ulga, Jula miała na sobie trampki, ale różowe. Okazało się, że ten człowiek pomylił kolory.

Zadzwonił mąż. Zapytał, czy Jula się odnalazła. Małgorzata jęknęła tylko, że tak i żeby przyjeżdżał. Znowu zastrzyk. Chciała zobaczyć zwłoki. Nie pozwolili jej. Jula leżała pod tirem od 18.10. Bez lewej ręki, lewej nogi, bez połowy twarzy. Prokurator powiedział: "Przewozimy ciało do zakładu medycyny sądowej, z zachowaniem szacunku, zadzwonimy po sekcji". Przenieśli Małgorzatę do radiowozu. Mignęła jej dziewczynka, z którą Jula chodziła do grupy językowej.

To z nią i innymi starszymi koleżankami Julka poszła na przerwie do sklepu. Wracając, przebiegała przez krajową siódemkę. Nadjeżdżający z góry tir nie wyhamował. Wywrócił się do rowu, przygniótł dziecko. - Na jakiej przerwie, przecież w grafiku nie było żadnej przerwy, dlaczego je wypuścili? - myślała Małgorzata. Zwróciła się do tej dziewczyny: Czemu zostawiliście Julkę samą w tym sklepie? Dziewczyna tylko prychnęła, wzruszyła ramionami i odeszła. Obok Małgorzaty przeszedł też kierowca tira. Zatrzymał się, powiedział "przepraszam".

Śledztwo ma wykazać, czy mógł zrobić coś, żeby dziecko nie zginęło. Drugie śledztwo, które prokuratura wszczęła w sprawie prywatnej szkoły, ma wykazać, czy placówka złamała prawo, wypuszczając podczas zajęć nieletnich kursantów. Bez względu na jego wynik, Małgorzata jest przekonana, że to oni ponoszą odpowiedzialność za śmierć jej jedynego dziecka.

Julka chodziła na różne kółka, zajęcia, jeździła na obozy (gdzie ona nie była, takie miała piękne dzieciństwo...). Do głowy Małgorzacie by nie przyszło, że zapisując ją na dwie godziny angielskiego, posyła ją na śmierć. Że ktoś może być tak nieodpowiedzialny, żeby wypuścić bez opieki 11-letnie dziecko na niebezpieczną drogę, która przecież co chwilę zabiera ludzkie życie!

Czasem jest tak, jakby nic się nie stało. Jakby Julia była obok

Kolejne tygodnie, do dzisiaj, to jeden wielki koszmar. Małgorzacie czasem wydaje się, że to wszystko tylko jej się śni.
Radiowóz odwiózł ją i męża do domu. Policjantka poklepała po kolanie, powiedziała, że trzeba się zgłosić do psychologa. Małgorzata nawet poszła się zapisać, z karteczką, na której było napisane "pilne". Dostała termin za pół roku. Za pół roku to może być już w psychiatryku.

Przez tydzień nic nie jadła i w nie spała. Do ich domu natychmiast zjechała rodzina. Każdy faszerował ją lekami uspokajającymi. W sobotę nie chciała psuć urodzin Zuzy, o śmierci Julii powiedziała koleżankom córki dopiero wieczorem. Okazało się, że już wiedziały. Odwołały imprezę. Dzwoniły do Julii cały dzień, na zmianę. Niby wiedziały, że nie żyje, ale nie potrafiły uwierzyć. Myślały, że może jednak odbierze.

Małgorzata w tę śmierć tak naprawdę uwierzyła dopiero we wtorek, w prosektorium. Do tamtej chwili myślała, że to może jednak pomyłka. Że to nie jej dziecko. Że Julia gdzieś poszła, może ją porwali, ale przecież się znajdzie. Z pogrzebu prawie nic nie pamięta. Ponoć było tysiąc osób, ale Małgorzata nawet ich nie widziała. Patrzyła tylko na białą trumnę, do której wsadziła Julii papier, kredki i ulubionego misia.

Jak tę trumnę spuszczali do grobu, rzuciła się na nią, objęła, nie chciała puścić. Siłą ją musieli odciągać. Potem zemdlała.
Kilka dni temu szkoła w Bibicach zamówiła mszę za Julkę. Uczniowie i nauczyciele przyjechali do Więcławic. Ryczeli gorzej, niż na pogrzebie. Julka była bardzo lubianą dziewczynką, organizowała życie całej klasy, pomagała innym uczniom w zajęciach. Oni też nie mogą zrozumieć, co to za głupia śmierć. Co za przeklęte, fatalne 10 minut, które zmieniło życie tylu osób.

Niektórym - zrujnowało na zawsze. Małgorzacie i Piotrowi zostały tylko te psychotropy i codziennie wizyty na cmentarzu. I godzinne wpatrywanie się w zdjęcia, rysunki, dyplomy, uszyte przez Julkę ubranka. Czasem przychodzą te chwile, które Małgorzata nazywa "matrixem".

Poszli na przykład na lody, bo Julia je lubi. Małgorzacie zdawało się, że jak kupią je też dla Julii, to ona się tu zaraz zjawi. Innym razem mama Małgorzaty zaciągnęła ją do lepienia pierogów z truskawkami. Małgorzata od śmierci córki nie gotuje, nie sprząta, nie maluje się. Ale zgodziła się na to lepienie pierogów, bo przez moment wydało jej się, że tymi pierogami ją zwabią.

