Starcie Polaka z byłym mistrzem świata wagi średniej miało godne miejsce w rozpisce gali, bowiem bezpośrednio poprzedziło wygraną przez Michela Soro walkę wieczoru o wakujący pas WBA International z Hectorem Davidem Saldivią, ale na tym kończyła się pompatyczna otoczka. Pojedynek weterana z Nowego Sącza z Kameruńczykiem został bowiem zakontraktowany z minimalnym wyprzedzeniem.
- Porozumieliśmy się cztery dni przed walką, więc wszystko odbywało się trochę na wariackich papierach. Natomiast wiedzieliśmy, że walka będzie w tym terminie. Tomek miał boksować dwa tygodnie wcześniej w Niemczech z dużo słabszym zawodnikiem. Sądzę, że strona przeciwnika doszła do wniosku, że nie warto ryzykować. Za Tomkiem nie stoi duży promotor ani wielkie pieniądze, dlatego musimy się do tego przyzwyczaić i brać to, co nam dają – mówi trener Jerzy Galara, który sekundował „Tomerze” w narożniku.
W siódmej rundzie, po trwającej piętnaście sekund ofensywie N'Dama N'Jikama, arbiter wkroczył między zawodników i przerwał zakontraktowany na osiem rund pojedynek. Gargula, podobnie jak po zaznanej w kontrowersyjnych okolicznościach porażce w Rosji ze Stanisławem Kasztanowem, był mocno wzburzony. Sądeczanin starał się udowodnić sędziemu, że był zdolny do kontynuowania potyczki.
Swoją dezaprobatę gestami i słowami wyrażał też trener Galara, który nadal stoi na stanowisku, że walki nie przerywa się w takich okolicznościach.
- O ile w pojedynku z Kasztanowem widziałem, że Tomek był zraniony, to tutaj w żaden sposób nie mogłem tego dostrzec. Owszem, padło wiele ciosów, ale większość pruło powietrze lub spadało na gardę. Ponadto Tomek nie wisiał na linach w postawie bezradności, lecz prezentował czynną obronę, czyli uniki, bloki, rotacje i odchylenia – podkreśla trener Galara i dodaje: - Ja naprawdę nie jestem oszołomem i nigdy się nie „pompuję”, wierząc w cud. Gdybym widział, że zdrowie Tomka jest zagrożone, to w każdych okolicznościach sam zastopowałbym walkę.