Oryginalna nazwa przysiółka wsi Głuszyna w Wielkopolsce zainspirowała 26-letniego biegacza z Jelnej nad Jeziorem Rożnowskim do podjęcia wyzwania. Wystartował z Nowego Sącza. W trzy dni przebiegł 240 km, 100 przemaszerował, 30 przejechał autobusem, gdy pogubił się na Śląsku.
- Końcówka była dramatyczna i przypominała sceny z horroru - opowiada Piotr Pociecha. W Antoninie, oddalonym 38 km od Końca Świata, dołączyła do niego koleżanka.
On biegł, ona jechała na rowerze. Na miejscu zrobili pamiątkowe zdjęcia, a gdy ruszyli w drogę powrotną, rozpętała się potworna nawałnica. - Byliśmy na jakimś pustkowiu, gdy zewsząd zaczęły bić pioruny - opowiada biegacz. - Zapadła noc, miałem sto kilometrów w nogach i byłem wycieńczony. Pomyślałem, że żywy do domu nie wrócę.
Gospodarze jedynego domu w okolicy o godz. 3 nad ranem poszczuli przemokniętych intruzów psami. Dopiero wiele kilometrów dalej zlitowali się nad nimi ludzie wracający z delegacji i dowieźli ich do Antonina. Stamtąd już pociągiem biegacz wrócił do domu.
- W ogóle nie czułem się zmęczony i przytyłem dwa kilogramy - dziwi się 26-latek. W październiku chce przebiec półmaraton w Amsterdamie.
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!