W tym "matrixie" wszystko jest tak, jak było dawniej. Małgorzata wstaje z łóżka, by odwieźć córkę do szkoły. Wybiera się do sklepu, by coś dla niej kupić. Idzie do kuchni, by przygotować jej obiad. Czasem ją o coś zapyta, ale Julia nie odpowiada. Odwraca się w aucie, ale na tylnym siedzeniu córki nie ma. - Za każdym razem, gdy uzmysławiam sobie, że Juli nie ma, mdleję z rozpaczy. Nie wiem nawet, jak słowami pani wytłumaczyć, jak to jest bez niej żyć - mówi Małgorzata.

Po to, żeby żadne dziecko już tak nie zginęło

Małgorzata przeczytała na forum internetowym, pod informacją o wypadku jej córki: "Widać rodzice nie upilnowali bachora".
A przecież gdyby Julka zginęła, wysłana do sklepu po masło, to byłyby dwa pogrzeby, nie jeden. Bo Małgorzata, tego jest pewna, nie wybaczyłaby sobie.

Ale jak ma się obwiniać za to, że oddała swoją córkę, dla której chciała najlepiej, pod opiekę szkoły językowej? Jak mogła przypuszczać, że nauczyciel tak beztrosko wypuści ze szkoły jej dziecko? Nikt ze szkoły językowej nie zjawił się na pogrzebie. Nie odwołali żadnych zajęć.

Zadzwonili do Piotra dopiero po 11 dniach od wypadku. Tylko po to, żeby odebrał rzeczy córki. Dzień wcześniej, Małgorzata widziała to na Facebooku, szkoła świętowała swoje urodziny. Na zdjęciu widać uśmiechnięte twarze, wielki tort i wypełnione (szampanem?) kieliszki.

Jarosław Banaszkiewicz, dyrektor Leader School w Michałowicach: - Jesteśmy szkołą językową, a nie publiczną jednostką. Nie podlegamy pod kuratorium ani Ministerstwo Edukacji; przepisy nie nakładają na nas obowiązku opieki nad dziećmi. Tego dnia sklep, który jest pod naszą szkołą, był akurat zamknięty i dlatego dzieci poszły na drugą stronę ulicy. Ubolewamy, że tak się stało, ale powtarzam: Julia nie była pod naszą opieką.

Zadaję dyrektorowi pytanie: - W takim razie pod czyją opieką była dziewczynka podczas zajęć w waszej szkoły? Rodziców?
- Wygląda na to, że tak. - Czy po tym wypadku przestaliście wypuszczać dzieci ze szkoły?- Nie. Sklep pod naszą szkołą jest już otwarty.

Małgorzata pomyślała, że jeśli nie może już nic zrobić dla córki, to zrobi przynajmniej dla innych rodziców, którzy nieświadomi zostawiają swoje dzieci w takich prywatnych szkołach. Napisała do Państwowej Inspekcji Pracy, kuratorium, nawet do rządu.
Urzędnicy, w większości, ignorują ją. Prawie nikt nie odpisuje. Ale ona nie zamierza się poddawać.

- Jakim prawem taka jednostka nazywa się "szkołą", skoro nie podlega pod kuratorium, ani gminę, ani ministerstwo? Skoro nie ma obowiązku opiekowania się dziećmi? Dlaczego nasze państwo na to pozwala? - pyta. A potem dodaje już z pewnością w głosie: - Poruszę niebo i ziemię, żeby już żadne dziecko nie zginęło w taki bezsensowny sposób. Pozwę państwo do Trybunału Stanu. Będę chodzić po urzędach tak długo, aż ktoś mnie wysłucha - zapowiada Małgorzata.

I znów łamie jej się głos, kiedy mówi: - Tyle mi zostało. Po tym, jak zobaczyłam swoje jedyne dziecko w trumnie, nie boję się już niczego. Ani bólu, ani choroby, ani śmierci, ani urzędników. Może boi się tylko tego, czy Juli nie braknie w trumnie tych kredek.

Droga krajowa nr 7

Julka zginęła w Michałowicach, przechodząc przez przecinającą miejscowość drogę krajową nr 7 Kraków-Warszawa. Politycy od lat obiecują, że drogę zastąpi wytyczona innym torem ekspresówka S7. Na jej małopolski odcinek potrzeba około 3 mld zł, których Małopolanie od lat nie mogą doprosić się od rządu. Tymczasem droga jest jedną z najbardziej niebezpiecznych w kraju - tylko w zeszłym roku na jej małopolskim odcinku doszło do 12 wypadków z udziałem pieszych, w których zginęły trzy osoby. Nawet tego dnia, kiedy zginęła Julka, w niedalekim Miechowie śmigłowiec zabierał inną pieszą, uderzoną na tej drodze przez drzwi autokaru.

Odpowiedzialność szkół

Przepisy Ministerstwa Edukacji obszernie regulują kwestie zapewnienia bezpieczeństwa uczniów, obciążając za to odpowiedzialnością dyrektora i nauczycieli. Mówią m.in., że "uczniowie nie mogą być pozostawieni bez nadzoru upoważnionej osoby, zarówno w trakcie zajęć, jak i w przerwach". Problem w tym, że prywatne szkoły językowe nie podlegają pod MEN ani kuratorium.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska